Z NOGĄ W GŁOWIE. Fajny skurczybyk. Giorgio Chiellini — piłkarz wszystkich Włochów

Zobacz również:Piękne kulisy kadry Manciniego. 12 rzeczy, których dowiedzieliśmy się po serialu „Sogno Azzurro”
Leonardo Bonucci
Sebastian Widmann - UEFA/UEFA via Getty Images

Z jednej strony jest na boisku draniem, który robi wszystko, by rywalom było nieprzyjemnie. Z drugiej, nigdy nie przestaje sprawiać wrażenia, że ich nie tylko szanuje, ale wręcz lubi. Kiedy świętuje z kolegami z obrony wybicie piłki na rzut rożny, jakby właśnie strzelili gola, nie ma wątpliwości, że jest spoiwem każdej drużyny. Ale i tak najlepszy jest, gdy śpiewa hymn. Właściwie można by włączać mecze Włochów choćby dla tego jednego widoku.

Jak dla chyba wielu, najważniejszym punktem meczu Włochów jest dla mnie hymn. Sama melodia “Fratelli d’Italia” należy oczywiście do najładniejszych na świecie, a sposób, w jaki pieśń odśpiewują piłkarze, potęguje sympatię do nich. Lecz najbardziej lubię patrzeć na śpiewającego Giorgio Chielliniego. Kapitan robi to inaczej niż większość piłkarzy. Z jednej strony ryczy pełną piersią, jakby zaraz miał iść na wojnę, ale jednocześnie lekko się uśmiecha, jakby przypominał, że to wszystko tylko teatrzyk. Gra. Zwykły mecz piłki nożnej. Chiellini napędza się do walki i zarazem od razu przebija potencjalne przemotywowanie się samym docenieniem tego, gdzie jest. Że jako piłkarz, który sam o sobie mówi w biografii spisanej przez Maurizio Crosettiego, że nie pocałował go bóg futbolu, bo był nieokrzesany i niezdarny, jest kapitanem reprezentacji Włoch na mistrzostwach Europy.

SZTUKA OBRONY

Na Chielliniego lubię patrzeć nie tylko, gdy śpiewa. Lubię patrzeć na jego nieustanne balansowanie między śmiertelną powagą i byciem zajadłym wojownikiem a uśmiechem i sprawianiem wrażenia, że dobrze się bawi. Z jednej strony, jest wszystkim, czego się stereotypowo we włoskiej piłce nie lubi. Jego książka jest przepełniona kuchnią klasycznego włoskiego obrońcy. “Często dotykam napastników, ponieważ w 90 procentach przypadków ich to wkurza”. “Jestem strasznym sukinsynem na boisku i jestem z tego dumny”. “Obrona terytorium budzi we mnie niemal zwierzęcy instynkt. To jak ochrona własnego legowiska”. “Czyste konto to mój gol”. “Jeśli muszę, gram jak drań”. “Lubię czuć ciało przeciwnika, któremu depczę po piętach” (to raczej nie metafora). Ciągle jednak puszcza do widza oko. Tak, jakby chciał mu przypomnieć, że to wszystko nie jest tak zupełnie na serio. I że tak naprawdę szanuje rywala, a nawet go lubi.

SPOIWO DRUŻYN

Przy tym jest wszystkim, za czym kibice tęsknią i co w piłce podziwiają. Chiellini, jako legenda Juventusu, nie wstydzi się przyznać, że jako dziecko kibicował Milanowi. Pochodzi z Livorno, ale urodził się w Pizie, a pierwsze powołanie do reprezentacji dostał jako piłkarz Fiorentiny, po rozegraniu zaledwie dziesięciu meczów w Serie A. Gdy właśnie on mówi, że chciałby być piłkarzem wszystkich, a nie tylko kibiców Juve, ma na to wielkie szanse. Kiedy mówi, że chciałby zostać zapamiętany po prostu jako dobry włoski piłkarz, oddaje to, jak wielu o nim myli. Bo kogoś takiego szanuje się wszędzie. Środkowego obrońcę, który czterokrotnie w karierze łamał nos. Któremu założyli sto szwów. Który do dziś, już jako wieloletni i utytułowany mistrz, wciąż przed meczami przez minimum 45 minut wnikliwie analizuje rywali, przeciw którym będzie grał (w starciu z Lukaku było to widać). Który wreszcie spaja każdą swoją drużynę. Czasem w sposób bardzo dosłowny. Nie ukrywa, że zawsze dążył do kontaktu z kolegami z drużyny. “Również fizycznego, jak objecie czy nawet pocałunek”. Jest w tym wszystkim bardzo włoski, ale i bardzo autentyczny. I zaraźliwy. Przy nim nawet Wojciech Szczęsny, chowany przecież w zupełnie innej kulturze, zaczął gratulować sobie z obrońcami dobrych interwencji, tak, jakby faktycznie świętowali małe zwycięstwa.

