Widok ze sportowego szczytu. Dokąd teraz, mistrzyni?

Zobacz również:Wszystko w cieniu Novaka Djokovicia. Historyczne US Open przed nami?
Iga Świątek puchar
Fot. Robert Prange/Getty Images

Wygrany turniej wielkoszlemowy na kortach Rolanda Garrosa był niezwykle istotnym punktem na tenisowej drodze Igi Świątek - nie tylko w tym sezonie, ale w całej karierze. Nie jest to oczywiście punkt końcowy w obu tych przypadkach. Przed najlepszą tenisistką świata kolejne duże wyzwania, jednak trudno znaleźć w ostatnich latach zawodniczkę, która miałaby do nich lepsze miejsce startu.

W najnowszym rankingu WTA Iga Świątek jest tak zdecydowaną liderką, że druga Anett Kontaveit i trzecia Paula Badosa mają łącznie (8571) mniej punktów niż ona sama (8631). Takiej przewagi nie miał nikt od czasów dominacji Sereny Williams. Do tego dorzućmy świeżo wygranego szlema oraz serię 35 zwycięstw i mamy dowód na to, że Polka jest w tym momencie na absolutnym szczycie. Bo co jeszcze mogłaby zrobić?

DO KIEDY TO POTRWA?

W teorii jest to bardzo proste - wygrywać dalej. Pociągnąć serię do Wimbledonu, a już w ogóle najlepiej go wygrać. Inni zastanawiają się, kiedy Iga wygra wszystkie turnieje wielkoszlemowe albo wręcz żałuje, że przez przegraną w półfinale Australian Open nie da rady w tym roku skompletować kalendarzowego Wielkiego Szlema. To ostatnie to już delikatna przesada, bo na razie w swojej karierze Świątek wygrała tylko jednego z czterech szlemów i byłoby to wyjątkowym osiągnięciem w historii tenisa, gdyby miała wygrać wszystkie na raz, przy czym w trzech triumfowałaby po raz pierwszy. Na razie nie do końca wiemy jak Iga radzi sobie np. na trawie, bo o ile wygrała juniorski Wimbledon, o tyle wśród seniorek zagrała na tej nawierzchni raptem kilka turniejów i to z mocno mieszanym skutkiem. Oczywiście to nie była ta sama Iga, a ta aktualna ma możliwości, by wygrywać każdy turniej, jednak na pewno na trawie nie będzie to wyglądało tak łatwo, jak na ulubionej mączce.

Do tego dochodzi prosty fakt, że… Iga musi kiedyś przegrać. Teraz wydaje się to wręcz niemożliwe, ale sport ma to do siebie, że nawet najwięksi dominatorzy kiedyś muszą swoją serię przerwać. Szczególnie w tenisie, w którym gra się co chwilę i nie da się być na najwyższym poziomie przez 365 dni w roku. Polka weszła aktualnie na poziom, przy którym nie musi grać na sto procent możliwości, by wygrywać, co zresztą potwierdza kilka zwycięstw z jej trwającej od lutego serii. Wystarczy jednak słabszy dzień i wysoka dyspozycja rywalki, by mecz zaczął być wyrównany - a nie wszystkie takie Iga da radę wygrać.

Kiedy to nastąpi? Nie wiadomo. Może to być już za chwilę, przy trudniejszym wejściu na trawę, może np. na Wimbledonie, a może w ogóle gdzieś jeszcze dalej. A może Świątek zrzuciła z siebie presję zwycięstwem we French Open i teraz będzie łatwiej? Wyświechtane przez sport hasło „Sky is the limit” pasuje do naszej tenisistki jak do nikogo w polskim sporcie - a i w światowym aktualnie trudno znaleźć przypadki takiej dominacji, która miałaby potencjał na jeszcze więcej.

SPOKÓJ W KAŻDYM WYPADKU

W dodatku wiemy już doskonale, że Iga Świątek ma ze sobą sztab, który idealnie jej pasuje i nawet jeśli przytrafi się porażka albo i kilka, to nic to nie zmieni w jej potencjale i planach na rozwój. Zmiana trenera z Piotra Sierzputowskiego na Tomasza Wiktorowskiego na koniec ubiegłego sezonu wywołała sporo pytań - czy warto zmieniać trenera, który doprowadził ją do pierwszego szlema? Czy warto zmieniać szkoleniowca na polskiego, skoro pewnie wielu fachowców z zagranicy z wielką chęcią by ją poprowadziło?

