Bezsilność. To słowo najbardziej cisnące się na usta po kolejnym załamującym występie reprezentacji Polski, gdy piłkarze Jerzego Brzęczka nie oddali choćby celnego strzału w Lidze Narodów. Z Włochami przegrali 0:2, ale na wielkim turnieju byłoby wyżej. VAR najpewniej wskazałby jeszcze dwie jedenastki oraz odesłał Jacka Góralskiego do szatni wcześniej. Po zawodach w Reggio Emilia nie ma co rozwodzić się nad personaliami, problemem jest ubogi plan na grę oraz miejsce w szeregu, którego tak łatwo nie przeskoczymy.
Aż takiego znaczenia nie ma, czy na lewej obronie wyszedł niemiłosiernie objeżdżany przez rywali Arkadiusz Reca, na skrzydłach pierwsi do zmiany Kamil Jóźwiak czy Sebastian Szymański, ani jak zestawiony został środek pomocy na spotkanie w Italii. Najlepiej sytuację skwitował w pomeczowym wywiadzie Kamil Glik: „Nie jesteśmy tak mocni jak Włosi, Niemcy czy Hiszpanie. Jesteśmy średnią drużyną, która przy odrobinie szczęścia, przy dobrym przygotowaniu, może napsuć wszystkim trochę krwi. Dzisiaj się nie udało i może przyda się trochę lodu na rozgrzane głowy”. Wypowiedzi kadrowiczów tym razem pokazały, że należy mocno wsłuchiwać się w ich głos. A nawet w ciszę.
Musimy przywyknąć, że za kadencji Jerzego Brzęczka tak będą wyglądały spotkania drużyny narodowej. Z rywalami z naszej półki albo słabszymi będziemy szarpać się o zwycięstwo, z tymi silniejszymi staniemy za podwójną gardą i będziemy oczekiwać na najniższy wymiar kary. Tak jak we Włoszech, bo 2:0 dla piłkarzy Roberto Manciniego (nieobecnego z powodu izolacji) to największa taryfa ulgowa, jaką mogliśmy sobie wymarzyć. Sprawiedliwością byłyby cztery albo pięć bramek straty. Gdyby doszła do tego wideoweryfikacji, gralibyśmy w dziesiątkę znacznie dłużej. Już po pierwszym brutalnym wejściu Jacek Góralski zobaczyłby czerwoną kartkę. Sędziowie najpewniej wychwyciliby też dwie ręce w naszej szesnastce i podyktowali kolejne jedenastki.
Tego wieczoru zawiódł każdy element: pressing był pokraczny, nieskoordynowany i tylko odbierał naszym zawodnikom chęć do gry, kiedy widzieli, że mogą się jedynie nabiegać na darmo; utrzymywanie piłki nie funkcjonowało w ogóle, oddawaliśmy ją w zasadzie od razu dalekim wybiciem, biało-czerwoni nie mieli za grosz spokoju w środku ani umiejętności zwolnienia gry; walkę o drugie piłki też regularnie przegrywaliśmy, cały środek pola został oddany, przez co konsekwencją były sunące maszynowo ataki Włochów oraz zupełne osamotnienie Lewandowskiego po drugiej stronie boiska. Druga stracona bramka była szczególnie wymowna – Włosi klepali piłkę z udziałem prawie wszystkich zawodników, trzymali ją niezwykle długo, by wymęczyć rywali, aż zadali śmiertelny cios.
Tak jak mówi Glik – zatrzymanie takiego przeciwnika nie jest niemożliwe. Pokazaliśmy to chociażby w październiku w Gdańsku z Italią (0:0), do tego jednak potrzeby sumy szczęścia, dobrej współpracy całej drużyny i wzorowej gry w defensywie. Tu już od pierwszej minuty nasi obrońcy byli wrzucani na karuzelę, a Włosi od razu wyczuli, którą stroną powinni się przebijać, aby narobić najwięcej hałasu. Sami zagrali perfekcyjnie – gdy piłka im odskoczyła, doskok był natychmiastowy. Dali festiwal zaangażowanej, skutecznej gry, ale w zasadzie powtarzają identyczny schemat bronienia oraz atakowania od dawna.
Koniec końców Italia nie jest z naszej półki. Tym bardziej kiedy dopisała sobie 21. spotkanie z rzędu bez porażki (16 wygranych, 5 remisów), ale taki załamujący styl jednak idzie na konto selekcjonera. To Jerzy Brzęczek bierze odpowiedzialność za takie mecze – bez okazji bramkowej, bez celnego strzału, bez jakichkolwiek pozytywnych akcentów. Obejrzeliśmy nic innego jak wyczekiwanie na chłostę. Kiedy Robert Lewandowski został zapytany o plan na to spotkanie, wymownie milczał przez kilka sekund. To była najbardziej wymowna cisza, zdaje się trwająca osiem sekund, dla polskiej piłki reprezentacyjnej.
Kibicowi pewnych rzeczy nie trzeba wykładać na tacy. On już zobaczył, co ślina niosła na język kapitanowi reprezentacji, jak powstrzymywał się, aby nie uderzyć mocno w Brzęczka. Można maskować niedociągnięcia ze słabszymi rywalami, ale europejskie tuzy będą nas weryfikować na każdym kroku. Czy to Włochy, czy Holandia, czy zapewne jeszcze boleśniej Hiszpania podczas mistrzostw Europy.
„Na pewno nie jesteśmy drużyną, która może na równi grać z Włochami. Ale dzisiaj wyglądaliśmy źle także pod kątem taktycznym. Umiejętności to jedna rzecz, ale taktycznie nie byliśmy dzisiaj w stanie powalczyć o coś więcej niż to, jak to wyglądało. Przygotowując się do meczu wiedzieliśmy, że będziemy musieli zaatakować, utrzymać się przy piłce. Ale co innego o tym mówić, a co innego zrobić w praktyce. Przy odrobinie słabszej dyspozycji trudno nam będzie rywalizować z takimi drużynami” – skwitował to Robert Lewandowski na antenie TVP Sport.
Na ten moment to wygląda, jakbyśmy mieli pojechać na Euro 2020 pomodlić się o wyjście z grupy i w zasadzie bez kolejnych większych ambicji. Bo spotkanie jakiegokolwiek przeciwnika wyższej klasy, od razu oznacza poddanie się. Tu nie ma alternatywy. O ile potrafimy bronić, tak oddanie im piłki w takim wymiarze, tak niechlujne i tak nieudolne rozgrywanie jej, będzie oznaczało wstyd na skalę europejską. Piłkarz Roku UEFA tylko będzie musiał wysłuchiwać, dlaczego nie dochodzi do sytuacji, skoro zostaje odcięty od całej reszty drużyny. Ale tu zapewne każdy zawodnik zadaje sobie pytanie, dlaczego wygląda to tak bezsilnie.
Jerzy Brzęczek niezmiennie gwarantuje dysonans polskiemu kibicowi – stoją za nim rezultaty, bo miał mnóstwo szczęścia w meczach na styku z rywalami ze średniej półki, ale każda poważna weryfikacja potwierdza, że reprezentacja Polski pędzi na zderzenie ze ścianą. Że tego kierunku, mimo pozostałych siedmiu miesięcy do mistrzostw Europy, nie będzie dało się już zmienić z aktualnym selekcjonerem.