EKONOMICZNE SPOJRZENIE

Na boisku widać w Chiellinim człowieka dojrzałego, mającego doskonale poukładanie w głowie. I to nie tylko dlatego, że przez 16 lat grał w jednym klubie, odrzucając zaloty m.in. Realu Madryt czy Manchesteru United, tak, jak jako nastolatek odrzucił Arsenal, bo nie wydawało mu się właściwym zrywanie kontraktu młodzieżowego z klubem, który go wychował. Bardziej dlatego, że już jako podstawowy piłkarz Livorno w Serie B zapisał się na studia ekonomiczne i skończył je, grając już w elicie, bo przecież dla 23-letniego kawalera to żaden problem poświęcić kilka godzin dziennie książkom. O piłkarzach, którzy nie kończą studiów, mówi, że nie robią tego, tylko dlatego, że nie chcą. Pracę magisterską poświęcił analizie sprawozdania finansowego Juventusu, dając dowód, że na świat, w którym funkcjonuje, patrzy szerzej niż tylko przez pryzmat najbliższego meczu. W przeszłości chciałby zresztą połączyć zainteresowania piłkarskie i naukowe, widząc siebie w roli działacza. Najlepiej jako szefa ECA, wytyczającego kierunek całej dyscyplinie. To bardzo ambitne plany, ale w przypadku doświadczonego Włocha realne.

PEWNIK NOWEJ DRUŻYNY

Wiele napisano w ostatnich tygodniach o bohaterach nowej reprezentacji Włoch, o jej polocie, o nowych twarzach. Jednak być może najbardziej imponujące w pracy Roberto Manciniego jest to, że nową konstrukcję postawił na starych fundamentach. Że Włosi, zaczynając grać w ataku jak Holandia, nie zaczęli też bronić jak ona. Zachowali własne atuty, dokładając nowe. “W najtrudniejszych chwilach pomagają pewniki. Zaczyna się od rzeczy prostych, potem przechodzi się do nieco trudniejszych, do czasu aż znowu zaczyna się robić łatwiej” - mówił kiedyś Chiellini. We włoskiej reprezentacji Chiellini wraz z Bonuccim są takimi pewnikami. Na ich barki wspina się cała reszta. Gdy ktoś z góry spadnie, oni cały czas twardo stoją na nogach, by z uśmiechem podać rękę i służyć pomocą jeszcze raz.

ZAZDROŚĆ KIBICA

Obecność zwłaszcza Chielliniego w podstawowym składzie tej zachwycającej drużyny wcale nie była oczywista. Już po przegranych eliminacjach mundialu w 2017 roku stoper Juventusu zastanawiał się, czy powinien dalej grać w reprezentacji. “Miałem pewne wątpliwości. W wieku 34 lat zaczyna się dla piłkarza nowy cykl. Nie chciałem nikomu robić kłopotu deklaracją, że chcę zostać w kadrze i dalej grać” - opowiadał, dając dowód niezwykłej pokorze. Mancini powiedział mu jednak, że ma zostać. A potem trzymał dla niego miejsce, nawet gdy w wieku 35 lat zerwał więzadła krzyżowe. Albo choćby w trakcie tego turnieju, gdy z dwóch meczów został wykluczony, a zastępujący go Francesco Acerbi spisał się poprawnie. Kiedy tylko jednak może grać, selekcjoner od razu posyła kapitana do składu. Nie przejmując się, że niebawem skończy 37 lat, że w Juventusie w minionym sezonie rzadziej grał, niż nie grał i że od kilku dni formalnie nie ma nawet klubu. Wystarczy jednak choć przez moment na niego spojrzeć, by widzieć, że z tej drużyny po prostu nie można go wyciągnąć. I nie ma większego znaczenia, czy spogląda się tuż po strzeleniu gola, wybiciu piłki na rzut rożny, powstrzymaniu napastnika rywali, czy ostatnim gwizdku. Choć najlepiej spoglądać, kiedy śpiewa hymn. Wtedy, jeśli nie jest się Włochem, trudno nie pomyśleć: jaka szkoda, że nie mamy tego gościa u siebie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.