Zastanów się dobrze, zanim kolejny raz zgłosisz brak stroju. Być może ominie cię jedyna szansa w życiu, by wziąć udział w zajęciach prowadzonych przez ekstraklasowego trenera. Bo nigdy nie wiesz, co twój pan od WF-u będzie robił za dziesięć lat.
„To jest sprawa oczywista, odejść musi wuefista” - krzyczeli wściekli kibice Wisły Kraków w kierunku trenera swojej drużyny po kolejnych golach Wisły Płock. Oczywiście, że Artur Skowronek — zanim zdobył licencję UEFA Pro i trafił do ekstraklasy — pracował w szkole. Jak prawie każdy trener, który nie grał w piłkę na wysokim poziomie. Jose Mourinho przez pięć lat uczył wychowania fizycznego w lizbońskich szkołach. Manuel Baum, nowy trener Schalke, zdobył kiedyś szkolne mistrzostwo Niemiec. Achim Beierlorzer, do niedawna pracujący w FSV Mainz, do 42. roku życia uczył w gimnazjum. A Paul Clement, były menedżer m.in. Swansea City, na początku kariery pracował w szkole średniej. W Polsce jednak każdy trener, któremu chce się dogryźć, słyszy, że jest „wuefistą”. - Po ograniu Dnipro i awansie do fazy grupowej Ligi Europy pozwoliłem sobie na mały wtręt. Powiedziałem, że ten dzień to święto wszystkich wuefistów – mówi Jacek Zieliński, który, zanim zdobył z Kolejorzem mistrzostwo Polski, uczył WF-u w Zespole Szkół numer 1 w Tarnobrzegu.
ABSURDALNY ZARZUT
- To, że trenerom wytyka się czasem, że pracowali jako wuefiści, jest nielogiczne – podkreśla Marek Papszun. Trener Rakowa Częstochowa był w przeszłości nie tylko nauczycielem wychowania fizycznego, ale i historykiem w gimnazjum oraz wychowawcą klasy. - Obraża się ludzi za to, że są wykształceni i skończyli studia. To sytuacja absurdalna, bo — z całym szacunkiem dla niektórych piłkarzy zostających trenerami — oni często mają problem z ukończeniem szkoły. Dlatego ja czuję się dumny, że pracowałem w szkole i pełniłem ten zawód. To jednak niestety pokazuje też, że zawody, które powinny być traktowane jako prestiżowe, są u nas uznawane za coś gorszego – mówi szkoleniowiec wicelidera ekstraklasy.

WSZECHSTRONNE WYKSZTAŁCENIE
Na kwestię wykształcenia zwraca też uwagę Mirosław Smyła, który w ekstraklasie prowadził Koronę Kielce, a wcześniej przez lata łączył pracę w śląskich klubach z godzinami w Zespole Szkół Mechaniczno-Elektronicznych w Bytomiu. - Trzeba mieć bardzo solidne uprawnienia, by móc pracować w szkole. Z jednej strony wyższe wykształcenie pedagogiczne, z drugiej specjalizacja trenerska. Wiem, że trenera, któremu nie wychodzi, nazywa się wuefistą, jednak niektórym dodaje się w ten sposób tytuł magistra, którego nie mają – podkreśla. - Wierzę, że umiejętności z zakresu fizjologii, anatomii, psychologii, pedagogiki są niezbędne w późniejszej pracy trenerskiej. Marcin Brosz, czyli lider ekstraklasy, studiował ze mną na AWF-ie w Katowicach. Myślę, że ogromna wiedza, którą tam zdobył, pomogła mu dojść na szczyt. To dla mnie naturalna ścieżka, że młody trener, który dostaje w klubie po 400-600 złotych, zarabia też w szkole, prowadząc zajęcia z dziećmi. Głupotą by było, gdyby w tym czasie pracował np. w sklepie spożywczym – podkreśla Smyła, który do dziś ma z edukacją bliskie związki, bo był jednym z głównych twórców Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Radzionkowie.
