Z NOGĄ W GŁOWIE. Piękno spotkania z innym. Jak mundial pomaga odwrócić globus

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
Kibice
Matthew Ashton - AMA/Getty Images

W ciągu czterech lat, jakie minęły od poprzednich mistrzostw świata, Polska nie rozegrała ani jednego meczu z rywalem spoza Europy. Cała ostatnia dekada przyniosła najmniej takich starć od pół wieku. Przeładowane kalendarze każą kisić się w kontynentalnych sosach, sprawiając, że mundiale to dziś jedyna okazja, by na spojrzeć na świat z innej perspektywy.

Tęsknota to uczucie raczej obce współczesnemu kibicowi. Futbol oferuje raczej przesyt. Na mecze nie czeka się do soboty, bo weekend rozciągnął się na cztery dni. Pucharowe są nie tylko środy, lecz także wtorki i czwartki. Wielkie turnieje reprezentacyjne odbywają się raz na dwa, a nie na cztery lata. A żeby nie trzeba było tak długo czekać, poupychano między nie także Ligę Narodów. Wszyscy tłuką się ciągle ze wszystkimi. Trudno wymyślić parę, która nie rywalizowałaby ze sobą w ostatnich latach przynajmniej kilka razy. Dopiero piątkowe losowanie grup mundialu uświadomiło mi, że jeszcze ostał się w futbolu rzadki rarytas. Coś, na co faktycznie można czekać. Spotkanie z prawdziwie egzotycznym obcym.

To zadziwiające zjawisko, ale im bardziej świat zaczął się kurczyć, tym mocniej wszyscy zamknęliśmy się w bańkach. Jeszcze kiedyś czuło się, że Brazylijczycy, Argentyńczycy czy różni Afrykanie mogą przywieźć na mundiale perły, których jeszcze nie widzieliśmy na oczy. Jeszcze kiedyś, gdy Bayern Monachium grał z Boca Juniors o Puchar Interkontynentalny, nie byliśmy pewni, jak się to skończy. Silny futbol był rozproszony. Teraz jest skumulowany w kilku najsilniejszych ligach, które śledzimy tak wnikliwie, że nie starcza nam już czasu na inne. Oglądamy wszystkie mecze Freiburga, Norwich czy Alaves, wiemy o ich zawodnikach wszystko, więc propozycje typu Palmeiras kontra Corinthians to już rozrywki dla garstki szaleńców. Europocentryzm rośnie. Trudno nam sobie przez niego wytłumaczyć, że Leo Messi dostaje nagrodę za Copa America. Irytujemy się, że Włosi odpadają z mundialu, bo przegrali dwa mecze, podczas gdy Peru przegrało osiem i wciąż ma szansę.

Mistrzostwa świata przychodzą jak zbawienie. Każą raz na cztery lata zająć się czymś zupełnie innym. Z minuty na minutę zacząć szukać punktów wspólnych między Polską a Arabią Saudyjską. Czytać o futbolu w Meksyku. Myśleć o Argentynie. Szperamy z myślą o piłce, ale uczymy się całych krajów. Rozmawiamy z ludźmi, czytamy o tamtejszej kulturze, sytuacji politycznej, nastrojach wokół kadry, zwyczajach na trybunach. Podnosimy głowy, by poznać innego. Zwykle ciągnie to za sobą szereg kolejnych konsekwencji. Selekcjoner i jego sztab latają na obserwacje na drugi koniec świata, dzieląc się anegdotkami. Dziennikarze przywożą stamtąd korespondencje. Federacja organizuje sparingpartnerów również spoza własnej strefy, by przygotować zespół na to, co go czeka. Następuje wiele miesięcy zbiorowego poszerzania horyzontów.

