Polscy lekkoatleci europejskimi potentatami są – taką gombrowiczowską konstrukcją bez większych wątpliwości można opisać ostatnie lata „królowej sportu” w naszym kraju. Doszło do tego, że ponownie zaczęto używać określenia Wunderteam, wcześniej zarezerwowanego wyłącznie dla polskich lekkoatletów z lat 50. i 60. W dodatku to nowe wcielenie ma przed sobą jeszcze bardzo dużo.
Zastępowanie wielkich nazwisk nowymi talentami jest czymś, co rzadko kiedy przychodzi łatwo, niezależnie od dyscypliny sportu. Szczególnie w takim kraju jak Polska, który nie ma potencjału Stanów Zjednoczonych czy Chin i jest raczej światowym średniakiem.
W ostatnim czasie w polskim sporcie w miarę skutecznych zmian pokoleniowych udaje się dokonywać jedynie na wodzie (wioślarstwo i kajakarstwo), w siatkówce i lekkoatletyce, przy czym to właśnie w tej ostatniej dyscyplinie wydaje się to najtrudniejsze. Największa popularność (lekkoatletyka jest najchętniej oglądanym sportem w czasie igrzysk olimpijskich), a co za tym idzie największa konkurencja, z zawodnikami z całego świata zdolnymi do zdobywania medali najważniejszych imprez. Dołóżmy do tego afrykańską dominację w biegach długich, Jamajczyków w sprintach i Amerykanów, mocnych w zasadzie wszędzie. To wszystko sprawia, że zbudowanie reprezentacji na międzynarodowe sukcesy nie jest proste.
EUROPEJSKA POTĘGA
Polakom się jednak udało. Z igrzysk regularnie przywozimy medale, na mistrzostwach świata jest ich nawet więcej, a na Starym Kontynencie potrafimy być najlepsi, wygrywając Drużynowe Mistrzostwa Europy czy klasyfikację medalową indywidualnego czempionatu. Jesteśmy na tym samym poziomie – a momentami wyższym – niż Niemcy, Francja czy Rosja (lub jej zawodnicy pod neutralną flagą), co w latach 90. lub pierwszej dekadzie XXI wieku wydawało się niemal niemożliwe.
Ten poziom był jednak budowany latami przez lekkoatletów, którzy teraz zbliżają się do końca kariery lub są w jej szczycie. Anita Włodarczyk, Paweł Fajdek, Adam Kszczot, Marcin Lewandowski, Piotr Małachowski, Wojciech Nowicki, Kamila Lićwinko, Joanna Fiodorow czy żeńska sztafeta 4x400 metrów – to nazwiska, na które wciąż liczymy i po cichu trzymamy kciuki, żeby ich kariery potrwały jak najdłużej, jednak z drugiej strony musimy przygotować się na fakt, że przynajmniej dla części Tokio będzie ostatnimi igrzyskami w karierze.
PIERWSZA FALA
Wydaje się jednak, że polska reprezentacja jest na to gotowa. Już kilka lat temu mieliśmy swego rodzaju napływ pierwszej grupy młodych talentów. Konrad Bukowiecki, Ewa Swoboda, Sofia Ennaoui, Maria Andrzejczyk czy Mateusz Borkowski to wszystko lekkoatleci i lekkoatletki, którzy mają już sukcesy, a jednocześnie dużo czasu, bo najlepsze lata kariery (aktualnie mają po 23-25 lat) jeszcze przed nimi. Mamy też przypadek Patryka Dobka, który w tym sezonie zaczął zmieniać konkurencję z 400 metrów przez płotki na 800 metrów i zaledwie w trzecich zawodach w życiu na tym dystansie… został mistrzem Polski, pokonując Kszczota.
W dodatku warto też pamiętać, że nie każdy talent musi wykluć się już w wieku juniorskim. Wspomniani Nowicki czy Lićwinko weszli do światowej czołówki nagle, w wieku 25-26 lat. Szerokie zaplecze polskiej reprezentacji pokazuje, że podobne przypadki w przyszłości nie są wcale wykluczone.
TALENTY ATAKUJĄ
Posiadanie grupy gotowej by wskoczyć na miejsce największych gwiazd po zakończeniu ich karier jest w zasadzie obowiązkiem, by myśleć o kontynuacji sukcesów w dłuższej perspektywie. Polska lekkoatletyka zdaje się być jednak w jeszcze lepszym położeniu. Mamy bowiem kolejną falę talentów, która zaczyna pokazywać potencjał zanim poprzednia zdołała zrealizować swój.