JEDYNA ŚCIEŻKA
W przeszłości ukończenie studiów z wychowania fizycznego było niezbędnym warunkiem, by móc w ogóle marzyć o licencji trenerskiej. Jako że młody Leszek Ojrzyński o niej marzył, zapisał się na studia. A potem, by związać koniec z końcem, pracował w różnych szkołach. - Byłem w gorszej sytuacji. Szedłem na studia głównie po to, by zostać trenerem, a nauczycielem tylko przy okazji. Gdy byłem na drugim roku, wprowadzono tzw. Kuleszówkę, która pozwalała każdemu, kto ma maturę i przeszłość piłkarską iść na kurs trenerski i zdobyć odpowiednie uprawnienia. Postanowiłem jednak dokończyć studia. Na początku kariery trenerskiej musiałem łączyć różne rzeczy, by wyżywić rodzinę. Jako trener zaczynasz od szkolenia trampkarzy czy juniorów i dostajesz za to około sześciuset złotych. Nie da się z tego utrzymać rodziny, więc trzeba pracować dalej. Masz wykształcenie wyższe, możesz być nauczycielem, więc idziesz do szkoły – wyjaśnia.
LICZNE KORZYŚCI
Dla wielu późniejszych trenerów z ekstraklasy praca w szkole nie była tylko przykrą koniecznością i namiastką bezpieczeństwa w niestabilnym świecie futbolu. Nie tylko ze studiów, które dawały im wszechstronne wykształcenie, byli w stanie wynieść coś na przyszłość, ale też z codziennej pracy z młodzieżą. - Trzy lata spędzone w szkole pomogły mi w lepszym organizowaniu zajęć – mówi Piotr Tworek, trener Warty Poznań. - Potrafiłem tworzyć konspekty i plany pracy dla uczniów, kończąc dany dział nauczania – np. gier zespołowych, gimnastyki, lekkoatletyki, czy sportów uzupełniających. Bycie nauczycielem wymaga też wszechstronności. Pomaga mi dziś wplatać do treningu elementy gimnastyki, piłki ręcznej, czy innych dyscyplin. Sporo można też wynieść w kwestii psychologii i pedagogiki. Trener ma nie tylko uczyć techniki i taktyki, ale też musi umieć postępować z grupą – wyjaśnia szkoleniowiec beniaminka. Aspekt, na który w zawodowym futbolu zwraca się mniejszą uwagę, ale w szkole jest bardzo istotny, to też bezpieczeństwo zajęć. - Dlatego dziś w sytuacji, gdy jest duży wiatr, a bramka jest ustawiona od strony zawietrznej, nie wychodzimy na boisko, jeśli nie jest należycie przytwierdzona. Jako elementy budowania mocy często robi się skoki na płotkach w sali gimnastycznej. Nie wyobrażam sobie, żeby pod płotkami nie było materaców, które amortyzują odbicie i lądowanie. To elementy wyniesione z pracy w szkole. Drobne, a jakże ważne – podkreśla.
SZACUNEK UCZNIÓW
W trochę innej sytuacji od pozostałych kolegów był Zieliński, który jako piłkarz doszedł nawet na szczebel ekstraklasy. I jako trener od początku pracował w klubach, których nazwy coś w skali regionalnej znaczyły. - Łączyłem pracę w szkole z prowadzeniem klubu na poziomie obecnej I ligi. Miałem pół etatu, gdy trenowałem Siarkę Tarnobrzeg i Tłoki Gorzyce. Nie musiałem tego robić. To była bardziej pomoc znajomym. Chciałem doprowadzić do końca klasy, z którymi zaczynałem. Miałem fajny kontakt z młodzieżą, pracowałem w mieście, w którym się wychowałem. Uczniowie bywali na moich meczach i do dzisiaj z wieloma z nich mam dobry kontakt – opowiada. Jeśli wuefista pracuje w rozpoznawalnym w skali regionu klubie, może to być dla niego atut w kontaktach z uczniami. - Pracowałem raczej z młodzieżą niż z dziećmi. Każdy z moich uczniów wiedział, co to jest Polonia Bytom, w której byłem asystentem. Człowiek był za to bardzo mocno szanowany. Przychodziło to naturalnie – mówi Smyła. Ojrzyński w czasach pracy w szkole prowadził trampkarzy Legii Warszawa. - Może na tych, którzy interesowali się piłką, robiło to jakieś wrażenie. Dla wielu nie miało to jednak raczej większego znaczenia – twierdzi.