ABSTRAKCYJNE OPOWIEŚCI

Światowy futbol tak przeładował sobie kalendarze, że mundiale to już jedyna okazja na takie spotkania międzykulturowe, które kiedyś wychodziły naturalnie. A to Polonia w danym kraju zorganizowała przyjazd reprezentacji. A to związek chciał coś zarobić i wysłał piłkarzy na zagraniczne tournée. Takie rzeczy jak kadra Andrzeja Strejlaua grająca w Teheranie czy Mariusz Piekarski czarujący na Maracanie to już opowieści z innych czasów. Od lat 60. nie zdarzyło się, by Polska rzadziej spotykała się towarzysko z rywalami z innych kontynentów. W latach 70. Polacy grali z ośmioma krajami spoza Europy, w 80. z siedemnastoma, w 90. z czternastoma, a w pierwszej dekadzie XXI wieku z piętnastoma. W ostatnich jedenastu latach ta liczba zmalała o połowę. I to też głównie dlatego, że na poprzednich mistrzostwach świata wylosowaliśmy akurat Senegal, Japonię i Kolumbię, co stworzyło popyt na sparingi z Koreą Południową, Nigerią i Chile. Ciągle oglądamy kadrę tylko w europejskim sosie. To pewnie podnosi poziom meczów, ale nie daje poczucia, że śledzi się coś wyjątkowego.

ODWRÓCIĆ GLOBUS

Dlatego wspaniale, że choć mundial znów da nam szansę skupienia się na chwilę na tym, co poza Europą. Zastanowienia się, jak wygląda mapa, na której to Polska jest peryferiami i jak się żyje w kraju, w którym Liga Mistrzów to te rozgrywki toczone o nieludzkich porach gdzieś w środku nocy. Rywali spoza Europy mogą ewentualnie deprecjonować ci, którzy biją się o tytuły: na samym szczycie nasz kontynent faktycznie przeżywa dobry czas. Na poprzednim mundialu szóstkę ćwierćfinalistów i komplet półfinalistów tworzyły drużyny europejskie, cztery lata wcześniej Europejczycy po raz pierwszy wygrali mistrzostwa rozgrywane w Ameryce Południowej, a w 2010 roku po raz pierwszy zrobili to poza Europą. W ogóle na ostatnie sześć turniejów Europa wygrała pięć. Ostatni triumf kogoś z innej części świata miał miejsce już 20 lat temu, gdy triumfowała Brazylia.

TRUDNO O OPTYMIZM

My powodu do patrzenia na innych z wyższością Europejczyków jednak nie mamy. Biły nas Senegal, Kolumbia, Ekwador, Korea Południowa, towarzysko przegrywaliśmy też z Urugwajem i Meksykiem. W naszej grupie będziemy tymi, którzy najdłużej czekają na wyjście z grupy mundialu. Argentyna zrobiła to cztery razy z rzędu, Meksyk jako jedyny obok Brazylii wchodził do fazy pucharowej każdego turnieju w ostatnich trzydziestu latach, Arabia Saudyjska wyszła z grupy w 1994 roku. My czekamy na to osiem lat dłużej. Moja radość z losowania to nic więcej niż radość turysty, dla którego liczy się sport i dobra zabawa. Jeśli chodzi o szansę na wyjście z grupy, rzucam okiem na ranking FIFA i widzę, że Argentyna jest lokowana między Francją a Belgią, Meksyk między Portugalią a Holandią, a Arabia Saudyjska między Rumunią a Irlandią Północną. Jeśli uznamy, że ranking FIFA jest bez sensu, można spojrzeć na ranking Elo. Tam Argentyna też jest między Francją a Belgią, Meksyk między Serbią a Chorwacją, a Arabia Saudyjska między Rumunią a Słowenią. Podmieńmy te nazwy. Wyobraźmy sobie, że szykuje się nie mundial, a Euro. Właśnie wylosowaliśmy Francję, Portugalię i Rumunię. Wychodzą dwie najlepsze. Czy bylibyśmy optymistami? Ja bym nie był.

