Co łączy street art, streetwear i streetball poza wspólnym mianownikiem, którym jest ulica? Wszystkie trzy jeszcze pod koniec lat 90. były niedoceniane, często wręcz pomijane i budziły zainteresowanie tylko nielicznego, wtajemniczonego grona. Dziś, w trzeciej już dekadzie XXI wieku, śmiało można stwierdzić, że cała trójka zmieniła grę, wnosząc powiew świeżości, bez którego zarówno sztuka, moda, jak i koszykówka nie miałyby się tak świetnie.
Koszykówka uliczna narodziła się w Stanach Zjednoczonych na początku ubiegłego stulecia - około dekadę później od klasycznej wersji dyscypliny - wśród czarnych społeczności Nowego Jorku i Waszyngtonu. Pomimo niewątpliwego talentu i wrodzonych predyspozycji, afroamerykańscy gracze nie mieli szans pokazania swoich umiejętności w rozgrywkach zawodowych czy choćby akademickich, musieli więc stworzyć własne. Zepchnięci na margines społeczny mogli to robić wyłącznie na boiskach ulicznych. I tak powstał streetball.
Według zasad spisanych 15 stycznia 1892 r. przez kanadyjskiego nauczyciela wychowania fizycznego i lekarza Jamesa Naismitha, mecze należało rozgrywać w dwóch pięcioosobowych drużynach. Był to jednak jedyny sport zespołowy, który przy braku towarzystwa można uprawiać w pojedynkę, wystarczą piłka i kosz. Koszykówka zyskiwała więc na popularności, a kosze pojawiały się jak grzyby po deszczu już nie tylko w salach gimnastycznych, ale także na podwórkach czy nad drzwiami do garaży na terenach prywatnych posesji. Na ulicznym boisku, podobnie jak w ulicznym życiu, inicjatywę przejmują często improwizacja i fantazja, a zasady stają się mniej istotne albo są zmieniane na potrzebę chwili i sytuacji.
Z biegiem lat zaczęły powstawać outdoorowe wariacje basketu 1-on-1, 2-on-2, 3-on-3 i 4-on-4. Pojawiły się alternatywne metody punktacji akcji rzutowych (1 i 2 zamiast 2 i 3), zaczęto rzadziej sygnalizować faule i błędy techniczne, a brak zegara liczącego czas akcji pozwalał na niezliczone pojedynki dryblerskie oraz inspirował do wymyślania coraz to nowych manewrów i trików. Apogeum tego trendu przypadło na erę kultowych And1 Mixtapes (1998 - 2008), dzięki którym streetballowe gwiazdy lokalnych boisk ze wszystkich zakątków USA zyskały rozgłos i miano legend na całym świecie.
Mekką koszykówki ulicznej po dziś dzień pozostaje Nowy Jork. W całym mieście znajduje się łącznie 541 boisk, w tym te 3 kultowe - Dyckman Park, The Cage, a przede wszystkim uznawany za kolebkę streetballa Rucker Park, na którym rywalizowali ze sobą najlepsi, zanim zaczęli swe kariery w NBA, ale wracali do korzeni także później, kiedy - choćby ze względu na swój status - spokojnie mogli już tego nie robić. W latach 70-tych przy 155 ulicy na nowojorskim Harlemie można było zobaczyć Juliusa Ervinga, Wilta Chamberlaina, Kareema Abdula-Jabbara, Conniego Hawkinsa, Earla Monroe, czy też Richarda Pee Wee Kirklanda - lokalną legendę, która w NBA nigdy nie zagrała, ale na swoim boisku zawsze pokazywała, kto jest numerem 1. Z kolei w pierwszej dekadzie XX w. magia tego miejsca sprawiała, że chcieli na nim rywalizować Kobe Bryant, Allen Iverson, Vince Carter czy Kevin Durant, a drużyny sponsorowali uwielbiający kosza raperzy Puff Daddy, Jay-Z, The Game, Fat Joe i Ja Rule. Na trybunach można było z kolei zobaczyć LeBrona Jamesa, Alicię Keys, Denzela Washingtona, a nawet prezydenta USA Billa Clintona!
