Wymaganie od siebie, żeby uciekać od wtórności to sadomasochizm. Ja kocham tę rutynę, którą sam sobie wypracowałem; że pewne rzeczy są dla przewidywalne i życie toczy się takim torem jointowo-hiphopowym – mówił Włodi w rozmowie, z której można było dowiedzieć się także, na której płycie skończył się Outkast i na czym polega fenomen Griseldy. Współtwórca Molesty będzie o 19:00 gościem w audycji New x True na antenie newonce.radio.
Artykuł pierwotnie ukazał się w kwietniu 2023 roku
Jak rozmawialiśmy w maju ubiegłego roku, wspominałeś, że HHULTRAS to zamknięcie trylogii, obejmującej także Wszystko z dymem i Osad. Dlaczego właściwie wyłączyłeś z niej Wszystkie drogi prowadzą do dymu?
Tamtą płytę robiłem w oderwaniu od myśli, towarzyszącej pozostałym tytułom, które łączy także Lis Kula – autor wizualnej strony tego wszystkiego. Tak to sobie wyobraziłem; Osad jako środkowa EP-ka, tworząca – wraz z dwoma albumami – trylogię z odniesieniami do dymu. Na HHULTRAS jest ich akurat mniej, ale to nadal trójca.
Co właściwie oznacza zamknięcie tej trylogii – rozpoczęcie nowego rozdziału czy może odsuwanie się w cień? Narzuca się to pytanie, skoro takie utwory, jak Przystanek i Napisy końcowe poświęciłeś przemijaniu, a ten drugi brzmi, jakbyś powoli zaczynał rozpatrywać swoją karierę w czasie przeszłym.
Raczej przygotowuję sobie grunt, żeby zrobić coś w innym wymiarze, jeśli chodzi o estetykę. Lubię się zobowiązać w ten sposób; samemu sobie dać do zrozumienia, że pewne rzeczy zostały zamknięte. Nie traktowałbym jednak tego nad wyraz. Może po prostu nie odniosę się więcej do pewnych zwrotów, odniesień muzycznych czy patentów, które już zostały zastosowane.
Upływ czasu ma znaczący wpływ na to, jak podchodzisz do kolejnych wydawnictw?
Przede wszystkim nauczył mnie, żeby swoją egzystencję postrzegać do przodu. Dlatego utożsamiam się z kreatywnym ruchem. Sentymentalizm i wspomnienia budzą we mnie takie skojarzenia, że coś się kończy. Nie chciałbym się tej myśli uczepić. To dosyć prosty zabieg – odnosić się zawsze do tego, co było. Z drugiej strony – dopiero w naszej przeszłości mamy doświadczenia, o których można opowiedzieć. Ale nie robiłbym z tego ideologii. To zabieg estetyczny i tylko tak bym to postrzegał.
Prodigy miał taki numer Broken Rappers na ostatniej płycie przed śmiercią. Kazik ma tekst: artysta głodny jest o wiele bardziej płodny. I to stwierdzenie jest bardzo prawdziwe. Sam tego doświadczyłem, ale w odpowiednim momencie zareagowałem. Życie samym sukcesem – tym, co się osiągnęło na pierwszej czy drugiej płycie – sprawia, że perspektywa się zawęża. Czy to jest atrakcyjne dla słuchaczy – wieczne słuchanie o czyimś sukcesie? A tego typu treści dominują w rapie. To główny czynnik, który się sprzedaje – nie miałem nic, teraz mam. Nic w tym złego – może zadziałać motywacyjnie, ale uważam, że najbardziej świeży, prawdziwi i szczerzy są ci, którzy jeszcze z muzyki nic nie mieli. I – uwaga – ci, którzy mają wszystko, a jednak jej nie porzucili. Weź Jaya-Z, który wydaje płyty w zajebistych kolaboracjach i z zajebistą formułą estetyczną. Jak ta z No I.D. Wyjebana, na dziwnych beatach, chociaż gościu z jego pozycją powinien brać stuprocentowe bangery i hity; featuringi z niewiadomo kim.
Fascynujące jest obserwowanie, jak czas obchodzi się z postaciami, które tworzyły scenę. Wcześniej nie było przecież takiego wzorca, że masz czterdzieści kilka lat i robisz rap. I czy to w ogóle wypada.
Zauważyłem taki stereotyp, że w pewnym wieku pewnych rzeczy już nie można albo trzeba mieć je zaliczone. Zawsze mnie to denerwowało. Trzeba samemu poczuć ten moment, kiedy przestajesz czuć się w czymś komfortowo albo zaczyna brakować ci satysfakcji z tworzenia. Bo to jest głównie moim motorem napędowym. Nadal mam zajawkę. Ten proces to dla mnie niesamowita przygoda. Nigdy nie kierowałem się monetyzacją muzyki. Ona przyszła i faktycznie wykorzystałem ją, jak tylko umiałem, ale kreacja jest tym, co jara mnie najbardziej. I nie uważam, żeby to miało jakąś datę przydatności. Można w tym ewoluować, zmieniać się.
