Wszystkie grzechy Bartomeu. Sztuka robienia sobie wrogów w Barcelonie

Zobacz również:Memphis Depay działa na wyobraźnię. Uczucie z Barceloną od pierwszego wejrzenia
BarcelonaBartomeu.jpg
Fot. Jean Catuffe/Getty Images

Barcelona jest na skraju bankructwa gospodarczego oraz moralnego. To zdanie wypowiedziane przez Víctora Fonta, kontrkandydata Josepa Marii Bartomeu w kolejnych wyborach. Klub, który zdominował hiszpańskie rozgrywki w ostatnich latach, jednocześnie co chwilę wizerunkowo strzela sobie w stopę.

Trudno wskazać jeden moment, w którym Bartomeu przekroczył granicę. W zasadzie jego rywalowi aktualnie pozostało tylko sobie nie szkodzić. Przy każdej działalności aktualnego zarządu opozycja zyskuje z automatu – mniej istotne co ma do zaoferowania, ważniejsze że będzie stanowić mniejsze zło niż niemalże sabotujący Blaugranę aktualni szefowie.

Skandale, ekonomia, transfery. Wszystko po kolei stanowi gigantyczny wyrzut dla aktualnego zarządu mistrza Hiszpanii. I pomyśleć, że jednocześnie w kraju drużyna nie ma sobie równych. Można wytłumaczyć to nieosiągalnym dla innych poziomem Leo Messiego. Jednocześnie mówimy o kandydacie na najlepszego piłkarza wszech czasów oraz najgorszym zarządzie w dziejach Dumy Katalonii. I nie raz, nie dwa dochodziło między nimi do wyraźnych spięć.

Bartomeu, rodowity barcelończyk, jest prezydentem klubu od stycznia 2014 roku, a jedną z kluczowych postaci w zarządzie nieprzerwanie od dziesięciu lat. W tym czasie Katalończycy zostali sześć razy mistrzem kraju, trzykrotnie wicemistrzem, a w dziesiątym sezonie byli na drodze po kolejny tytuł. Nie imponowali grą, zwolnili nawet Ernesto Valverde, ale w trakcie pandemii są liderem. Copa del Rey? Pięć tytułów na dziesięć, przy czym tylko dwukrotnie nie było Barcelony w finale. Największym niedosytem pozostają europejskie puchary, gdzie na triumf w Champions League czekają od 2015 roku. Uczciwie mówiąc – rezultaty do pozazdroszczenia, a jednak czuć od środka zmęczenie, irytację, rozczarowanie współpracą z zarządem. Piłkarze pękają coraz bardziej, Leo Messi przemawia częściej z krytyką niż dobrym słowem, kotłuje się między nimi. Zamiast wsparcia, szatnia czuje nacisk i podkładanie kłód pod nogi.

Lista grzechów jest długa i porażająca. Największą rysą na wizerunku jest tegoroczna afera BarçaGate – sytuacja, w której klub zapłacił milion euro za usługę w social mediach wycenianą na rynku na 100-150 tysięcy euro, co wykazał zamówiony audyt. Przelewy zostały rozdzielone na mniejsze kwoty, aby nie dało się ich zweryfikować ani zatrzymać. Wypływały z różnych departamentów klubu – od La Masii po dział medialny – do firm z Argentyny, Urugwaju czy Hiszpanii powiązanych z I3 Ventures. Finalnie klub płacił gigantyczne pieniądze za obrażanie zawodników, swojej opozycji, a nawet aktualnych piłkarzy. Coś absolutnie nie do pomyślenia na tym poziomie. Nadal trwa śledztwo mające wykazać, kto w rzeczywistości za tym stoi i kto wyciągał w ten sposób pieniądze z kasy klubu.