W Polsce boiska uliczne funkcjonowały dawniej praktycznie tylko przy szkołach, w miejscach ogólnodostępnych pojawiały się rzadko. Kiedy w warszawskim parku Agrykola pod koniec lat 70. pojawił się pierwszy taki obiekt, bardziej przypominał betonowe - a później asfaltowe - klepisko.
Na popularności w naszym kraju streetball zyskał dopiero w latach 90. na fali mody zza oceanu - mody na praktycznie wszystko, co amerykańskie. McDonald’s, hip-hop, graffiti, deskorolkę, czy właśnie koszykówkę, która głównie dzięki Michaelowi Jordanowi i transmisjom w telewizji publicznej przeżywała istny boom. Dostęp do telewizji satelitarnej, zagranicznej prasy, a później internetu pokazały młodemu pokoleniu nowy, bardziej kolorowy świat. Na ulicach zaczęły pojawiać się murale i pierwsi skejci, a z głośników leciały boom bapowe bity. Okres świetności przeżywały wypożyczalnie kaset video (VHS), gdzie można też było znaleźć amerykańskie produkcje z koszykówką w roli głównej lub w tle. Biali nie potrafią skakać (White Men Can’t Jump, 1992) z Wesleyem Snipesem i Woodym Harrelsonem, Nad obręczą (Above The Rim, 1994) z Tupakiem Shakurem, Drużyna asów (Blue Chips, 1994) z Nickiem Nolte i Shaquillem O’Nealem, Kosmiczny mecz (Space Jam, 1996) z Michaelem Jordanem czy Gra o honor (He Got Game, 1998) z Denzelem Washingtonem i Rayem Allenem - to pozycje, które rozbudzały wyobraźnię ówczesnych nastolatków i pokazywały, że świat sportów zespołowych nie kończy się jednak na piłce nożnej. Można było odnieść wrażenie, że przenikająca się z hip-hopem i kulturą uliczną koszykówka to coś więcej niż sport. To styl życia, który w odróżnieniu od futbolu wychodził daleko poza boisko.
Podstawową różnicą i przewagą basketu był fakt, że odzież i obuwie koszykarskie są bardziej uniwersalne, czego efektem było pojawienie się w modzie ulicznej basketowych modeli butów popularnych marek sportowych, czapek z logo drużyn NBA, czy koszulek z nazwiskami największych gwiazd najlepszej ligi świata. Niebywałą przysługę polskiej koszykówce zrobił też prowadzony przez Jurka Owsiaka i emitowany w tv publicznej program Dziura w koszu. Jego gośćmi byli koszykarze z polskiej ekstraklasy, którzy prezentowali elementy basketowego rzemiosła, a w całym kraju z ziemi wyrosło kilkaset osobiście dostarczonych przez ekipę audycji koszy. Wystarczyło napisać do redakcji list z prośbą o jedną z takich konstrukcji, które na potrzeby akcji ufundowała Pepsi.
Choć film Biali nie potrafią skakać promował streetball grany w drużynach dwuosobowych (2-on-2), to naturalną siłą rzeczy w latach 90. najpopularniejszym - nie tylko w Polsce - był ten znany z Nad obręczą i przeniesiony bezpośrednio z parkietów, czyli 5 na 5. Inne wariacje były zazwyczaj pochodną frekwencji niż zamierzonym działaniem. Sytuacja zmieniła się dopiero w roku 1993, kiedy także do Polski zawitał Reebok Blacktop. Turniej drużyn 3-osobowych z atrakcyjną pulą nagród ściągnął najlepszych młodych koszykarzy w kraju, a zwycięski zespół z Warszawy zagrał w europejskim finale w Mediolanie, gdzie specjalnym gościem był sam Shaquille O’Neal. Za przykładem Reeboka poszedł gigant z Niemiec, który w latach 1992-1998 (w Polsce od 1995) zorganizował serię międzynarodowych turniejów adidas Streetball Challenge. W nich także występowały drużyny trzyosobowe, jednak w odróżnieniu od imprez Reeboka zakaz uczestnictwa mieli zawodnicy grający na co dzień w klubach. Koszykarską twarzą marki z trzema paskami i gwiazdą turnieju finałowego był wtedy nastoletni jeszcze Kobe Bryant.