W naszej kulturze był też nacisk, żeby się starzeć. Jak wyglądali bohaterowie Czterdziestolatka? Jak dzisiejsi sześćdziesięciolatkowie – pogodzeni z tym, że wszystko za nimi. Patrzę na moich rówieśników i z nimi jest zupełnie inaczej. To megaaktywni ludzie z ugruntowaną pozycją finansową, którzy wiedzą, czego od życia chcą. Zajebiście, że to sflaczenie wraz z wiekiem następuje coraz później.
Zamykając tę kwestię, chciałbym skonfrontować cię z wypowiedzią André 3000, do której lubię wracać. On uzasadnił swoje odejście od aktywnego nagrywania w ten sposób, że hip-hop is about freshness; you can always hop, but you won't always be hip. Jesteście z podobnego rocznika – jak odniósłbyś się do takiej polityki?
Wyznaję diametralnie inną filozofię. Mogę tu przywołać DJ-a Premiera. Gościu dobiega sześćdziesiątki i nigdy nie zrezygnował ze swojego stylu. Nawet robiąc beaty dla Christiny Aguilery. Pozostawał też zawsze świeży, bo był przecież w stanie wypuścić kawałek z A$AP Fergiem czy Mac Millerem…
Nie do końca zgodzę się z André również dlatego, że w Stanach Zjednoczonych nie brakuje raperów w moim wieku, których cały czas chce się słuchać. Wiek to też rozwój; ustawianie sobie poprzeczki coraz wyżej; robienie rzeczy, których wcześniej się nie robiło. Outkast był tego dobrym przykładem. Ich płyty były megaeklektyczne. Chociaż mi się podobała tylko pierwsza i ATLiens. Dziękuję, do widzenia.
Zwróciło moją uwagę, że kiedy właśnie rozmawialiśmy przed rokiem, wybrzmiewała u ciebie duża samoświadomość. Mówiłeś mi, że rap ma wpisaną w siebie pewną wtórność i przywoływałeś ten slogan Artura Rojka, Składam się z ciągłych powtórzeń. I pojawiają się na HHUltras nowe motywy, ale wciąż wracasz do dymu. To nie jest droga na skróty?
Jak opowiadam o sobie, opowiadam o rzeczach, które dotyczą mnie na co dzień. Nie wymyślam siebie. Mam bardzo proste życie. Palę jointy, robię muzykę, uprawiam sport, wychowuję dzieci. Pasjonuję się tym, co mnie otacza. Wszystkim się interesuję….
W naszym kraju rządzi wódka i kiełbasa. To przenośnia – chodzi mi o to, że raczej się tu pije niż pali. Przez to trudniej zrozumieć u nas ten styl życia, który jest oparty o marihuanę i mniej osób funkcjonuje w ten sposób niż w Stanach Zjednoczonych, w Kalifornii, gdzie to jest codzienność. I nikt się tam nie zapyta B-Real z Cypress Hill, dlaczego nagrywa kawałki o jointach. Dziwi mnie to pytanie. Nagrywam to nagrywam. Zapytaj o to Curren$y’ego albo któregokolwiek amerykańskiego rapera. Odpowiedziałby: ale o co ci chodzi?
To właściwie jest też pytanie o twój proces jako autora tekstów. Stawiasz sobie wyzwania? Próbujesz wychodzić poza strefę komfortu, żeby sprawdzić, jaki to przyniesie efekt?
Próbuję, ale uważam, że byłoby to dla mnie mało prawdziwe, a przy tym bardzo trudne. Życie – wróciłbym do tego Rojka – jest cały czas odtwarzaniem siebie. Wymaganie, żeby uciekać od wtórności to sadomasochizm. Kurwa, jak można oczekiwać od człowieka, który wstaje rano, je, pracuje, kładzie się, żeby się nie powtarzał? Bzdura totalna. Ja kocham tę rutynę; stabilność; że pewne rzeczy są dla mnie w miarę przewidywalne i życie toczy się takim torem jointowo-hiphopowym. Jaram się, bo sam wypracowałem sobie taką sytuację.
Powtarzalność pewnych cyklów można też zaobserwować na scenie hip-hopowej. Mówię o tym, że neo boom bap jest teraz na ustach wszystkich, m.in. za sprawą Griseldy, która działa od kilku ładnych lat. Pewnie przyjmujesz to z zadowoleniem?
Pierwsza płyta Westside Gunna to był 2014 rok. No i można powiedzieć, że tamten materiał usankcjonował ekipę...