PAMIĘĆ SYSTEMOWA

Oczywiście, że im bliżej będzie pierwszego meczu, tym bardziej będę sam siebie przekonywał, że drużyny Czesława Michniewicza są tym lepsze, im silniejszego mają rywala i w tym sensie lepiej im grać z Argentyną niż z Katarem. Oczywiście, że będę się przekonywał, że Meksykanie na poprzednim mundialu odbili się od Szwedów trzema bramkami, nie mogąc sobie poradzić z ich konsekwencją i solidnością. Oczywiście, że przypomnę sobie saudyjskie 0:5 w Rosji. W gruncie rzeczy ma to jednak w tej chwili mniejsze znaczenie. W co naprawdę wierzę przy okazji wszelkiej maści mistrzostw, to powtarzalność. Kto regularnie na nie jeździ, ten wreszcie zacznie wychodzić z grupy. Kto rozbija się po wyjściu z grupy, ten w końcu przebije szklany sufit. Kto gra jak nigdy, a przegrywa jak zawsze, w końcu coś wygra. Federacje, drużyny i piłkarze muszą w sobie wypracować pamięć systemową. Mało kto przyjeżdża jak Turcja w 2002 roku po pół wieku przerwy i od razu sięga po medal. Zwykle trzeba do niego dochodzić stopniowo. Nawet pokolenia tak uzdolnione, jak belgijskie, musiały najpierw przeżyć rozczarowania 2014 i 2016 roku, by w 2018 dojść wreszcie do czołowej czwórki. Szwajcarzy byli Meksykanami Europy w kwestii odpadania w 1/8 finału. Ale na poprzednim Euro w końcu poszli dalej.

WAŻNA REGULARNOŚĆ

Polska zaczyna mi w tym aspekcie dawać pewne nadzieje. Jesteśmy jedną z ledwie dziewięciu reprezentacji w Europie, które uczestniczyły w ostatnich czterech turniejach. To już jakaś baza doświadczeń, na której można budować. Można powiedzieć, że to żaden wyczyn, jednak Włosi, Holendrzy, Czesi i wiele innych porządnych reprezentacji, tego nie osiągnęło. Zaczynają już w Polsce być ludzie, którzy widzieli z bliska, co działa, co nie działa, jakie są sygnały ostrzegawcze i czego lepiej unikać. Gwarancji, że tym razem się uda, nigdy nie będzie. Ale przynajmniej będzie zachowana ciągłość. Znów grupa kilkudziesięciu osób poczuje na własnej skórze, co to jest mundial. Znów doświadczenia zostaną z nimi na całe życie. To w ten sposób kształtuje się kulturę piłkarską kraju.

POEZJA NAZW

Najtrudniej wracać po dekadach niebytu, gdy wszystko dookoła jest nowe, a każde doświadczenie trzeba zebrać na własnej skórze. Pokolenie Krychowiaka, Lewandowskiego i Szczęsnego zdobyło już wszelkie możliwe: wie, jak to jest grać w organizowanym przez siebie turnieju, jak się strzela rzuty karne na wielkim turnieju, jak się rozgrywa baraż, jak się gra z rywalami z innych kontynentów. My też zebraliśmy z nimi wszelkie możliwe doświadczenia. Najważniejsze jest takie, że z losowania grup trzeba się cieszyć, ale nie pod kątem wyników, a kolejnej wspaniałej mundialowej przygody, która nas czeka. Nie wiedziałem, czy zimowy mundial w Katarze wywoła we mnie takie same emocje jak te letnie, gdy po długim mroku chce się żyć i spędzać ciepłe wieczory w towarzystwie Algierii czy Panamy. Po losowaniu już wiem, że będzie jak zwykle. Bo kombinacje Argentyna – Meksyk, Polska – Arabia Saudyjska, Maroko – Chorwacja czy Serbia – Kamerun zawsze brzmią jak poezja. W 2022 roku po raz pierwszy w życiu w kwietniu nie mogę się doczekać listopada.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0