Warto, w obydwu przypadkach. Wiktorowski w kilka miesięcy zmienił grę Igi na tyle, że zdominowała światowy tenis. To oczywiście nic nie ujmuje Sierzputowskiemu - czasem po prostu potrzeba świeżego spojrzenia. Widać to na korcie - forehand Świątek pod wodzą Wiktorowskiego stał się znacznie groźniejszy i bardziej agresywny. W dodatku wydawać by się mogło, że nowy trener postawił na siłę prostoty - mało która tenisistka w całym tourze, o ile w ogóle którakolwiek, potrafi tak szybko i tak mocno zmieniać kierunek i przyspieszać grę w odpowiednim dla siebie momencie. Więc niech tak gra - bez szukania "kwadratowych jaj". Z gry Polki zniknęły chociażby skróty czy inne uderzenia kombinacyjne (o i ile okazyjnie nie wymusza tego rywalka) - w zamian mamy wspomniany agresywniejszy forehand, mocny backhand czy szybkie zmiany kierunku, a doszły jeszcze częstsze próby ataku na siatkę, co we French Open nie było jakimś kluczowym czynnikiem, ale już na kortach trawiastych może się sprawdzać znacznie lepiej. Nikt już nie mówi o Wiktorowskim jako o trenerze tymczasowym, bo i takie głosy się pojawiały. A sam trener zrobił to, czego nie udało mu się dokonać z Agnieszką Radwańską - doprowadził podopieczną do szlema.

Do tego mamy jeszcze Darię Abramowicz, psycholog sportową, oraz Macieja Ryszczuka - trenera od przygotowania fizycznego. Rzadko zdarza się, by pracę tego typu specjalistów było widać aż tak wyraźnie, ale tak jest w przypadku Igi - i to nawet w samym French Open. Było co najmniej kilka momentów w tym turnieju, w których Polka stawała się bardzo nerwowa - z jednej strony możemy stwierdzić, że rolą psychologa jest, by do tego nie dopuszczać, ale z drugiej praca Abramowicz wychodziła gdzie indziej - ta nerwowość prawie w ogóle nie wpływała na grę. Nie było głupich błędów czy takich spowodowanych emocjami - Iga szła do kolejnego punktu i grała jakby nadal było 0:0. To właśnie ta moc pozwala jej odkręcać mecze na swoją korzyść, co robiła w tym sezonie wielokrotnie - w Paryżu przeciwko Chince Qinwen Zheng. A jej przygotowanie mentalne na finały to temat na jakąś dłuższą pracę naukową. Kiedy każda inna zawodniczka w tourze wychodzi dodatkowo spięta walką o tytuł, Iga jest podwójnie silna psychicznie i wygrywa turnieje w trybie ekspresowym. Często powtarzany fakt, że we wszystkich finałach ostatnich dwóch lat nie straciła więcej niż pięciu gemów, jest tego najlepszym dowodem. Zabawne sytuacje, jak te, że Iga nie wie, z której strony serwuje lub nie zauważa, że jeszcze nie czas na przerwę, wynikają właśnie z tego. Liczy się tylko kolejny punkt, nie wynik. Świątek potrafi przyznać po wygranym meczu, że nawet nie wie, jaki jest wynik - to właśnie ten poziom koncentracji. Mentalny potwór, niczym jej idol Rafael Nadal.

A mecz z Zheng to też idealna laurka dla Ryszczuka. Pierwszego, morderczego seta, Iga przegrała, ale kiedy nieprzyzwyczajony do takiej intensywności organizm rywalki zaczął szwankować od początku drugiego seta, Polka przejęła całkowitą kontrolę. Ostatnie punkty, po ponad dwóch godzinach, grała dokładnie z taką samą mocą jak pierwsze. Patrząc na obie zawodniczki trudno było nie odnieść wrażenia, że w „teamie Świątek” MVP tego spotkania był właśnie Maciej Ryszczuk. Zresztą trudno sobie przypomnieć mecz, w którym Iga miała jakiekolwiek fizyczne problemy.

OD TEJ PORY… TYLKO W GÓRĘ?

Często mówi się o sportowcach, że „od tego momentu pozostaje tylko iść w górę”. Z tym że mówi się tak zazwyczaj o młodym talencie, który zaczyna się rozwijać w kierunku bardzo wysokiego poziomu, a nie o kimś, kto stoi na absolutnym szczycie swojej dyscypliny. Wydaje się jednak, że faktycznie do pełnego potencjału Igi jeszcze trochę brakuje, a to oznaczałoby duże kłopoty dla całego tenisowego świata. No chyba że pojawi się druga taka liderka, który będzie toczyć z Polką wieloletnią rywalizację na najwyższym poziomie. Patrząc na ranking faktycznie widać kilka młodych nazwisk pokroju Coco Gauff, Leyli Fernandez czy Amandy Anisimowej. Jednak czy któraś z nich jest w stanie w ogóle wejść na poziom zbliżony do aktualnych możliwości Igi? Na ten moment wygląda na to, że jeszcze przez dłuższy czas będziemy się cieszyć z dominującej „jedynki” rankingu. Wszystkiego nie wygra, ale na pewno wygra jeszcze wiele. Zarówno w karierze, jak i w tym sezonie. Może się to w końcu zrobić trochę nudne dla neutralnego kibica, ale czy my, kibice absolutnie nieneutralni, mamy coś przeciwko?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.