Z NOGĄ W GŁOWIE. A dlaczego nie Barcelona? O tym, że nie tylko wielcy piłkarze grają w wielkich klubach

Zobacz również:Panowie, gramy w innej lidze. Barcelona znów wozi się na plecach Messiego
zielinskimilikglowne.jpg
Francesco Pecoraro/Getty Images

Piotr Zieliński i Arkadiusz Milik decydują właśnie o przyszłości. Jedni widzą ich w największych klubach świata, inni krzyczą, że absolutnie się do nich nie nadają. Tak, jakby do zespołów z czołówki trafiali tylko gracze wybitni.

Nie ma w Polsce piłkarzy, których umiejętności oceniano by równie skrajnie, co w przypadku Arkadiusza Milika i Piotra Zielińskiego. Niewykorzystane sytuacje Milika w ważnych meczach sprawiły, że stał się dla niedzielnego kibica synonimem nieudacznika pod bramką. Grzegorzem Rasiakiem drugiej dekady XXI wieku. Bohaterem memów i złośliwych komentarzy. Zieliński, jako piłkarz w bardzo niepolskim stylu, też jest traktowany podejrzliwie, jako że nie strzela wielu goli, nie zalicza asyst, nie jest silny, ani szybki, ani łysy, mało drybluje, nie rzuca się wślizgami pod nogi rywali, a do tego sprawia wrażenie kruchego psychicznie i fizycznie. Wygląda bardziej na artystę, a ci budzą podejrzliwość. Tym większą, im bardziej się ich chwali. I im bardziej nie rozumie. Dlatego po kilku głębszych na imieninach wujkowie z wąsem zdobywają się na odwagę i mówią, że oni w tym Zielińskim nic specjalnego nie widzą. Taka przereklamowana panienka.

Jest też drugi nurt. Mniej Januszowy, bardziej ekspercki. Przesadzający w drugą stronę. Każdą zmarnowaną sytuację Milika potrafi przedstawić jako pozycję, z której praktycznie nie dało się strzelić gola. Każdą sytuację, na którą Milik nie miał wpływu, przedstawiają jako jego wielką zasługę, bo świetnie zrobił miejsce albo absorbował obrońców. Są w stanie wytłumaczyć każde niecelne zagranie Zielińskiego i wyolbrzymić każde celne jako przebłysk niezwykłego geniuszu. Co jeszcze bardziej nakręca irytację tych pierwszych, którzy w Zielińskim nie widzą niczego, a w Miliku widzą, że pudłuje.

Traf chciał, że zarówno Milik, jak i Zieliński, stoją teraz przed kluczowymi decyzjami dotyczącymi przyszłości. Obaj, choć ciągle uchodzą za względnie młodych, mają 26 lat. Jeśli teraz zwiążą się z Napoli, to przy klauzulach, jakie zwykle wpisuje w kontrakty ten klub, przykleją się do Wezuwiusza praktycznie do trzydziestki. To dla nich pewnie jedna z ostatnich okazji, by wskoczyć na naprawdę najwyższą półkę. Za kilka lat, gdy będzie wygasać ich podpisana teraz umowa z Napoli, mają małe szanse, by wziął ich ktoś naprawdę wielki. Jeśli największe kluby biorą 30-latków, to raczej sprawdzonych na tym poziomie, a nie takich, którzy pojawiają się na nim pierwszy raz. A wcześniej z Neapolu trudno się będzie wyrwać, mając w umowie klauzulę w okolicach stu milionów euro.

Z medialnych doniesień wynika, że tendencje są takie, iż Zieliński raczej zostanie w Napoli, a Milik spróbuje pójść do Juventusu Turyn. Wujkowie się zdziwią, gdy usłyszą, że Milik gra w tym samym klubie, co Boniek. Szybko dojdą jednak do wniosku, że idzie tam na ławkę. Jeśli okaże się inaczej, stwierdzą, że dla Włochów mu się chce strzelać, a dla Polaków nie. Stąd już tylko krok do docenienia, czyli przebycia drogi, jaką przeszedł Robert Lewandowski przez świadomość przeciętnego polskiego kibica. Tyle że kariera Lewandowskiego dla jego następców może być pewnym balastem.

