Rywale byli przerażeni widząc pędzącego w ich kierunku szaleńca z wygoloną głową. Dzisiaj Vinnie Jones miałby problem ze zrobieniem kariery – w czasach VAR co rusz musiałby odbywać karę kilku meczów zawieszenia. Ale lata 80. i 90. należały do niego. Kosił przeciwników i robił się sławny. Nie owijał w bawełnę podczas wywiadów. A kiedy rzucił futbol, został aktorem i to rewelacyjnie opłacanym. Jego życie to opowieść o prawdziwku z Watfordu, który wszedł na salony kopniakiem, razem z drzwiami.
– Zamierzam wyrwać ci głowę i nasrać do dziury, która po niej zostanie – ta bardzo osobliwa zapowiedź zmagań Wimbledonu z Liverpoolem należy oczywiście do Vinniego, który straszył Kenny'ego Dalglisha w stylu godnym pyskówek na bokserskich ważeniach. No cóż, zawsze był szczery. Pokochała go klasa robotnicza, ale z czułością zerkały nań również elity. Kiedy w latach 90. Jones odwiedził znany college Eton, uczniowie w eleganckich mundurkach zapytali go: – Jak duże jaja ma „Gazza”? Chodziło oczywiście o sytuację, w której świat obiegło zdjęcie Jonesa trzymającego za jądra Paula Gasciogne'a podczas meczu ligowego Wimbledonu z Newcastle United w 1987 roku.
PATRIOTA, FAN MONARCHII
Vinnie nigdy nie krył się ze swoimi poglądami politycznymi. Zawsze wspierał konserwatystów, podkreślał jak dumny jest ze swojego pochodzenia i samego bycia Brytyjczykiem. – Jestem całym sercem za monarchią – powiedział kiedyś. Gdy kilka lat temu, już jako człowiek pracujący w machinie filmowej w Hollywood, został zapytany o obecną kondycję Wielkiej Brytanii, tylko się skrzywił. – Nie ma już do czego wracać. Dla mnie Anglia, jaką znałem, jest przeszłością. To nie kraj, w którym dorastałem. To po prostu kolejne europejskie państwo. Gdyby ktoś zawiązał ci oczy, wsadził do samolotu w Los Angeles i wylądowałbyś na Heathrow, gdzie zdjęliby ci opaskę, nie miałbyś pojęcia, gdzie jesteś – skarżył się na multikulturowość nad Tamizą.
Na boisku niemiłosiernie przeklinał, aż uszy więdły. Co drugie słowo „fuck”, „fucking”, sędziowie próbowali mu tłumaczyć, że piłkarze są autorytetami, że słuchają tego dzieci na trybunach, ale od razu się denerwował. – Mam 27 lat, a sędzia mówi mi, żebym nie przeklinał – rzucił w kierunku dziennikarzy, gdy arbiter wyrzucił go z boiska za faul i obraźliwe zwroty pod adresem rywala.
CZAS NA KINO
Z Vinniem nigdy nie był nudno. Raz rzucił w Gary'ego Linekera tostem. – Przyznawał się do tego, zapomniał jednak dodać, że był on wciąż w tosterze – śmiał się polityk Tony Banks podczas audycji w Radio 4. W niego też rzucano różnymi przedmiotami. Zazwyczaj oddawał. Bywał bandytą na boisku, ale również w pubach. – Mam na głowie i twarzy około 80 szwów. Czyli sporo blizn – wzruszał ramionami. Wygląd z pewnością przydał się w kinie, gdzie swobodnie mógł przenieść się z boiska, a przekonał go do tego Guy Ritchie, znany reżyser.

Vinnie stawał blisko sto razy na planie filmowym, wcielając się zazwyczaj w role bandytów. Nie wszystkie były arcydziełami, natomiast niektóre z nich są naprawdę dobre i obejrzały je miliony ludzi. Klasyka gatunku, jak „Przekręt”, „Porachunki”, czy „60 sekund” – w takich hitach pojawiał się urodzony w Watford były zawodnik Wimbledonu.
Jak drużynę narodową Jone wybrał Walię, ze względu na tamtejsze korzenie jego rodziny (dziadek). Zagrał w jej barwach tylko dziewięć razy, ale nawet na zgrupowaniach reprezentacji bywał do bólu szczery. Jako kapitan kadry wystąpił w telewizyjnym show, w którym prowadząca zadała mu konkretne pytanie: – Czy twoją ambicją jest wyjazd na mistrzostwa świata? Vinnie poprawił się w fotelu i odparł: – Gram dla Walii. W istocie podbój świata z tamtejsza reprezentacją, w czasach, kiedy do wielkich turniejów nie kwalifikowało się aż tyle zespołów, był mrzonką.
Jones nie był obdarzony wybitnym talentem do piłki. W dawnej lidze angielskiej defensywny pomocnik służył menedżerowi jako straszak. Rywal, który w środku pola widział wygolonego świra, miał czuć lęk już przed pierwszym gwizdkiem. I spełniał to zadanie znakomicie, szczególnie w wimbledońskim „Szalonym Gangu”, który był miksturą różnych osobowości, na murawie zamieniająca się w grupę ludzi gotowych skoczyć za sobą w ogień. Ogień, który zazwyczaj sami rozpalali, a Jones był do tego pierwszy.