JosepMariaBartomeu.jpg
Fot. Gonzalo Arroyo Moreno/Getty Images

Bartomeu zdążył nadszarpnąć swoją wiarygodność dawno temu. Najbardziej będzie mu wypominane szeroko pojęte odejście z klubu Neymara oraz idące za nim nieudolne próby ściągnięcia go ponownie. Nie zareagował właściwie, gdy Brazylijczyk nosił się z zamiarem przenosin do Paryża. W jego miejsce sprowadzono Coutinho oraz Ousmane'a Dembele za 270 milionów euro. Nie trzeba dodawać, że były to – przynajmniej na razie – ruchy niekorzystne dla Blaugrany. I choć Bartomeu nie odpowiada bezpośrednio za transfery, to jego zarząd doprowadzał do tego, że Barcelona wiecznie była stawiana pod ścianą. Najpierw gdy trzeba było usilnie ściągać następcę Neymara i płacić większe stawki, bo każdy chciał wycisnąć z Katalończyków jak najwięcej, później kiedy zapłacili 18 milionów za Martina Braithwaite'a, którego przy pierwszej lepszej okazji będą chcieli sprzedać. Fatalne planowanie drużyny i reagowanie na sytuacje pokazują, jak nieudolnie Barcelona porusza się na rynku transferowym.

Zresztą mówimy o serii pomyłek transferowych. Trudno jednak iść w jednym kierunku, trzymać się jednej myśli, skoro w cztery lata klub miał czterech dyrektorów sportowych. Na najważniejszej pozycji, przynajmniej pod względem budowy projektu sportowego, co chwilę dochodziło do zmiany spojrzenia. Andoni Zubizarreta, Robert Fernandez, Pep Segura, a teraz Eric Abidal. Ten pierwszy sprowadził sporo uznanych nazwisk, do dziś w klubie pozostali Alba, Suarez, Ter Stegen czy Rakitić, lecz Bartomeu zirytowany złym momentem drużyny oraz nietrafionym zaciągiem pożegnał przedstawiciela poprzedniego zarządu. Od tamtej pory zaczęło się skakanie od ściany do ściany – w pięć lat do klubu trafiło 24 nowych zawodników. Nie trudno dopowiedzieć sobie, że większości już na Camp Nou nie ma.

Później przyszedł czas Roberta Fernándeza naznaczony odejściem Neymara. Trzeba przyklasnąć mu za sprowadzenie Umtitiego, ale więcej zapisujemy na jego koncie pomyłek. To era takich ruchów jak Cillesen, Digne, Alcácer, Semedo, André Gomes czy wspomnieni Coutinho i Dembele. Z Pepa Segury też nie byli zadowoleni. Pracował już razem z Erikiem Abidalem. Ściągnęli Lengleta, Vidala, Griezmanna czy De Jonga, lecz Segura został pożegnany. Prezentował zbyt „angielski styl”, czyli interesowała go jedynie pierwsza drużyna, duże transfery i naginanie budżetów. Było potrzeba innego podejścia. Abidal wiedział, że musi przede wszystkim sprzedawać, więc w najważniejszym momencie sezonu jego ekipa została z kilkunastoma zdrowymi, dostępnymi piłkarzami. Jakkolwiek to nie zabrzmi, pandemia pozwoliła im nieco złapać oddech, bo do rewanżu z Napoli w Champions League miało przystąpić 12 graczy pierwszego zespołu.

Właśnie o ciągłe zmiany w strukturach klubu można mieć pretensje do Bartomeu. Nie ma w nich żadnej ciągłości, po której można by ocenić rzetelnie czyjąś pracę i jej długofalowe efekty. Teraz także widzimy ubytki w zarządzie, który reprezentuje jedynie 13 osób, a nie 19 jak wcześniej. Zmieniali się dyrektorzy sportowi, również opiekunowie akademii, do rotacji dochodziło na wielu pozycjach, ciągła przeplatanka nazwisk. Brak spokojnego planu działania warunkował nerwowe ruchy w kontekście pierwszego zespołu. Tego, który z pozoru zapowiadał się jako najlepiej zbudowany od lat. Zaczęło się od ery Ardy Turana i Aleixa Vidala, po latach żywe są takie ruchy jak Kevin-Prince Boateng czy Martin Braithwaite. Zawodnicy, którzy wcale nie są słabi, ale czy potrzebni Barcelonie?

