
Święto kina na festiwalu w Cannes rozpoczęło się na dobre. Killers of the Flower Moon Martina Scorsese dotrze do nas dopiero jesienią, ale już Asteroid City czy Indiana Jones i artefakt przeznaczenia pojawią się znacznie szybciej. Nie zabrakło więc dla nich miejsca w tym zestawieniu.
Tytułowe lato traktujemy umownie, zostawiamy za sobą tytuły, które właśnie weszły na ekrany – jak choćby Szybcy i wściekli 10. I wybieramy najważniejsze premiery, które w najbliższych tygodniach zagoszczą w polskich kinach.
„Mała Syrenka” (26 maja)
Niekończąca się amba towarzyszy aktorskiej wersji klasyka Disneya z 1989 roku w reżyserii Roba Marshalla (Chicago, Piraci z Karaibów: Na nieznanych wodach). Jak nie COVID, który opóźnił produkcję, to łkanie dzbanów przeżywających czarnoskórą syrenę; weźcie 20 metrów, rozpędźcie się i pierdolnijcie głową w ścianę. Całe szczęście, że The Little Mermaid wchodzi już do kin. Dyskusja może nadal będzie toksyczna, ale przynajmniej poparta seansem. A jakie są pierwsze reakcje na film? Courtney Howard z Variety twierdzi, że jest uroczy, ale nierówny. Kirsten Acuna z Insidera chwali Halle Bailey i Melissę McCarthy, ale przyznaje, że nowa odsłona nie ma siły oryginału.
„Super Mario Bros. Film” (26 maja)
Animacja od studia Illumination odpowiedzialnego za Minionki rozrosła się w ciągu kilku tygodni do rozmiarów popkulturowego fenomenu; właściwie równemu kultowej grze z połowy lat osiemdziesiątych o przygodach hydraulika Mario. Już samo otwarcie było dla Super Mario Bros. spektakularne – przyniosło ponad 200 milionów dolarów w Stanach i Kanadzie oraz blisko 400 baniek w skali globalnej. Od tamtego czasu śrubowane były kolejne rekordy i w tym momencie Mario to już najbardziej kasowa ekranizacja gry ever i trzecia dziesiątka najbardziej dochodowych filmów wszech czasów. Za kilka dni każdy będzie mógł zweryfikować, ile to jest warte.
„Asteroid City” (16 czerwca)
Gorące uczucie, którym darzy gigantów amerykańskiego pióra i francuskiej Nowej Fali pozwoliło mu nakręcić – być może – najlepszy film w karierze – pisaliśmy w recenzji Kuriera Francuskiego z Liberty, Kansas Evening Sun, ale też nie ma się co czarować; Wes Anderson nie zachwycił wszystkich tym tytułem. I trudno nie dostrzec symptomów zmęczenia materiału u części publiki, której zaczyna się przejadać charakterystyczny filtr. Zobaczymy, jakie reakcje towarzyszyć będą nowej fabule reżysera, której akcja rozgrywa się w pustynnym miasteczku podczas konwentu młodych astronomów około 1955 roku. Gdyby nazwiska grały, Asteroid City byłoby pewniakiem. W obsadzie: Tom Hanks i Margot Robbie, a także Scarlett Johansson, Jeffrey Wright, Tilda Swinton, Jason Schwartzman, Bryan Cranston, Edward Norton, Adrien Brody, Liev Schreiber, Willem Dafoe, Tony Revolori, Sophia Lillis i Jeff Goldblum.
„Flash” (16 czerwca)
Scott Mantz z Variety piał po seansie z zachwytu, że The Flash jest w czołówce najlepszych filmów z uniwersum DC. Wtórował mu Steven Weintraub z Collidera (Andy Muschietti has crafted something special), Umberto Gonzalez z The Wrap (the greatest DC movie of the last 30 years) i wielu, wielu innych. James Gunn (reżyser Strażników Galaktyki) umieścił już ten tytuł wśród najlepszych superbohaterskich produkcji wszech czasów; zdążył zakochać się w nim także Tom Cruise. Balonik oczekiwań jest więc dmuchany do oporu, ale jakby nie było – nieprzeruchany bohater z pocztu superherosów i Michael Keaton ponownie w roli Batmana to wystarczające powody, żeby jak najszybciej ruszyć się do kina.
„Indiana Jones i artefakt przeznaczenia” (30 czerwca)
Trylogia z początku lat osiemdziesiątych o archeologu-awanturniku – rozszerzona w 2008 roku – stanowi jedno z najwspanialszych doświadczeń wyśnionych kiedykolwiek w Fabryce Snów. I to takie, które wywarło olbrzymi wpływ na niejedno pokolenie. Jasne, że późniejsze Królestwo Kryształowej Czaszki nie dorównywało Poszukiwaczom Zaginionej Arki, Świątyni Zagłady i Ostatniej Krucjacie, ale powrót Harrisona Forda w sequelu zamykającym całą serię to jest przecież must-watch dla każdego poszukiwacza przygód.
„Barbie” (21 lipca)
Odtwórczyni głównej roli – Margot Robbie zapowiedziała w jednym z wywiadów: jakiekolwiek nie byłyby wasze wyobrażenia, pokażemy wam coś zupełnie innego. Will Ferrell, grający szefa firmy Mattel, użył w kontekście tego filmu określenia: ultimate example of high art and low art. Reżyserka Greta Gerwig przyznała, że ten projekt był dla niej tak ekscytujący, że aż przerażający... I w ich słowach zawierają się właściwie wszystkie oczekiwania względem tej produkcji. Co to jest w ogóle za pomysł, żeby reżyserka Lady Bird i Małych kobietek napisała z Noahem Baumbachem (Historia małżeńska) scenariusz o lalce Barbie? Absurdalnie wspaniały; podobnie jak to filmowe combo, które można zafundować sobie 21 lipca...
„Oppenheimer” (21 lipca)
Mówi się, że czasu nie oszukasz, ale – jak pokazuje przykład „Tenet” – zawsze możesz spróbować oszukać widza. Tyle tylko, że kiedy przyjrzeć się uważniej palindromowi za dwieście baniek, intryga uknuta misternie przez Christophera Nolana zostaje całkowicie obnażona. Takie wrażenia towarzyszyły nam podczas powtórnego seansu W poszukiwaniu straconego czasu od współczesnego wizjonera fantastyki naukowej. Biorąc poprawkę na to, co się w Tenecie nawyrabiało, filmowa biografia amerykańskiego fizyka, który nazywany jest ojcem bomby atomowej (w roli głównej Cillian Murphy) to może być make-or-break dla Nolana. Budzi respekt, że on razem ze swoim kierownikiem od efektów wizualnych odtworzył test nuklearny Trinity bez użycia CGI, ale nawet najbardziej efektowna eksplozja nie załatwi sprawy dwuipółgodzinnej fabuły.
Komentarze 0