„Wierność w stereo”, czyli najważniejsza książka mojego życia. To dobry moment, żebyście po nią sięgnęli (FELIETON)

Long Weekend
High Fidelity -- "Weird…But Warm" - Episode 106 -- When Liam returns from tour, Rob is caught between the fantasy of a night spent backstage as his date and the reality of what Clyde is offering – be it friendship or something more. Simon develops a crush. Cherise is inspired to pitch herself to Liam’s manager. Robyn (Zoë Kravitz) and Simon (David H. Holmes), shown. (Photo by: Phillip Caruso/Hulu)

Miłość, seks, samotność i Abbey Road. To najbłyskotliwszy we współczesnej literaturze portret przejścia w dorosłość i… biblia indie nieudaczników - pisze Jacek Sobczyński w osobistym felietonie o słynnej powieści Nicka Hornby’ego.

Długo, bardzo długo zbierałem się do tego tekstu, bo jak tu w kilku tysiącach znaków sensownie napisać o książce, która od blisko 20 lat zawsze leży obok? To już niech lepiej zacznie sam Hornby:

Na mojej liście pięciu najbardziej godnych zapamiętania rozstań wszech czasów (z dziewczynami, które chętnie zabrałbym na bezludną wyspę) znajdują się w porządku chronologicznym: Alison Ashworth, Penny Hardwick, Jackie Allen, Charlie Nicholson, Sarah Kendrew. Rozstania z nimi naprawdę bolały. Lauro, czy widzisz wśród nich swoje imię? Moim zdaniem mogłabyś wślizgnąć się do pierwszej dziesiątki, ale nie ma dla ciebie miejsca w górnej piątce. Górna piątka jest zarezerwowana dla rozstań prawdziwie bolesnych i poniżających, na jakie ciebie nie stać. Brzmi to okrutniej niżbym chciał, rzecz jednak w tym, że jesteśmy już zbyt dorośli, żeby się nad sobą litować - i tak jest dobrze, lepiej niż myślisz, więc nie bierz za bardzo do siebie tej porażki. Tamte czasy, kiedy smutek jeszcze coś znaczył, minęły i do diabła z nimi. Pozostał niesmak, jaki powoduje katar albo brak pieniędzy. Jeśli naprawdę chciałaś namieszać mi w życiu, powinnaś spotkać mnie wcześniej.

Kiedyś za łóżkiem mieszkały potwory i trzeba było wołać rodziców, żeby zapewnili, że to tylko fantazja. Potem na odwrót - podstawówka, liceum, nawet studia to jest ten moment w życiu, w którym można uciec od rzeczywistości w fantazję i popkulturę. A później świat każe mieć dobrą pracę, wziąć kredyt, wyprowadzić się na swoje, kupić samochód, znaleźć sobie drugą połowę i mieć z nią potomstwo. Poza dwiema ostatnimi, ściśle łączącymi się ze sobą kwestiami, kolejność dowolna. Przede wszystkim trzeba jednak być dorosłym i schować stare płyty czy ulubione komiksy na dno szafy. Nie wypada.

Tu nagle wjeżdża Nick Hornby ze swoją drugą, wydaną w 1995 roku książką i stawia pytanie o istotę dorosłości. No bo czy Rob, główny bohater Wierności w stereo, jest dorosły? Jak najbardziej - ma 35 lat, prowadzi własny biznes, zatrudnia ludzi, sercowo co prawda tak sobie, bo na samym początku książki rozstaje się z dziewczyną, no ale u kogo w tym temacie nigdy nie było tak sobie. Tyle że biznes to zbudowany na zajawce, podupadający sklep płytowy, pracownicy są zatrudnieni na pół etatu za grosze, ale przychodzą na dłużej, bo nie mają nic innego do roboty, a sam Rob jest tak zanurzony w kulturę popularną, że stawia ją jako odnośnik do wszystkiego, co spotka go w realnym życiu. Kiedy analizuje niepowodzenia życiowe, odpowiedzi szuka w piosenkach, kiedy poznaje ludzi, ocenia ich po płytotekach, nawet jak przychodzi mu przypadkowo wykonać kompromitujący telefon, przedstawia się jako Rob… w sensie, Robert Zimmerman (a to, kim jest Robert Zimmerman, możecie sobie wyszukać; na pewno dobrze go znacie). Zresztą otwierający ten tekst cytat to sam początek książki i przejaw szajby Roba na punkcie układania wszystkiego w swoiste listy przebojów. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że to geek. Kiedyś - wieczny Piotruś Pan, którego Nibylandią jest ciasny sklep gdzieś w północnym Londynie.

Co było pierwsze: muzyka czy rozpacz? Czy słuchałem muzyki dlatego, że rozpaczałem? Czy może rozpaczałem dlatego, że słuchałem muzyki? Czy płyty zmieniają człowieka w melancholika? - zastanawia się. Zobaczcie zresztą, jak zachowuje się, kiedy dziewczyna wyprowadza się z jego mieszkania. Zamiast uruchomić Tindera lat 90. - czyli usiąść przy barze w pobliskim pubie - Rob momentalnie zaczyna reorganizować swój zbiór płyt, fantazjując jednocześnie o błogim życiu singla, którego najpiękniejszym przejawem będzie wymalowanie sobie na ścianie logosów słynnych wytwórni płytowych.