Kolejna rzecz to problemy prawne, jakie ciągną się za klubem od dawna – piłkarze wychodzący na drogę sądową jak Arturo Vidal czy Neymar, wiele uderzających kwestii wizerunkowych, nieprawidłowości podatkowe, nieprzepisowe podchody pod transfer Griezmanna, a na koniec oskarżenie o korupcję od jednego z byłych członków zarządu Emiliego Rousauda.

Relacje z piłkarzami zostały zepsute już dawno. Gerard Pique czy Sergio Busquets nie boją się publicznej krytyki zarządu za ich wypowiedzi czy planowanie drużyny, Leo Messi akurat pozwala sobie na kontry regularnie. Jak wtedy gdy trzeba było mówić o cięciach pensji czy Abidal oskarżał jego i kolegów o brak zaangażowania. Argentyńczyk wystosowywał ciosy. Nie korzysta z mediów klubowych, bo zwyczajnie celuje w swoich pracodawców.

FC Barcelona v Arsenal - Pre-Season Friendly
Fot. Joan Valls/Urbanandsport /NurPhoto

Socios Blaugrany często zarzucali temu zarządowi brak transparentności. To jeden z powodów, dla których trudno się z nim utożsamiać. Przekładał się na problemy z kibicami i frekwencją, w 2017 roku na meczu z Eibarem pojawiło się jedynie 51 tysięcy fanów, a przecież Camp Nou przywykło do znacznie większej liczby sympatyków. Zwykle turyści zabijają się o wejściówki. Dwa sezony temu Duma Katalonii zmagała się z poważnym problemem nieufności u lokalnych kibiców.

To wszystko składa się na aktualny obraz Bartomeu i jego współpracowników. Pozostali samotni z rozbitym zarządem. Zazwyczaj to niezwykła forma Messiego przysłaniała problemy i utrzymywała ich w pracy. Był lekiem na całe zło, mimo że stoi po zupełnie innej stronie. Daleko mu do tej władzy mających w klubie coraz więcej wrogów, a coraz mniej sojuszników. Za wszelką cenę Bartomeu chce utrzymać się na stanowisku do końca kadencji do 2021 roku, podczas gdy zewsząd słyszy nalegania o przedwczesne wybory.

Aktualnie prezydent klubu zajmuje się przebudową zarządu i tworzeniem linii obrony przeciwko byłym współpracownikom. Rousaudowi zamierza wytoczyć sprawę w sądzie za zniesławienie. Mimo wszystko pojawiają się głosy, że wielkim szczęściem Bartomeu jest przerwa od futbolu. Bo choć z jednej strony ciekawość koncentruje się na nim, to przynajmniej nie zostanie wygwizdany ani pożegnany na Camp Nou pañoladą, czyli białymi chusteczkami. To zawsze wymowny przekaz, który odbija się głośnym echem. Katalończycy zostali pozbawieni fizycznej możliwości zaprotestowania. Wcześniej korzystali z tej metody – swoje niezadowolenie z tego kryzysu wyrażali chociażby przed niedawnym meczem z Eibarem, później Leo Messi zdobył cztery bramki i przykrył temat. A dla Bartomeu przynajmniej chwilowo ugasił pożar.

To najboleśniejszy kryzys instytucjonalny Barcelony od lat, ale rozgrywany bez piłki i przy pustych trybunach. W zasadzie z domów, bo nawet nowy zarząd klubu kształtuje się za pomocą wideokonferencji. Nie ma możliwości na fizyczne spotkania. Wydaje się, że kwestią czasu jest przystąpienie do wyborów i przekazanie władzy Víctorowi Fontowi. Biznesmen, dyrektor generalny firmy konsultingowej, zadeklarowany cruyffista, chciałby umieścić na stanowisku trenera Xaviego Hernándeza. Wystarczy, że głośno ubiega się o posadę prezydenta, a zyskuje na popularności wraz z nieudolnością Bartomeu. „Obawiam się tego, co zastanę. Musimy zacząć od zera” – mówił Font, domagając się sprawozdań finansowych klubu w obawie o dramatyczną sytuację ekonomiczną. Futbol stanął, a szefowie Barcelony dalej nieporadnie topią się w problemach, do jakich doprowadzili lidera ligi hiszpańskiej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.