Najlepsze w tym wszystkim, że to nie są ludzie, których można by postrzegać jako harcerzy hip-hopu. W czapkach Nowy Jork; tańczących breakdance, robiących graffiti. To goście w drogich ubraniach, obwieszeni złotem. W odniesieniu do materializmu na maksa; w odniesieniu do gangsterki rodem z komiksu. To wszystko jest tak nieprawdziwe i przerysowane, że aż prawdziwe. Można powiedzieć, że to parafraza tego, co wymyślił MF Doom na temat swojej postaci. Tylko w bardziej ulicznej formie. Wszystko, co stworzył Westside Gunn jest światem kreacji. On zresztą powiedział w jednym z wywiadów: człowieku, rapuję językiem więziennym, a nigdy nie siedziałem w więzieniu, ale ci, którzy siedzą przyznają: „ten gościu wie o czym gada”! Przepiękne rzeczy. Ale bardzo mi się też podoba, że jest taki harcerz rapu, jak Evidence, który nie żyje w jakimś fancy świecie, tylko wychowuje syna w Venice Beach. To najbliższy mi artysta w Stanach. Drugim jest Alchemist.
Mnóstwo ekip potworzyło się w ramach ruchu griseldowego; beaty nabrały innego wymiaru, bo to nie jest typowy boom bap, a rzeczy chopperowane; weszło wiele współczesnych patentów jak ad-liby, których u Westside Gunna bywa więcej niż wersów. Patenty na refreny czy szaty graficzne też są bardzo aktualne. Przez to słuchacze, którzy są dwadzieścia lat młodsi ode mnie odbierają to jako coś nowego i świeżego. Jak ktoś się urodził, gdy wszyscy grali drill – ze zwykłej ciekawości nie powinien przejść wobec tego obojętnie.
Takie brzmienia – co nie powinno dziwić – dominują również na twoim nowym albumie. Tym razem miałeś jednak zamierzenie, żeby sięgnąć po liczniejsze grono producentów niż wcześniej. Wśród nich znalazł się choćby Smokin, który nie należy do najbardziej wyeksploatowanych beatmakerów.
Dostałem do niego kontakt od Pryksona. Generalnie Prykson przy tej płycie bardzo mi pomógł. Dużo rzeczy z nim analizowałem i konsultowałem. Wiele spraw w rapie widzimy podobnie, więc fajnie mieć kogoś takiego przy sobie. Smokin wysłał mi paczkę dwustu czy trzystu beatów i wziąłem ten, który najbardziej wpadł mi w ucho. Myślałem, że jestem freakiem, ale znów odniosę się do Westside Gunna, który w rozmowie z podpisanym przez siebie w Griseldzie producentem – Conductorem Williamsem powiedział, że przesłuchuje setki beatów i wybiera jeden. I nie chodzi o to, że pozostałe są chujowe, ale w danej chwili czegoś im brakuje. Kieruję się podobną myślą. Wybrzydzam, marudzę, szukam, aż nagle coś mi przeskakuje.
Poprzednią płytę zrobiłem z Przemkiem i stąd zmiana założenie. W połowie okazało się jednak, że wracam do punktu wyjścia, gdy poznaliśmy się z Ńemym. Miałem wiele numerów rozpoczętych pod inne beaty albo napisanych do randomowych instrumentali. Długo nie mogłem znaleźć tego, czego szukałem i zaczynałem być wkurwiony, że robię i robię, a niewiele z tego wynika. Uznałem, że trzeba to przerwać i w pewien sposób zacząć od nowa. W tamtym czasie Ńemy zamknął projekt Hedora, zrobiliśmy jeden numer i wiedziałem, że ten gość czuje, czego potrzebuję. Trzeba było kuć żelazo póki gorące.
Powiedz mi coś jeszcze o selekcji gości, w której zderzyłeś już uznane postaci – jak Pih z newcomerami – jak Bartek koko czy Konrad Brzos.
Zaproszenie Piha było wydarzeniem, które chciałem zapisać sobie w kalendarzyku raperskim. On nawet w czasach Molesty był graczem, z którym można było coś zrobić. Przecinamy się poglądowo i pasował do numeru z Hedorą, gdzie potrzebny był ktoś, kto ma totalny głos i coś do powiedzenia.
Dla fajnej równowagi chciałem wziąć też gości mniej znanych, którym w moim przekonaniu uwaga się należy. W postaci właśnie Hedory czy Ńemego. Podobnie myślałem, zapraszając Bartka koko i Konrada. Uważam, że jeśli mam jakąś pozycję na rynku – mogę w ten sposób zainteresować ludzi tym, co robią.
HHULTRAS trafiło do słuchaczy. Co dalej?
Czekam. Zobaczymy, co się stanie. Mam kilka numerów niedokończonych, które nie weszły na HHULTRAS ze względu na to, że nie pasowały do założeń albumu, ale są dobre, więc może to będzie punkt wyjścia?
Komentarze 0