LEWANDOWSKI JAKO BALAST

Lewandowski został polskim wyznacznikiem udanej kariery. To jednak wyznacznik bardzo skrajny. Bo to skrajnie udana kariera. Tak udanej kariery nie miał nie tylko żaden Polak. Miało ją niewielu ludzi na świecie. Skoro w ciągu 60 lat istnienia Bundesligi tylko trzy osoby strzeliły w niej więcej goli niż Lewandowski, to znaczy, że jest to naprawdę trudne. Skoro tylko kilka osób zdobyło w historii Ligi Mistrzów więcej bramek, to znaczy, że Lewandowski jest jednym ze światowych fenomenów. To, że kariera nie jest aż tak udana, jak ta Lewandowskiego, nie oznacza jeszcze, że nie jest udana. A mam wrażenie, że w tę pułapkę często zaczynamy wpadać. Widać to było na przykładzie Krzysztofa Piątka, który w pierwszym zagranicznym sezonie wypadł lepiej niż Lewandowski w analogicznym okresie kariery. Wiele osób zaczęło więc w nim widzieć przyszłą gwiazdę światowego formatu. Gdy w drugim sezonie przestał na nią wyglądać, niektórzy już widzą w nim przereklamowanego nieudacznika, który zaraz wyląduje w ekstraklasie. Między klasą światową a ekstraklasą jest jednak jeszcze bardzo wiele stanów pośrednich. I to właśnie prawdopodobnie w nich znajduje się Piątek. Nawet jeśli okaże się, że całą dalszą karierę spędzi na pułapie gdzieś pomiędzy Herthą Berlin a Fiorentiną, nie będzie to oznaczało, że zawiódł na całej linii.

Kariera Lewandowskiego powinna jednak pokazać Polakom coś innego. Że do największych klubów świata wcale nie wchodzą nadludzie. Albo nie tylko oni. Zanim Lewandowski stał się fenomenem, był całkiem normalnym piłkarzem, z wadami widocznymi gołym okiem. Takich przykładów mieliśmy przecież więcej. Wojciech Szczęsny, wypychany z Arsenalu, został kilka lat później pierwszym bramkarzem Juventusu, który posadził na ławce Buffona. Grzegorz Krychowiak dość szybko przeszedł drogę od zawodnika grającego na francuskiej prowincji, do takiego, za którego PSG płaci 30 milionów euro. Zielińskiego i Milika też to zresztą dotyczy. Wystarczyło na chwilę stracić ich z radarów i można było być zdziwiony, gdy zawodnik niechciany w Udinese trafił do silnego Napoli, a niewypał transferowy Bayeru Leverkusen, który nie dał rady w Augsburgu, jest witany z honorami w Neapolu. Przykłady mieliśmy też takie, które nie doszły ostatecznie do skutku. Łukasz Piszczek rozegrał za granicą piękną, choć mało spektakularną karierę, znajdując się cały czas o półkę poniżej światowego topu. W szczytowym momencie miał jednak okazję wspiąć się o szczebel wyżej, gdy chciał go Real Madryt. Jakub Błaszczykowski mógł iść do Manchesteru City, ale został w Dortmundzie, zerwał więzadła i nigdy nie wrócił na dawny poziom. Trzeba być bardzo dobrym piłkarzem, by być w obiekcie zainteresowań Barcelony, Manchesteru City czy Juventusu. Ale nie trzeba być absolutnie wybitnym, by tak się stało.

NATURALNI KANDYDACI

Gdyby spytać, czy Zieliński to poziom Barcelony, a Milik Juventusu, prawdopodobnie zostałoby się wyśmianym, jak kilka lat temu Roman Kołtoń, gdy w kontekście Lewandowskiego spytał: „A dlaczego nie Barcelona?!” Z perspektywy czasu trzeba spytać poważnie: a dlaczego nie Barcelona? Nie wiem, czy Zieliński i Milik daliby sobie radę w topowych klubach. Wiem, że do tych topowych klubów, oprócz Messiego i Ronaldo, trafili też w ostatnich latach Emre Can, Marko Pjaca, Kevin-Prince Boateng, Jeremy Mathieu, Paulinho. Czy Zieliński jest o tyle słabszy od Paulinho, a Milik od Pjacy, by nie można sobie było wyobrazić, że trafiają do tych klubów? Mam duże wątpliwości.

