Jest przesądny, do przesady dba o detale, przegina z pracoholizmem, zawalił mundial w Rosji, nie poradził sobie w Lechu Poznań i od trzech lat był poza zawodem. Mimo to 64-letni trener jest jedynym sensownym rozwiązaniem w kryzysowej sytuacji, w której znalazła się reprezentacja Polski. Oby Cezary Kulesza uświadomił to sobie, zanim będzie zbyt późno.
Choć coraz bardziej groteskowo rozciągnięty serial wyboru nowego selekcjonera daje możliwość przeanalizowania tej decyzji na tysiąc różnych sposobów, wydaje mi się, że dość mało miejsca poświęca się wewnętrznym motywacjom Adama Nawałki, by jeszcze raz podjąć się tego stanowiska. To człowiek, który w tym roku osiągnie wiek emerytalny. Niekoniecznie musi więc mieć poczucie, że absolutnie powinien jeszcze coś ważnego w życiu zrobić, bo inaczej zgnuśnieje. To człowiek już teraz spełniony. Jako piłkarz i jako trener. Im dłużej nie pracuje z reprezentacją, tym bardziej rośnie jego legenda. Z każdym turniejem ćwierćfinał z 2016 roku zyskuje znacznie. Z każdym kolejnym nietrafnym wyborem na stanowisko selekcjonera, bardziej widać, jak trafny był wybór Nawałki. O ile dla każdego innego polskiego trenera objęcie reprezentacji byłoby życiową szansą, dla niego będzie jednak obarczone ryzykiem. Niepowodzenie w walce o mundial byłoby kolejnym rozdziałem opowieści o tym, jak po Euro we Francji stracił magię i niewiele mu wyszło. Psułoby jego pomnik. Lata lukratywnego kontraktu w PZPN-ie sprawiają też, że Nawałka również finansowo jest bardziej ustawiony niż większość polskich trenerów. On już ma zapewnione życie na bardzo wysokim poziomie.
Tym bardziej ryzykowne wydaje mi się ze strony prezesa trzymanie go na ławce rezerwowych, przeciąganie wyboru, mimo dogadanego kontraktu, dawanie Nawałce poczucia, że dostanie tę pracę tylko wtedy, gdy Kulesza nie znajdzie kogoś, kogo chciałby bardziej. Już na podstawie samych cech osobowości Nawałkę zawsze można podejrzewać, że uniesie się honorem i nie zgodzi się na coś, jeśli nie będzie się czuł traktowany poważnie. W świetle tego, że przejmując kadrę, coś jednak ryzykuje, a finanse mogą go nie zaślepić tak, jak innych, ryzyko jest tym większe. Przeciąganie struny dość łatwo może w tym przypadku skończyć się jej pęknięciem. Uli Hoeness kiedyś tak długo trzymał na ławce rezerwowych Thomasa Tuchela, licząc, że uda mu się namówić Juppa Heynckesa, że w końcu został z Niko Kovacem. Kulesza musi uważać, by nie znalazł się za chwilę w sytuacji, w której Andrija Szewczenki nie przekona, a Nawałka już nie będzie zainteresowany. Bo w końcu zostanie z Michałem Probierzem.
Kiedy w ostatnim czasie słuchałem Roberta Lewandowskiego wypowiadającego się na temat nowego selekcjonera reprezentacji Polski, widziałem człowieka, którym nie kieruje entuzjazm, lecz obawa. Odniosłem wrażenie, że kapitan kadry nie tyle chciałby pracować z jakimś konkretnym selekcjonerem, ile nie chciałby w tym momencie pracować z żadnym nowym. Nawet zagadywany o potencjalną zmianę systemu i powrót do gry z czwórką obrońców, wydawał się nastawiony raczej sceptycznie. Podstawowy przekaz brzmiał: “nie ma czasu”. Gdyby to od niego zależało, w Moskwie wystawiłby pewnie najnudniejszy z możliwych składów. Taki sam jak ten, który jesienią najczęściej grał u Paulo Sousy. Ustawiony tak samo. Teraz jest czas na wygrywanie, nie na testowanie.