Na jej czele stoi dwójka biegaczy – Krzysztof Różnicki i Kornelia Lesiewicz. Ten pierwszy zaszokował cały świat lekkoatletyki już rok temu, wygrywając mistrzostwo Polski w biegu na 800 metrów (pokonał m.in. Borkowskiego) i bijąc na głowę wynikiem wszystkich w swoich (i nie tylko swoich) kategoriach wiekowych na świecie. Wydawać by się mogło, że Polacy mają patent na średnie dystanse. Kszczot, Lewandowski, Borkowski, w międzyczasie też Michał Rozmys i przez chwilę Artur Kuciapski, u pań Ennaoui, Joanna Jóźwik i Angelika Cichocka – a teraz Różnicki i Kacper Lewalski, który był drugim najlepszym biegaczem do lat 18 na 800 metrów w tamtym sezonie na świecie – za Różnickim, oczywiście. Sam Różnicki biega też 400 metrów i w swoich kategoriach wiekowych potrafi osiągać wyniki, których dawno w Polsce nie widziano. Patrząc na to, jak pewnie pokonuje znanych rywali i jak regularnie biega na wysokim poziomie – mamy talent, którego jeszcze w polskich biegach średnich nie było. Kszczot i Lewandowski w jego wieku biegali powyżej 1:50, Różnicki zbliża się do złamania 1:47 i choć każda kariera jest inna, trudno o bardziej imponujące rezultaty w tej fazie kariery.
Żeby jednak naszemu młodemu biegaczowi było raźniej (albo spokojniej medialnie), dołączyła do niego Lesiewicz, która swój wpływ na polską lekkoatletykę może wywrzeć znacznie szybciej. Z tego prostego powodu, że jest biegaczką na 400 metrów, a tutaj bardzo liczymy na naszą kobiecą sztafetę. Tymczasem Lesiewicz, mimo że nasze panie na tym dystansie są mocne, wdarła się do krajowej czołówki jak gdyby nigdy nic. Na halowych mistrzostwach Polski przegrała jedynie z Justyną Święty-Ersetic, bijąc własny rekord Polski do lat 18 sprzed dosłownie kilkunastu dni. Przedtem ten wynik miał 12 lat i wynosił grubo ponad sekundę więcej.
NADZIEJA JUŻ NA TOKIO?
17-latka przebojem wdarła się do reprezentacji na halowe mistrzostwa Europy, gdzie pobiegnie w sztafecie, do niedawna będącej niemal nie do ruszenia. Święty-Ersetic, Iga Baumgart-Witan, Małgorzata Hołub-Kowalik, Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka i Anna Kiełbasińska – to te panie rotowały się na każdej możliwej imprezie, tworząc z naszej sztafety kandydatki do medalu na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Wydawało się, że w takim składzie dotrą do igrzysk, jednak co jeżeli Lesiewicz utrzyma poziom i w sezonie letnim również będzie drugą najlepszą polską biegaczką? Rozbić zgrany skład czy postawić na kogoś szybszego? Niezależnie od tego, jaką decyzję podejmie Aleksander Matusiński, mamy pewność kolejnego talentu, z którym (i wokół którego, po odejściu aktualnego składu) można budować sztafetę na lata.
Dwójka siedemnastolatków, urodzona na przestrzeni dwóch tygodni w sierpniu 2003 roku, daje nadzieję, że polska lekkoatletyka nie tylko nie wygaśnie śmiercią naturalną po odejściu aktualnego „rdzenia” reprezentacji, ale też wprowadzi ją na kolejny poziom. A wraz z nimi zrobi to całe nowe pokolenie, np. Pia Skrzyszowska, bijąca kolejne rekordy życiowe w sprinterskich płotkach.
Część z nich pojedzie do Tokio – być może jeszcze nie po medale, ale po to, by przejąć pałeczkę (niektórzy dosłownie) od swoich bardziej doświadczonych kolegów i koleżanek. A co dalej? Oby było tylko szybciej, wyżej, mocniej, czyli tak, jak w igrzyskach olimpijskich robi się to od lat.