W pewnym sensie Zieliński czy Milik są naturalnymi kandydatami, by wymieniać ich w kontekście transferów do dużych klubów. Grają półkę poniżej szczytu, są w niezłym wieku i korzystną sytuację kontraktową. Największe kluby wcale nie skupują tylko samych największych gwiazd. Czasem potrzebują poszerzyć kadrę, czasem potrzebują dla kogoś alternatywy, czasem szukają solidnego wyrobnika. Klubów, które uznajemy za największe, nie jest zresztą wcale mało. Aspiracje dochodzenia do dalekich faz Ligi Mistrzów teraz lub w najbliższych latach ma sześć klubów angielskich, trzy hiszpańskie, dwa włoskie i po jednym niemieckim oraz francuskim. Jako że każdy z nich musi mieć w kadrze przynajmniej 25 osób, daje to zawodnikom ponad trzysta miejsc pracy w klubach z najwyższej półki. By do któregoś z nich trafić, trzeba być jednym z trzystu najlepszych na świecie. By choć znaleźć się w orbicie zainteresowań, wystarczy bycie w pięćsetce. Czy obecność Zielińskiego i Milika w tak szerokim gronie naprawdę jest dla kogoś szokująca? Dla mnie szokujące byłoby, gdyby mimo regularnej gry w Napoli, 26 lat na karku i wygasającej wkrótce umowy nikt z samej góry by się nimi nie zainteresował. Czy by sobie poradzili, to już zupełnie inna sprawa. Jedni zawsze zostają o półkę poniższej szczytu, inni wchodzą na wyższą i okazuje się, że tam pasują, a jeszcze inni wchodzą i okazują się za słabi, więc wracają szczebel niżej. Żadna z tych grup nie przestaje mieć bardzo udanych karier. Być może okaże się, że Zieliński i Milik nie są tak dobrzy, jak twierdzą ich fani, ale nie są też tak słabi, jak uważają ich przeciwnicy. Być może są po prostu na półce Napoli. W sprzyjających okolicznościach są w stanie pójść do lepszego klubu, ale mogą też wybrać stanie się ważnymi postaciami Napoli, jak wybrał Piszczek.

SIŁA ŚREDNIEGO PIŁKARZA

O sile piłki w danym kraju wbrew pozorom nie decyduje to, jak wygląda najlepszy piłkarz danej reprezentacji, ale jak wygląda najsłabszy. Futbol zna już wiele przypadków państw, które wychowały jednego wybitnego solistę, który nie mógł nic osiągnąć w kadrze narodowej, bo otaczała go zgraja patałachów. Szwedzi osiągnęli najlepszy mundialowy wynik w ostatnim ćwierćwieczu, gdy nie zabrali na turniej prawdopodobnie swojego najwybitniejszego piłkarza w historii. Chorwaci sięgnęli po wicemistrzostwo świata nie dlatego, że mają Modricia w Realu i Rakiticia w Barcelonie, ale dlatego, że mają wszystkich tych Rebiciów, Kramariciów i Perisiciów w solidnych klubach Europy. Trzeba nauczyć się doceniać średnie kariery, średnich piłkarzy. To pewne, że na drugiego Lewandowskiego poczekamy przez lata, bo nie ma żadnego powodu, by piłkarz klasy, która rzadko się trafia na świecie, drugi raz urodził się właśnie w Polsce. Ważne jednak, byśmy nie czekali lata na drugiego Milika i Zielińskiego. Bo to właśnie liczba piłkarzy na poziomie takich Napoli, Sevilli, Valencii, Marsylii, czy Leverkusen stanowi o sile bądź słabości piłkarskiej danego kraju.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.