Minimalizowanie ryzyka nie zawsze jest dobrą strategią na przejście przez życie. Są sytuacje, w których warto kierować się potencjalnymi zyskami i nie zastanawiać się za bardzo nad tym, co jeśli nie wyjdzie. Są jednak momenty, w których minimalizowanie ryzyka jest głównym kryterium. Nie wyprzedzamy na zakręcie, bo konsekwencje potencjalnej czołówki są poważniejsze niż zysk z wyprzedzenia zawalidrogi. Reprezentacja Polski znajduje się w takim właśnie momencie. Jeden krzywy ruch, jedna zła decyzja, jedna nietrafiona przemowa motywacyjna i szansa na wyjazd do Kataru przepadnie. Lewandowski odczuwa to pewnie szczególnie mocno. Wie, że do kolejnego mundialu może już nie dotrwać w takiej formie.

Nowy selekcjoner to niemal zawsze całkowite wywrócenie porządku. Jerzy Dudek z Finlandią w u Beenhakkera. Rafał Kosznik ze Słowacją u Nawałki. Adam Dźwigała w pierwszych powołaniach Jerzego Brzęczka. Krzysztof Ratajczyk na środku obrony u Zbigniewa Bońka. Kamil Glik na ławce w Budapeszcie. Adam Kokoszka w debiucie Franciszka Smudy. Arkadiusz Piech w pierwszej kadrze Waldemara Fornalika. Nowy selekcjoner to chaos. To dużo kurzu, dużo szumu, a efekty za dwa lata. Nowy selekcjoner to nowe zasady, nowe zwyczaje, nowe twarze. To pokazywanie wszystkim wokół, że ma się wizję, że chce się coś zmienić, że widzi się więcej niż inni. Większości potrzeba czasu, by wystawić oczywisty, nudny skład. Ze Szczęsnym w bramce, Lewandowskim w ataku, a między nimi z Glikiem i Krychowiakiem. Polska nie ma czasu. Polska potrzebuje selekcjonera, który wystawi ten właśnie nudny skład. Taki, po którym Wojciech Kowalczyk powie, że do wystawienia go wcale nie trzeba było nowego selekcjonera, a Jan Tomaszewski skrytykuje, że został pominięty Adrian Mierzejewski. Właśnie taki. Minimalizowanie ryzyka. Po marcu będzie dobry moment, by sprawdzać, czy Sebastiana Szymańskiego da się wkomponować do kadry i czy na pewno trzeba grać z Krychowiakiem. Ale marzec to na to zły moment. Najgorszy.
RYZYKOWNE POWROTY
Powroty rzadko dobrze się kończą. Podobno ludzie najczęściej łapią choroby przenoszone drogą płciową od swoich byłych. Poczucie, że kogoś doskonale znają, usypia ich czujność, przytępia ostrożność. Sprawia, że zapominają, że tak naprawdę nie wiedzą, co ich byli robili przez ostatnie lata. Pamiętamy Nawałce to, co dobre. Myślimy “Nawałka”, widzimy Niemcy, nie Senegal. Widzimy Szwajcarię, nie Kolumbię. Pamiętamy wymyślenie Mączyńskiego, a nie ostatnie minuty z Japonią. Podkreślamy zasługi sprzed lat, zapominamy, że w Lechu poszło mu gorzej niż Ivanowi Djurdjeviciowi i Dariuszowi Żurawiowi, którzy nie okazali się wybitnymi trenerami. I w ogóle, rozumiejąc, że Błaszczykowskiego, Piszczka czy Grosickiego nadgryzł ząb czasu, nie dopuszczamy myśli, że mógł też nadgryźć Nawałkę. Tak, zatrudnienie Nawałki też niesie ryzyko. I jest mało porywającym rozwiązaniem. Niewygodnym także dla Cezarego Kuleszy. Ma pierwszy raz samodzielnie wybierać selekcjonera, więc wolałby nie decydować się na takiego, którego wybrał już Zbigniew Boniek. Który, w razie sukcesu, nie omieszkałby się ponownie ogrzać w jego blasku. Jest pokusa, by wybrać coś kreatywniejszego, bardziej szalonego, dającego większą nadzieję na zmianę polskiej piłki niż “zarówno w defensywie, jak i w ofensywie” Nawałki. Ale to nie moment na to.