2AD04941-CA86-4E20-B30E-44B31610047A.jpg
Processed with VSCO with c1 preset

To jest piękna książka o pokoleniowym snobizmie

Kiedy ma się te dwadzieścia parę lat i potężną wkrętkę w popkulturę, nietrudno o zamknięcie się w swoim kokonie i szydzenie z tych, którzy mają czelność jarać się jakimś przypałem. Widz Unsoundu raczej nie pojedzie na Audioriver, twardogłowi wyznawcy kościoła im. Wu-Tang Clanu nie zrozumieją tych, dla których serce rapu bije w Atlancie. Dopiero później przewartościowuje się parę rzeczy - po drodze zaliczając jakiś pierwszy poważny życiowy kryzys, utratę pracy, odejście partnera, może nawet śmierć kogoś bliskiego - i dochodzi do wniosku, że to tylko muzyczka, a ważne rzeczy dzieją się gdzie indziej. Po czym znajduje wspólny język (albo nawet paruje się) ze słuchaczem, dajmy na to, Muse, nawet jeśli oznacza to obcowanie na co dzień z ich kretyńskimi piosenkami o kosmitach.

Rob poznaje to, ale już grubo po 30-tce. Nie zdradzając zbyt wiele z fabuły, kolejne epizody z jego życia przypominają trochę odwyk od uzależnień, stopniową drogę do szeroko rozumianej normalności, jakiej oczekuje od ciebie społeczeństwo. Być może kiedyś zwariuje i w imię czegoś sprzeda swoje wszystkie płyty, jak bezimienny bohater mojego ulubionego rozdziału Wierności. A może właśnie to moment, w którym wygrywa zdrowy rozsądek? Hornby nie udziela na to pytanie odpowiedzi, przez co jego książkę czyta się bez poczucia tego, że ktoś tu mówi nam, jak mamy żyć.

To jest piękna książka o ucieczce

Bo przecież można mieć i 80 lat, być zdziecinniałym kolekcjonerem czegokolwiek, nie dogadywać się ze społeczeństwem, które uważa cię za wariata i… czuć się szczęśliwym. Zapytajcie o to wszystkich tych zwariowanych zbieraczy z targów staroci, którzy mogą nie dojadać, ale dostają pierdolca, kiedy tylko widzą jakiś zabytkowy zegar z kukułką. Przeskok w dorosłość jest też momentem, w którym człowiek zastanawia się, na ile może funkcjonować poza systemem i dlaczego sprawia mu to przyjemność. Akurat Rob ma tego pecha, że jest fanem muzyki - a co za tym idzie, kolekcjonerem cudzych emocji. Nikt nie przejmuje się dzieciakami słuchającymi tysięcy - dosłownie - tysięcy piosenek o złamanych sercach, odrzuceniu, bólu, rozpaczy i stracie.Najbardziej nieszczęśliwymi ludźmi, jakich znam, są wedle pewnych romantycznych kryteriów ci, którzy najbardziej lubią muzykę pop. Nie wiem, czy muzyka pop sprowadziła na nich nieszczęścia, wiem natomiast na pewno, że słuchają smutnych piosenek dłużej niżby powinni w jednym nieszczęśliwym życiu.

Sam Hornby, prywatnie wielki fan muzyki, był podczas pracy nad książką blisko swojego bohatera; w momencie powstania Wierności w stereo pisarzowi urodził się chory na autyzm syn. Dlatego pisał, żeby chociaż na chwilę uciec od brania się za bary ze stanowczo zbyt ciężką rzeczywistością. Tak jak wiele lat później pisał, by wyleczyć się z wieloletniej depresji. Na marginesie - obaj panowie mają się dziś dobrze. Nieważne więc, w jak głębokiej dupie się jest, solidny fundament z popkultury może postawić na nogi. Stąd tak wielu wyznawców - nie czytelników, wyznawców - Wierności w stereo. Którzy protestowali, gdy w serialowej adaptacji książki (od paru dni możecie obejrzeć ją na Hulu) główną rolę zagrała… Zoe Kravitz. Czarna dziewczyna zamiast białego faceta? No i co, przecież Rob może siedzieć w każdym z nas.

To jest piękna książka o miłości

Naprawdę mało kto jak Hornby potrafi dostrzec istotę relacji między ludźmi w kompletnych duperelach, nie robić z tej relacji Bóg wie jakiego dramatu, przeciwnie - podchodzić do tego pogodnie. Od tej chwili nasze losy rozdzielą się. Niesamowite, hę? Jeździsz do kogoś na święta, martwisz się jego operacjami, ściskasz, całujesz, przynosisz kwiaty, oglądasz go w szlafroku i nagle bęc, już po wszystkim. Przepadło na zawsze. I prędzej czy później pojawi się kolejna mama, kolejne święta i nowe żylaki. Wszyscy są tacy sami. Zmieniają się tylko adresy i kolory szlafroków - monologuje Rob tuż po odbyciu ostatniej rozmowy telefonicznej z matką swojej byłej.

Zresztą w ogóle większość Wierności w stereo to monolog, co nie dla każdego może być zjadliwe. Ale dacie radę. Nick Hornby ma wspaniale lekkie pióro, które pozwala jego Robowi paplać na każdy temat, łącząc rozważania na temat rozpadu związku z rozważaniami o beatlesowskim Abbey Road, a i tak gdzieś zawsze spina się to w efektowną całość. To jak w Clerksach, kiedy Dante i Randall przez trzy minuty rozmowy przechodzą od kolonizacji Gwiazdy Śmierci do tego, czy podwykonawcy dekarzy w New Jersey paprzą swoją robotę. Poza tym miłość jest też u Hornby’ego potężnym uczuciem do kultury popularnej, ale ono płynie już z każdej strony powieści, z każdego nawiązania czy każdego żartu sytuacyjnego. Gdyby Wierność w stereo była albumem, byłaby didżejskim, perfekcyjnie sklejonym miksem; polecam wam zresztą słuchać sobie podczas lektury nagrań, o których wspomina główny bohater. Robi to co chwilę, dlatego trzymajcie jedną rękę na odpalonym serwisie streamingowym.

To jest piękna książka. Przeczytajcie ją koniecznie!

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.