... a po seansie można odnieść wrażenie, że historia Molesty dzieli się na przed Skandalem i po Skandalu.
Nostalgia kłamie. Od kilku lat kultura popularna płynie na fali tęsknoty za latami 90., co jest zupełnie zrozumiałe, skoro za jej kształt - także marketingowy - odpowiadają ci, którzy dorastali w tamtych czasach. I pamiętają je jako mieniącą się wszystkimi barwami tie dye krainę mlekiem, miodem i zielonym Frugo płynącą. Muzyka była lepsza, filmy ciekawsze, a wszystko jakieś takie prostsze.
Wystarczy jednak poszperać w ówczesnych gazetach, poczytać reportaże z tamtego okresu, żeby przypomnieć sobie, jak paskudnie szare były to czasy. Na ulicach przemoc, w polityce chaos (w latach 90. w Polsce rządziło aż dziewięciu premierów, dla porównania w minionej dekadzie tylko czterech), bezrobocie wysokie, a perspektywy marne; generalnie my jako kraj dopiero uczyliśmy się życia w nowych, co tu dużo mówić - cywilizowanych czasach.
Dlatego tak dobrze ogląda się pierwszą połowę Skandalu. Ewenementu Molesty Bartosza Paducha, bo jest w niej wszystko to, o czym warto pamiętać, wpadając w pułapkę tęsknoty za najntisami. Od ujęć z bazarów, przez przelot po szarym Ursynowie, jeszcze bez przeszklonych apartamentowców, ba - dopiero co zyskującym linię metra, po brudne Śródmieście, na którym dzisiejsi, ubrany w modne ciuchy mieszkańcy dostaliby w mazak na najbliższym rogu. W te pół godziny otrzymujemy proste wyjaśnienie, dlaczego Skandal tak brzmi, przeciwko komu buntowali się raperzy i... jak wyglądała rzeczywistość, z której wyrosła pierwsza fala polskiego rapu. Można było pójść na łatwiznę, skupić się na tylko na historyjkach ze studia w Komorowie (to swoją drogą ciekawe, że album - hymn biednych dzieciaków z blokowisk powstał w jednej z najbogatszych sypialni Warszawy), tymczasem tu mamy Skandal wzbogacony o czytelny kontekst społeczny.
Tym bardziej rozczarowująca jest druga połowa filmu. Bo nagle okazuje się, że wszystko to, co działo się po wydaniu Skandalu, zostało przez Bartosza Paducha potraktowane w telegraficznym skrócie. Jest co prawda wątek trudnej relacji Molesty z wydającym ich majorsem, ale szkoda, że tak mało miejsca poświęcono mrocznemu, tętniącemu nowojorsko-paryskimi inspiracjami Ewenementowi, zdaniem wielu - płycie lepszej od debiutu. Tego, co działo się z zespołem po roku 2000 i wydaniu Takiej płyty... nie dowiemy się szczegółowo z tego dokumentu, a przecież to historia bardzo filmowa - Włodi, Vienio, Wilku i Pelson poszli w różnych kierunkach, każdy z nich zdefiniował się na nowo i jakoś odnalazł w innej rzeczywistości. I każdy mocno się przez ten czas zmienił - powiedzielibyście w 1998, że ten sam Vienio za kilkanaście lat zostanie kulinarną gwiazdą telewizji i stałym bywalcem stołecznych rautów? Zresztą Molesta to trochę polski Wu-Tang Clan; każdy z jej członków z powodzeniem działał solo, ale i tak znaczek macierzystego kolektywu został przystemplowany do jego twórczości na zawsze. A poza tym to bardzo ciekawe historie, które zasługują na więcej niż godzina z kawałkiem.
Swoją drogą - Pelson, jeden z najważniejszych głosów Molesty, pojawia się w filmie tylko na moment, co też jest mocno zastanawiające. No właśnie, o różnych relacjach pomiędzy raperami też nie dowiemy się z obrazu Paducha.
Być może za mocno skróconą historią Molesty stał ograniczony budżet. Może twórcy i sam zespół chcieli po prostu bardziej przybliżyć nam genezę tego wszystkiego, co potem się stało. Obejrzyjcie Skandal. Ewenement Molesty koniecznie, bo to bardzo sprawnie nakręcone, ciekawe kino... ale po prostu mogłoby być o wiele dłuższe. Serial? Książka? Cokolwiek - ten zespół faktycznie był ewenementem, więc warto dopowiedzieć jego historię do końca.
Film Skandal. Ewenement Molesty będzie mieć swoją polską premierę na festiwalu filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity, który odbędzie się od 4 do 13 września. Tu przeczytacie, gdzie będzie można go obejrzeć, a tutaj sprawdzicie cały program festiwalu. Do regularnej dystrybucji kinowej Skandal. Ewenement Molesty trafi 2 października. Jego dystrybutorem jest Best Film.