KOSZULKI PAPSZUNA
W gimnazjum numer 2 w Ząbkach, w którym pracował Papszun, w latach 2009-2012 uczył się Wojciech Piela, dziś dziennikarz Weszlo.fm. Z obecnym trenerem Rakowa dość często miał styczność na zastępstwach. - Zapamiętałem, że przychodził na lekcje w różnych koszulkach piłkarskich. To, że przyszedł w stroju Polonii Warszawa, jeszcze dało się jakoś wytłumaczyć lokalnym patriotyzmem, choć trener chyba sympatyzował z Legią. Czasem potrafił nas jednak zdziwić np. koszulką Śląska Wrocław. Inni wuefiści takich nie mieli – uśmiecha się Piela. Papszun w tamtych czasach prowadził lokalne kluby z Mazowsza – GKP Targówek, KS Łomianki czy Legionovię. I nie miał z tego tytułu premii do autorytetu wśród uczniów. - Gdy odkryłem, że prowadzi Legionovię, była to raczej ciekawostka, o której nikt z kolegów nie wiedział — dodaje Piela.
KORZYŚCI DLA SZKOŁY
Natalia Trela, która przez siedemnaście lat pracowała jako dyrektor w szkołach podstawowych, kilkakrotnie miała w tym czasie styczność z wuefistami łączącymi pracę w szkole z prowadzeniem młodzieży w Podbeskidziu Bielsko-Biała. Chętnie wybierała takich nauczycieli. - W mieście odbywały się turnieje piłki nożnej dla chłopców. Miałam nadzieję, że mając takiego wuefistę, będziemy mieć lepsze osiągnięcia. Uważałam, że ktoś taki może być dla dzieci atrakcyjny. Często tak było, bo chłopcy lgnęli do takich nauczycieli, chodzili do nich na SKS-y, bo zajęcia u nich zwykle były ciekawsze i bardziej urozmaicone. Do tego dochodził fakt, że jako szkoła mieliśmy za pośrednictwem takich ludzi lepszy kontakt z klubem. Zawodnicy Podbeskidzia przychodzili do nas z wizytami, nasi uczniowie chodzili na mecze, dostawaliśmy też jakieś gadżety na festyny – opowiada. Problem zaczynał powstawać, gdy kariera trenerska zaczynała się coraz mocniej rozwijać. - Dopóki ktoś taki jest głównie wuefistą, jest atutem dla szkoły. Gdy zaczyna się stawać głównie trenerem, a szkołę traktuje jako miejsce, które daje mu poczucie bezpieczeństwa, zaangażowanie spada. Trudno łączyć jedno i drugie – nie ma wątpliwości.
RYZYKOWNY KROK
Ten moment to w życiu wielu trenerów bardzo poważny przeskok. Niektórzy nie decydują się na podjęcie ryzyka. - W budżetówce pracuje się raczej spokojnie i pewnie. Dlatego, gdy dostałem propozycję bycia asystentem trenera w Kujawiaku Włocławek, najpierw wziąłem rok urlopu bezpłatnego w szkole, żeby dać sobie możliwość powrotu. Chciałem się najpierw sprawdzić w nowej roli. Po roku byłem już na tyle zdecydowany, że nie widziałem możliwości powrotu do szkoły. Ruszyłem na głęboką wodę, nie zważając na duże ryzyko, które dotyka młodego trenera decydującego się na pracę w niższych ligach. Brak stabilizacji powoduje, że często obiecujący trener decyduje się jednak na bezpieczniejszą posadę w szkole niż realizowanie marzeń w trudnym zawodzie trenera piłki nożnej – podkreśla Tworek.

