Powiedzieć, że tenis radził sobie z pandemią z różnym skutkiem, to nic nie powiedzieć. W czasie, gdy inne dyscypliny sportowe przygotowywały plany powrotu, kibice Novaka Djokovicia z żalem patrzyli, jak ich ulubieniec lekkomyślnie utrudnia innym zawodnikom powrót do gry. W końcu jednak organizatorzy turniejów z cyklu ATP i WTA wznowili zmagania, a teraz „biały sport” uderza swoim najmocniejszym arsenałem. Wielkim Szlemem.
Wydaje się – przynajmniej w teorii – że nie ma łatwiejszej dyscypliny do rozgrywania w czasie pandemii niż tenis ziemny. Dwóch zawodników oddalonych od siebie na dużo więcej niż dwa metry, a do tego sędzia będący nie dość, że z boku, to jeszcze na podwyższeniu. Perfekcyjny „social distancing”. Co może pójść nie tak?
OBSERWACJA KLUCZEM DO SUKCESU
Wspomniany już Djoković pokazał, że wiele. Szczególnie jeśli w środku całego zamieszania zapraszasz tysiące kibiców na turniej towarzyski. Serb w ten sposób sprowadził wirusa na siebie i kilku innych czołowych zawodników, pokazując jednocześnie organizatorom kolejnych zawodów, czego mają NIE robić, jeśli chcą, by tenis powrócił i sprawiał radość kibicom w tym trudnym okresie.
Przez dłuższy czas debatowano, co zrobić z rozgrywkami z cyklu Wielkiego Szlema i czy jest w tym roku szansa w ogóle je rozegrać. Wimbledon bardzo szybko odwołano, a French Open ma na ten moment status przeniesionego na jesień. Pozostała kwestia US Open, będącego najpóźniej w kalendarzu spośród czterech najważniejszych tenisowych turniejów.
Amerykanie zaryzykowali i ucząc się na błędach Djokovicia, ale i pozytywnych przykładach, między innymi swoich lig NBA i NHL, postanowili, że zawody zostają na swoim miejscu. Oczywiście nie obyło się bez specjalnych ograniczeń.
Brak eliminacji, ograniczenie liczby deblistów i osób mogących przebywać przy tenisistach, odwołanie turniejów mikstowych i juniorskich – to lista obostrzeń tworząca w tym roku jedyne w swoim rodzaju US Open. Dodatkowo korty Flushing Meadows i hotele zawodników stworzą „bańkę” rodem z koszykówki czy hokeja, w związku z czym sami zainteresowani będą mogli poruszać się (a w zasadzie będą ostrożnie dowożeni) tylko na tej trasie. Obowiązkowo pojawią się też regularne testy na obecność koronawirusa.
DOBRA "NASZA", CZYLI POLSKA
Wygląda to całkiem przyzwoicie, jednak nie wszystkich takie działania przekonały. Część zawodników zdecydowała się zrezygnować, przez co będziemy mieli turniej z jedną z najbardziej przetrzebionych drabinek w ostatnich latach. Obrońca tytułu i wicelider rankingu tenisistów Rafael Nadal, Roger Federer, Gael Monfils, Fabio Fognini, Stan Wawrinka, Kei Nishikori, Nick Kyrgios, Jo-Wilfried Tsonga i Fernando Verdasco to męskie nazwiska, których nie zobaczymy w tym roku w Nowym Jorku.
I kiedy wydaje się, że trudno o mocniejsze wyjście grupowe z turnieju Wielkiego Szlema, panie mówią: przebijamy! W żeńskich zawodach nie zagra aż połowa pierwszej dziesiątki rankingu. W tym liderka Ashleigh Barty, wiceliderka Simona Halep, obrończyni tytułu Bianca Andreescu, a także Jelina Switolina, Kiki Bertens czy Belinda Bencić. Dorzućmy do tego nazwisko Swietłany Kuzniecowej i bez takiego pakietu moc kobiecego turnieju maleje drastycznie.
Jednak jak to w sporcie – ktoś straci, ktoś zyska. W tym wypadku o zysku możemy mówić w przypadku polskich tenisistów. Dzięki przesunięciom w rankingu Magda Linette (35. rakieta świata) po raz pierwszy w swojej karierze została rozstawiona w turnieju Wielkiego Szlema! Zagra z numerem 24., takim samym jak… Hubert Hurkacz (nr 29 rankingu ATP) w męskiej części rywalizacji. Dla Hurkacza to drugie rozstawienie w zawodach tej rangi (pierwsze miał na styczniowym Australian Open), jednak rezygnacje pozwoliły mu na wyższe rozstawienie i teoretycznie słabszych przeciwników w kolejnych rundach. O ile oczywiście je przejdzie.
ZMIENNE SZCZĘŚCIE W LOSOWANIU
Linette w pierwszej rundzie zagra z Maddison Inglis, a Hurkacz z Peterem Gojowczykiem. Zarówno Australijka, jak i Niemiec znajdują się w drugiej setce rankingu, więc – przynajmniej w teorii – nasi tenisiści powinni sobie z nimi poradzić.
O tym, jak duże znaczenie ma miejsce w rankingu możemy się przekonać patrząc na naszych pozostałych reprezentantów. Iga Świątek, Katarzyna Kawa i Kamil Majchrzak nie mają rozstawienia, w związku z czym w pierwszych rundach trafili na… tych, którzy je mają. Szczęściem w nieszczęściu jest jednak fakt, że są to rozstawienia niskie. Świątek zagra z Weroniką Kudiermietową (nr 29 turnieju), a Kawa z Ons Jabeur (27).
Początkowo najgorzej trafił Majchrzak, który miał zagrać z Benoit Pairem. Paire jednak w US Open nie wystąpi, ponieważ otrzymał pozytywny wynik testu na koronawirusa. Rywalem Polaka będzie Marcel Granollers, co w teorii powinno ułatwić sprawę naszemu młodemu zawodnikowi. Świątek już pokazywała, że z wyżej notowanymi zawodniczkami potrafi sobie radzić i jedynie Kawa, jako debiutantka, może zapłacić frycowe. Oceniając ogólnie – nie jest źle. Szczególnie że i tak losowanie wygląda sporo lepiej niż by mogło. Zapytajcie Hurkacza, który będąc nierozstawionym potrafił wpaść na Djokovicia w pierwszej rundzie turnieju tej rangi.
Przewidywanie wyników w pierwszym szlemie po pandemii może być jednak jeszcze bardziej zgubne niż zwykle. Tak naprawdę nie wiemy, w jakiej formie są czołowi zawodnicy, a i trudno zgadnąć formę tych teoretycznie słabszych. Wiemy na pewno, że wielki tenis wraca. Z dużą liczbą Polaków, z wieloma emocjami i (oby) wysokim poziomem sportowym. A fani tenisa z góry mają odpuszczone, że przez następne dwa tygodnie będą chodzić całkowicie niewyspani.