Czasy się jednak zmieniały. Vinnie coraz mniej pasował do futbolu, który zmierzał w kierunku ochrony najlepszych zawodników. Kibice chcieli oglądać show, pełne dryblingu, strzałów, nie tępego kick and run. Niemal wszystkie faule, za jakie Jones bardzo często nie oglądał nawet żółtej kartki, dziś kwalifikowałyby się do kilkumeczowej dyskwalifikacji. A i jego pozycja przeszła ewolucję. Defensywny pomocnik stawał się zarazem kreatorem, też musiał umieć zagrać prostopadłe podanie, strzelić gola, być w grze, biegać od szesnastki do szesnastki.
– Zrobili z futbolu rozrywkę. Piłkarze bez charakteru i sędziowie zachowujący się jak naziści. Co to jest? Pierdolona koszykówka na trawie? – krzywił się z niesmakiem pod koniec stulecia. Ale wciąż kochał piłkę. W tej jej wersji, jaką uprawiał przez lata, była dla niego najszczerszą z kochanek. Mówił o tym zresztą głośno w Hollywood, gdy zniesmaczony zobaczył sztuczne uśmiechy na rozdaniu Oscarów. Wyznał reporterowi, że „woli Puchar Anglii, bo jest przynajmniej szczery”.
CHARAKTER Z BUDOWY
Nigdy nie dbał o dietę czy sylwetkę. Obżerał się czym popadło, a tak wspominał to Dennis Wise, z którym mieli okazje grać w Chelsea: – Zanim wylądowali u nas gracze z zagranicy, byliśmy klubem kiełbasek, jaj i frytek. To właśnie żarliśmy przed treningami. Andy Townsend, Vinnie Jones, Tony Cascarino i ja spotykaliśmy się w kawiarni i jedliśmy to wszystko. Przed meczami zresztą też.
Dziennikarze trochę się Vinniego bali, ale zarazem lgnęli do niego, wyczekując kolejnych smaczków z ust piłkarza. Gdy w obszarze dyskusji publicznej pojawiał się gorący temat, nazwisko Jones było jednym z pierwszych wybieranych z książki telefonicznej. Tak się stało, gdy futbol w Anglii zmagał się z rasizmem w fazie jego rozkwitu. W stacjach telewizyjnych trwała debata, politycy i psychologowie zabierali głos. Ktoś wykręcił numer Vinniego i zapytał o zdanie. – W każdej drużynie jest ktoś, kto nienawidzi czarnych albo obcokrajowców. Nawet nie wie dlaczego, po prostu ich nienawidzi – odparł spokojnie Jones.
Od dziecka wykazywał spore zdolności przywódcze. Był kapitanem w juniorskich drużynach. Zanim dał się poznać szerszej publiczności wzmacniał swój charakter jako pomocnik murarza, pracując ze starszymi mężczyznami nauczył się surowości życia, wspomnianych przekleństw i działania opartego na prostych kodeksach wartości.
W pokręconej karierze zdarzało mu się występować w trzeciej lidze szwedzkiej, ale i strzelić gola Manchesterowi United. Zdobył Puchar Anglii, kiedy Wimbledon pokonał w 1988 roku w finale sam Liverpool, mistrza kraju. Czasem trzymał nerwy na wodzy, szczególnie, gdy wokół było kilka autorytetów, dzięki temu zaliczył udany sezon w Leeds United, dostając tylko trzy żółte kartki w całych rozgrywkach, co dla wszystkich było prawdziwym szokiem. Ale Howard Wilkinson i kapitan Gordon Strachan zabraniali mu bardzo ostrej gry. W innym sezonie, po obejrzeniu dziesiątej żółtej kartki, skarcił samego siebie. – Najchętniej bym się teraz odstrzelił – wyznał.
AWANTURA W SAMOLOCIE
Faule były jednak jego drugą naturą, czymś silniejszym od pracy mięśni i mózgu. Trenerzy cenili jednak charakter fightera, więc chętnie po niego sięgali. Powołanie do kadry wcale nie było takie oczywiste. W oczach piłkarskiego świata koneserów, Jones jawił się jako brutal, który psuje dobro dyscypliny. Po nominacji do reprezentacji Walii Jimmy Greaves, reprezentant Anglii w latach 1959-67, złapał się za głowę. – Niech ktoś mnie obudzi. Mieliśmy aferę kokainową, łapówkarską, no i Arsenal strzelił dwa gole u siebie. I kiedy myślisz, że w futbolu nie czekają cię już żadne niespodzianki, Vinnie Jones zostaje reprezentantem! – powiedział Greaves.
12 czerwonych kartek w karierze. Rekord pod względem najszybciej obejrzanej żółtej kartki – w trzeciej sekundzie (!!!) meczu pomiędzy Chelsea a Sheffield United w FA Cup, gdy faulował Dane'a Whitehouse'a. Miał to skwitować słowami: – Musiałem być za duży i za wolny, że tak późno.
Rok temu twardziel przeżył mocno śmierć żony, która przegrała walkę z rakiem. Sam zresztą musiał poddać się leczeniu, gdy wykryto u niego czerniaka złośliwego. Już nie szaleje jak kiedyś. Bywał przecież skazywany za napaść na sąsiada w 1997 roku, czy uderzyć w twarz jednego z pasażerów samolotu kilkanaście lat temu. Oberwało się też członkom obsługi tamtego lotu, którym groził śmiercią. Co ten alkohol robi z ludźmi... 80 godzin prac społecznych ostudziło krewkiego Vinniego.
Najbardziej jednak nie mógł odżałować, że zabrano mu licencję na posiadanie broni i zarekwirowano jej kolekcję. Im dłużej o nim czytam, tym bardziej wierzę, że dobrze się stało.
