Ile było szydery, kiedy obejmował najważniejsze stanowisko w Ukrainie. To trochę tak, jakby Cezary Pazura miał zostać prezydentem Polski. Tymczasem dziś, choć mamy początek marca, kwestia wyboru Człowieka Roku według magazynu „Time” jest w zasadzie rozstrzygnięta.
O Zełenskim napisano już chyba wszystko. Że Sługa Narodu przerodził się z serialowego tytułu w nazwę wiodącej ukraińskiej partii. Że wygrał tamtejszy Taniec z Gwiazdami, pląsał w teledysku na szpilkach i użyczył głosu misiowi Paddingtonowi. I że od ponad tygodnia jest definicją męża stanu. Ale...
Ale to też polityk, który doskonale wie, jak dotrzeć do swojego wyborcy. Tego obecnego i tego przyszłego.
Wypłynął w 2019 roku po rządach Petro Poroszenki, stając się dla Ukraińców powiewem świeżości. Nie przeszkadzało im, że nowy prezydent nie ma doświadczenia politycznego – na Zełenskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich postawiło ponad 72% głosujących. Zapunktował swoją normalnością i chęcią scalenia Ukrainy; zagłosowały na niego także miliony Ukraińców rosyjskojęzycznych. Był otwarty, starał się, by naród wciąż widział w nim nie polityka, a jednego z nich. Nie wiadomo, na ile wpływały na to drobne gesty – jak choćby podkreślanie, że nie lubi garniturów. Na pewno Zełenski jako były aktor doskonale wiedział, kiedy i czym podkręcić swoje wypowiedzi, by osiągnąć zamierzony efekt.
Wie o sile krótkiego przekazu. Gdy odmówił ucieczki do USA, sugerując, że potrzebuje amunicji, a nie podwózki, cytował to cały świat. Podobno kubki z tym cytatem można już kupować na Etsy. A przecież każdy wywiad z Zełeńskim jest pełny podobnych zwrotów. Jeszcze przed wojną, jako świeżo upieczony prezydent, lubił wyciągać smartfona i nagrywać krótkie filmy, w których mówił do narodu z ukraińskich ulic. Oczywiście, że bez garnituru. Zresztą nawet teraz pokazuje, że jest z Ukraińcami, z żołnierzami strzegącymi kraju, konsekwentnie odrzucając garnitur na rzecz ubrań militarnych. Niby drobiazg, a pokazuje podejście prezydenta do sprawowanego urzędu.
Nie chcę mojego zdjęcia w waszych biurach. Prezydent nie jest ikoną, idolem ani portretem. Zamiast tego powieś zdjęcia swoich dzieci i oglądaj je za każdym razem, gdy podejmujesz decyzję – to podpis pod najsłynniejszym instagramowym zdjęciem prezydenta Ukrainy. Narracja przypominająca zrównoważony ton Baracka Obamy, którego styl – tak przynajmniej może się wydawać – jest inspiracją do komunikacji Zełenskiego z narodem. Ale wojenny sztafaż prowokuje media do ubrania prezydenta w kostium superbohatera. Spełnia warunki – jest zwykłym człowiekiem z niezwykłymi mocami. New York Post spekulował nawet, że w kinowej historii ataku Rosji na Ukrainę mógłby zagrać go Jeremy Renner. Bo podobny i z doświadczeniem superbohaterskim; to on grał Hawkeye'a w Avengersach.
Nie chcę mojego zdjęcia w waszych biurach. Prezydent nie jest ikoną, idolem ani portretem. Zamiast tego powieś zdjęcia swoich dzieci i oglądaj je za każdym razem, gdy podejmujesz decyzję
Magazyn Wired słusznie zauważa, jak szkodliwa to narracja. Lubimy mitologizować rzeczywistość, która jednak wygląda tak, że kilkaset kilometrów od stolicy Polski w bombardowaniach domów giną niewinni cywile. Wystarczy wybrać się na dworzec i spojrzeć w twarze ludzi, którym udało się uciec z okupowanej Ukrainy, żeby poznać skalę grozy, jaka wisi nad tym krajem i jego mieszkańcami. W tym kontekście swoista avengeryzacja Zełenskiego jest niesmaczna. Tak jak sprowadzanie polityki i międzynarodowych konfliktów do estetyki gier wideo. Na pewno pomaga w tym przenikanie się politycznych liderów z kulturą popularną. Wspomniany już Barack Obama i jego Yes, we can! – połączone z charakterystyczną oprawą wizualną kampanii byłego prezydenta USA – to tylko wierzchołek góry lodowej, a przecież swoje w tym temacie zrobił też Donald Trump, czyniący ze swojej czerwonej czapeczki Make America Great Again symbol pochylenia się nad tymi Amerykanami, których nikt przedtem nie chciał wysłuchać. By razem stworzyć nowy, mocny kraj. Choć akurat Trump na herosa się nie kreował – w podprogowym przekazie bliżej było mu do oligarchy, który, niczym w jego własnym programie You're Fired! surowo ocenia podwładnych.
Dlatego, choć Zełenski w social mediach czuje się jak ryba w wodzie, trzyma dystans od niepotrzebnego gwiazdorstwa. Jego słynne wideo z początku agresji Rosji na Ukrainę należy odczytywać nie jako pokaz siły, ale próbę uspokojenia przerażonego narodu (do prezentacji mocy bliżej było chociażby uzbrojonemu po zęby Witalijowi Kliczce ze słynnego zdjęcia). Nie używa filtrów ani specjalnej scenografii, po prostu nagrywa filmy, przekazując rodakom krótkie komunikaty. Wszystko jest pod kontrolą. Nasi żołnierze są tu. Albo: to jest nasza ziemia, nasz kraj. Chodzi o to, żeby podnieść morale narodu, skoro morale żołnierzy jest tak wysokie, że przebija sufit. Oraz o ustawienie się na kontrze do Władimira Putina, który ani nie wiadomo, gdzie jest (podobno schował się w bunkrze na Uralu), ani nie wiadomo, co robi, a w dodatku dystansuje się nie tylko wobec obywateli Rosji, ale nawet swoich najbliższych współpracowników; słynne są odległości, na jakie Putin trzymał siedzących z nim przy jednym stole rosyjskiego ministra obrony Siergieja Szojgu oraz szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Rosji Walerija Gierasimowa. Pomijając już fakt, że Putin nigdy z internetu nie korzystał i korzystać nie zamierza.
Tak, sieciowe działania Zełenskiego dają paliwa kulturze popularnej; analitycy sieci zastanawiają się, na ile memizacja polityki ma wpływ na rzeczywisty wzrost zainteresowania wśród internautów tym, co dzieje się na świecie. Ale dopóki trwa agresywna inwazja Rosji na Ukrainę, dopóty trzeba wstrzymać się z jakimkolwiek mitologizowaniem prezydenta jako brakującego Avengersa. Przecież ta historia może skończyć się różnie.

Komentarze 0