POZYTYWNA PRZEWIDYWALNOŚĆ
Polska potrzebuje w tym momencie selekcjonera przewidywalnego. Takiego, który na pewno poprowadzi drużynę w Rosji, nawet jeśli za miesiąc zgłosi się po niego Flamengo. Takiego, który na pewno wystawi najsilniejszy skład w ważnym meczu, a nie postanowi akurat wtedy sprawdzić, jak zespół funkcjonowałby bez liderów. Taki, który na pewno pojedzie w najbliższych dwóch miesiącach do każdego kadrowicza, na pewno obejrzy każdy jego mecz i zwróci uwagę na każdy detal, na pewno dokładnie zapozna się z rywalami i na pewno wykorzysta każdą minutę zgrupowania. I jeszcze do tego zadzwoni czasem do kadrowiczów, by spytać jak forma. Potrzebuje selekcjonera, który jeśli droga z hotelu na boisko treningowe będzie kamienista, każe ją wyłożyć matą. Który poleci gdzieś helikopterem, żeby nie tłuc się dwie godziny autokarem. I takiego, który na wypadek, gdyby trzeba było chwilę usiąść na trawie, będzie miał przygotowane karimaty. Być może zatrudnienie Nawałki nie zwiększyłoby diametralnie szans Polski na mundial. Ale gwarantowałoby, że żaden najdrobniejszy procent szans nie zostanie zaniedbany.
PSYCHOLOGICZNA PRZEWAGA
Przeczytałem jeszcze raz wydaną przed mundialem książkę Sebastiana Staszewskiego “Tajemnice kadry”, poświęconą latom spędzonym przez Nawałkę w reprezentacji. Pośród wszystkich opisów, na pierwszy plan wychodzą teraz te poświęcone kwestiom psychologicznym. Kadrowiczów podkreślających, że Nawałka nigdy ich nie przemotywował. Że zawsze tak potrafił budować ciśnienie, że nigdy nie weszli na boisko spaleni. Że potrafił wyczuć moment i zdołowanemu piłkarzowi zmontować wideo zawierające same jego udane zagrania. Lewandowski ma rację. Nowy trener przed Moskwą nic nie zdąży poprawić. Nie przećwiczy nowego ustawienia, nie zmieni stylu, nie wprowadzi do drużyny nowych zawodników. Mógłby w tej kwestii jedynie coś zepsuć. Nawałka mógłby jedynie sączyć każdemu do uszu przekaz, który najbardziej na niego działa, licząc, że w ten sposób zdoła go zbudować. Pod tym względem ma gigantyczną przewagę nad każdym z kontrkandydatów. On już wie, jaki przekaz działa, na którego z piłkarzy. Pozostali musieliby się tego dopiero dowiedzieć. W boju.
ROZWIĄZANIE NA KRÓTKI TERMIN
Nie byłbym wielkim entuzjastą rozpoczynania kolejnego wielkiego cyklu z Nawałką i powierzania mu kadry na najbliższe dwa lata, aż po Euro 2024. Bałbym się, że zanadto przywiąże się do nazwisk, które kiedyś go nie zawiodły. I że nigdy nie wyrzuci z głowy uprzedzeń do zawodników, którzy mu niezbyt pasowali (Mateusz Klich, Karol Linetty), a którzy polskiej kadrze są potrzebni. Jeśli stracimy szanse na Katar, możemy pomyśleć nie o minimalizowaniu ryzyka, lecz o potencjalnych zyskach. Zastanowić się, kto nauczyłby reprezentację innej gry, kto mógłby rozwinąć nasz futbol, kto mógłby bardziej zainspirować graczy. Jeśli jednak rozmawiamy o perspektywie krótko i średnioterminowej, czyli wybiegającej tylko do baraży i mundialu w Katarze, lepszego kandydata nie ma. W naprawdę kryzysowych momentach nie wybiera się obiektywnie najlepszego przywódcy, lecz powołuje tzw. rząd jedności narodowej. Taki, którym nikt nie jest zachwycony, ale który wszyscy są w stanie zaakceptować do momentu, gdy kryzys minie. I dlatego właśnie wciąż jeszcze liczę na powrót Adama Nawałki. Nie jako na szansę, że się uda, lecz jako minimalizowanie ryzyka, że się nie uda. W tej sytuacji nie ma decyzji, które zwiększą prawdopodobieństwo naszego wyjazdu na mundial powyżej 25 procent. Ale są takie, które znacznie by je zmniejszyły. Oby Cezary Kulesza ostatecznie zdołał ich uniknąć.
Komentarze 0