Najlepszego zdaniem wielu agenta 007 pożegnaliśmy w Nie czas umierać i odkąd ruszyła giełda nazwisk, spekulacje grzane są na okrągło. Nawet ostatnie tygodnie przyniosły nowe nazwiska. Niedawno z kolei reżyser Martin Campbell ujawnił, że Henry Cavill wspaniale wypadł na castingu do Casino Royale i dostałby rolę, gdyby nie Daniel Craig.
Artykuł pierwotnie ukazał się w maju 2023 roku
Bukmacherzy – żyjący z kalkulacji prawdopodobieństwa – w większości są zgodni, jeśli chodzi o trójkę faworytów do roli Bonda numer 26. Największe szanse dają więc Aaronowi Taylorowi-Johnsonowi (na zdjęciu poniżej), który przewinął się przez Avengersów i Teneta, ale jest też laureatem Złotego Globu za drugi plan w Zwierzętach nocy. No i miał podobno świetnie wypaść w tajnych zdjęciach próbnych. Następny jest Henry Cavill – człowiek, który porzucił Wiedźmina niczym Paulo Sousa naszą reprezentację. Czy uniwersum Iana Fleminga okaże się jego Salernitaną? To pytanie wydaje się o tyle zasadne, że 40-latek był o krok od tego, żeby przejąć schedę po Piercie Brosnanie, ale uznano go wówczas za zbyt młodego. Stosunkowo wysoko oceniane są jeszcze notowania Jamesa Nortona, który nagrał się w telewizyjnych produkcjach BBC; zwłaszcza polscy widzowie mogą kojarzyć go z Obywatela Jonesa Agnieszki Holland. Kursy są tu – mniej więcej – takie, jak na zwycięstwo Bostonu w tym sezonie NBA, czyli generalnie nie ma mowy o zdarzeniu nieprawdopodobnym.
Epizod w BBC miał również Regé-Jean Page (zdjęcie poniżej) – wymieniany w drugim szeregu. Najbardziej znany jest jednak z netfliksowych Bridgertonów czy fantasy Dungeons & Dragons: Złodziejski honor. Daleko mu jednak pod względem popularności do tych największych gwiazd, o których mówi się w kontekście prestiżowej kreacji. Gdyby brać pod uwagę vox populi, wyścig do Secret Service wygrałby pewnie Tom Hardy (ulubieniec Christophera Nolana; Bronson, Bane i Venom) albo – kandydatura ewidentnie budząca olbrzymie emocje – Luther, czyli Idris Elba. Z tym, że ten drugi – skądinąd faworyt Daniela Craiga – ostatecznie zadeklarował, że odpuszcza sobie ewentualny angaż: kiedy patrzę w lustro, nie widzę Jamesa Bonda. A może to tylko zasłona dymna?
Pod koniec kwietnia atmosferę podgrzali Stanley Tucci i Richard Madden z Cytadeli Amazona, śmieszkując sobie na Instagramie przy Martini. I pyk – rozgorzała dyskusja, czy to właśnie 36-letni Szkot nie mógłby wejść w buty Connery'ego, Moore'a albo Craiga. Na początku roku w komorze maszyny losującej zaczęło krążyć nazwisko Luciena Laviscounta (Emily w Paryżu; ten na dole). Niezmiennie pojawiają się tam też Jack Lowden, Paapa Essiedu, Chiwetel Ejiofor i wielu, wielu innych. Łącznie z naszym ulubieńcem Paulem Mescalem, ale to raczej marzenie ściętej głowy.
Wróżąc z fusów, warto wziąć poprawkę na kilka wskazówek, których zdążyli już udzielić bondowscy włodarze – producenci Michael G. Wilson i Barbara Broccoli. Ich wypowiedzi wskazują więc na to, że Bond 26 ma być facetem po przejściach, ale też móc związać się z franczyzą na dłuższy czas, więc w grę wchodzą trzydziestokilkulatkowie. Broccoli na łamach Variety ogłosiła z kolei, że James pozostanie mężczyzną, ale dodała: he can be of any color. Prawdopodobnie z dedykacją dla wszystkich, którzy mają ból dupy z powodu czarnej syrenki...
A puentą dla tych wszystkich spekulacji, niech będą słowa Charlie'ego Higsona – autora książek o młodym Bondzie, który kilka tygodni temu przewrotnie odnotował, że jeśli ktoś z lubością jest typowany do roli agenta 007, raczej na stówę nie pojawi się w filmie, który trafi do kin w 2025 lub 2026 roku.
Komentarze 0