Wydawało się, że to już za nami. Że Hubert Hurkacz i turnieje wielkoszlemowe to nie jest już nieudany związek, a taki, który z każdym kolejnym rokiem wygląda coraz lepiej. Niestety tegoroczny Wimbledon nie będzie potwierdzeniem tej tezy. Po nietypowo przebiegającym, pięciosetowym meczu Polak odpadł z rywalizacji już w pierwszej rundzie.
Jeszcze do niedawna narracja pt.: „Hubert Hurkacz nie umie grać w szlemach” pojawiała się dość często i – co gorsza – była poparta faktami. Do momentu ubiegłorocznego londyńskiego półfinału, Polak zagrał w dwunastu głównych turniejach i tylko raz przeszedł dalej niż do drugiej rundy. Wydawało się, że na trawie Wimbledonu nastąpiło przełamanie, poparte jeszcze drugim tygodniem w niedawno zakończonym French Open. Szczególnie biorąc pod uwagę, że mączka nie bardzo pasuje do tego jak gra Hubert.
Co innego trawa – turniej w Halle tylko to potwierdził. Tymczasem wejście w mecz z Alejandro Davidovichem Fokiną pokazało, że Hurkacz na Wimbledonie nie wygląda już tak dobrze jak jeszcze tydzień temu. Pierwszy set to w dużej mierze naprawdę dobra gra Hiszpana, ale drugi to masa błędów zrezygnowanego swoją grą Huberta. To wszystko trwało do stanu 5:3 dla Davidovicha w secie trzecim. Wtedy to rywal Polaka popełniał błędy i podał pomocną dłoń marnując trzy piłki meczowe. Chwilę potem było już 5:5 i tenisiści zeszli na drugą tego dnia przerwę spowodowaną deszczem.
Po przerwie Hurkacz odżył i nie tylko wygrał trzecią partię, ale też szybko dołożył czwartą. Wszystko się odwróciło. Teraz to Davidovich wyglądał na zrezygnowanego i mało co mu wychodziło, tymczasem Polak szybko zdobył przewagę przełamania w secie piątym. I ją stracił. A potem powtórzył ten proces. Dzięki temu mieliśmy super tie-breaka (do dziesięciu wygranych punktów). W nim Hurkacz ponownie prowadził 7-4, ale i tego nie dał rady wykorzystać. Ostatecznie przegrał 8-10 i cały mecz 2:3. Demony wróciły.
Gdyby Hurkacz przegrał w trzech setach, przy pierwszych piłkach meczowych, byłbym w stanie stwierdzić, że to jednorazowy przypadek – że to faktycznie słabe losowanie sprawiło, że trafił na dobrze dysponowanego Davidovicha, a sam miał po prostu słabszy dzień. Takie rzeczy w tenisie w końcu się zdarzają nawet najlepszym. I to nie jest powrót starego, „szlemowego” Huberta, tylko taki właśnie wypadek przy pracy. Niestety to, co wydarzyło się po przerwie, wytrąciło mi argumenty z ręki.
Nie pierwszy raz bowiem Hubert wypuszcza z rąk mecz w turnieju wielkoszlemowym. A tak to trzeba nazwać. W piątym secie, przy mocno przeciętnie już grającym rywalu, miał przewagę przełamania dwa razy. I wynik 7-4 w tie-breaku. Na trawie to powinno być łatwe zwycięstwo dla kogoś, kto gra takim stylem jak Hubert – sam serwis powinien do tego wystarczyć. Mimo to wszystko zakończyło się bolesną porażką.
Co dalej? Niedługo Hurkacz pojedzie na US Open, gdzie jeszcze nigdy nie przeszedł drugiej rundy i będzie próbował się przełamać, tak jak zrobił to chociażby rok temu na Wimbledonie. Na ten moment pod względem występów wielkoszlemowych Hubert wygląda najsłabiej ze wszystkich graczy z pierwszej dziesiątki rankingu. I trzeba będzie w końcu to zmienić. A jeśli się nie uda, to będą potrzebne zmiany – czy to w sztabie, czy może w sprawie współpracy z psychologiem sportowym.
Im dalej w las, tym trudniej będzie nazywać to przypadkiem, że akurat w szlemach wygląda to najsłabiej. Ogromna szkoda, bo talent Hurkacz ma, i to na wielkie rzeczy.