POGOŃ ZA MARZENIEM
Na realizowanie marzeń bardzo świadomie zdecydował się Papszun. - Jako dość młody chłopak kochający piłkę miałem w pewnym momencie szansę zostania piłkarzem. Nie skorzystałem z niej przez opór i bojaźń ze strony rodziny oraz sugestie, że lepiej poświęcić się stabilniejszej pracy czy studiom. Wtedy nie zaryzykowałem, ale cały czas miałem z tyłu głowy, że jako trener kiedyś będę musiał zaryzykować, żeby znowu nie żałować – mówi. Mimo to decyzja nie była łatwa. - Miałem ułożone życie rodzinne, wręcz cieplarniane warunki. Byłem cenionym na Mazowszu trenerem, więc podejrzewam, że mógłbym jeszcze długo łączyć pracę w szkole z trenowaniem w III i IV lidze. W pewnym momencie zdecydowałem się jednak zaryzykować i kompletnie zmienić życie pod kątem zawodowym i rodzinnym, by w pełni poświęcić się pracy w seniorskiej piłce – opowiada.
SKOK DO DŻUNGLI
Dla niego wyprowadzka z regionu wiązała się z przenosinami do ambitnego i stabilnego Rakowa. Zanim Ojrzyński trafił do stabilnych i ambitnych klubów, musiał poznać uroki pracy trenera w Polsce powiatowej z dala od rodzinnego domu. - Teraz młodzi adepci trenerki mają bajkowe czasy, bo kluby są zwykle wypłacalne, a związek chroni pracowników w procesie licencyjnym. Gdy ja zaczynałem, panowała dzicz. To była dżungla. Osiem miesięcy bez wypłat. Likwidowanie klubów. Trzeba się było prosić o to, co się należało, a działacze śmiali się w twarz. W tamtych czasach zrezygnować ze szkoły, gdzie była stabilna pensja i ciągłość pracy, dla szamotania się w niższych ligach, to naprawdę było ryzyko. Kilku znajomych nauczycieli nie poszło tą drogą, bo bali się, że będą musieli się prosić o swoje, co jest uwłaczające. Mnie też nie wszystko udało się odzyskać. Niektórzy naprawdę dużo na tym stracili – zaznacza były trener m.in. Arki Gdynia.
NIE TAK ODLEGŁE ŚWIATY
Ze wszystkich tych historii wynika jednak, że nie ma podstaw, by sądzić, że dawny wuefista będzie gorszym trenerem od tego, który wcześniej z powodzeniem grał w piłkę. - Piłkarz nie ma za dużego wpływu na to, co się wokół niego dzieje. Tymczasem nauczyciel zarządza grupą ludzi. Bez względu na to, czy mają oni dziesięć, piętnaście, dwadzieścia czy trzydzieści lat, procesy są bardzo podobne, przez co można się przygotować na to, co później czeka nas w szatni. Nauczyciel ciągle rozwiązuje problemy i decyduje, co się będzie działo. Nie byłem stereotypowym polskim wuefistą, który rzucał piłkę i siedział na ławeczce. Wiedziałem, że nauczyciel to nie jest mój zawód powołania, ale odnajdywałem się w szkole. Miałem tam sporo obowiązków. Piłka zawsze była dla mnie na pierwszym miejscu, ale podchodziłem do pracy w szkole odpowiedzialnie. Starałem się ją wykonywać tak, jak umiałem i być przygotowany do zajęć – opowiada Papszun. Cechy, które pomagały mu być dobrym nauczycielem, przyczyniły się później do jego sukcesu w trenerce. - Gdyby ktoś nam w gimnazjum powiedział, że za dziesięć lat to będzie ceniony trener w ekstraklasie, nikt by nie uwierzył. Nie dlatego, że był złym nauczycielem, ale dlatego, że były to dla nas inne światy. Tam ekstraklasa, a tu wuefista w naszym gimnazjum – kończy Wojciech Piela. Te dwa światy są znacznie bliżej, niż się wydaje. Dlatego, gdy następnym razem usłyszysz „kolejno odlicz!”, przyjrzyj się uważnie temu panu z gwizdkiem. Być może właśnie oglądasz wicelidera ekstraklasy z sezonu 2030/2031.