Mniej więcej w tym samym czasie ze swoimi imprezami zaczęli docierać nad Wisłę kolejni potentaci rynku obuwia sportowego - Nike i Converse. Te dwa brandy zrobiły jednak coś, co dało im pewną przewagę nad konkurencją. Jako pierwsi przywieźli do Polski gwiazdy NBA - odpowiednio Juwana Howarda i będącego u szczytu swojej kariery Dennisa Rodmana, których na żywo chciały zobaczyć tysiące nastoletnich fanów basketu. Jako ostatni ze swoim tourem przez Polskę kilkukrotnie przejechał wymieniany już wcześniej And1, ale gwiazd z USA tym razem zabrakło. Wydawało się, że koncepcja zaczęła się wypalać, a popularność streetballa - przynajmniej w formule 3 na 3 - spada. Odczuwalne to było też w popkulturze i modzie ulicznej, gdzie obecność koszykówki była coraz mniejsza. Z kolei w Stanach Zjednoczonych pozycja basketu wciąż była bardzo mocna, ale wariant 3-on-3 nigdy do popularnych nie należał i nigdy nie organizowano tam poważnych turniejów z wyjątkiem rozgrywanych od 1987 r. w stanie Michigan zawodów Gusa Mackera.
Taki stan rzeczy utrzymywał się niemal do początku nowej dekady, kiedy to w 2007 r. Międzynarodowy Związek Koszykówki (FIBA) wpadł na ambitny pomysł reaktywacji trzyosobowej odmiany ulicznego basketu i usystematyzowania jej zasad. Zwieńczeniem dalekosiężnego planu miało być włączenie dyscypliny do Igrzysk Olimpijskich. Choć początkowo operacja sprawiała wrażenie wręcz utopijnej, to zakończyła się spektakularnym sukcesem i po zaledwie 7 - rekordowo krótkich - latach od pierwszego międzynarodowego turnieju koszykówka 3x3 dołączyła do grona konkurencji letnich. Olimpijskim debiutem miały być igrzyska Tokio 2020, ale bezlitosna pandemia COVID-19 zmusiła organizatorów do przesunięcia eventu na rok 2021.
Bez wątpienia warto docenić FIBA za ciężką pracę, którą wykonała w drodze do celu, starannie dopracowując swój nowy produkt i promując go na arenie międzynarodowej. Aktualnie koszykówka 3x3 jest uprawiana przez ok. 430 tysięcy zawodników i zawodniczek w ponad 182 krajach, a liczby te z roku na rok systematycznie rosną. A co wiemy o dyscyplinie po prawie 11 latach od debiutu? Początkowo wydawało się, że gracze występujący na co dzień w formule 5 na 5 mogą być równie skuteczni w 3 na 3. Okazało się jednak, że to tak naprawdę zupełnie inna koszykówka. Gra jest szybsza i pomimo krótszego czasu gry i mniejszego boiska - bardzo wyczerpująca i wymagająca. Idealna w teorii drużyna to taka składająca się ze sprawnych, dwumetrowych zawodników potrafiących minąć, zagrać tyłem do kosza i trafić z dystansu oraz bronić indywidualnie przeciwko każdemu przeciwnikowi. A zespół, żeby wygrywać - musi tworzyć zgrany w ataku i w obronie monolit.
To właśnie dzięki tej recepturze bardzo długo najlepsi na świecie byli Serbowie z Nowego Sadu na czele z Dusanem Bulutem. Znają się od lat, na boisku rozumieją bez słów, a atuty te wykorzystują zarówno w rozgrywkach klubowych (dwukrotni zwycięzcy cyklu World Tour), jak i międzynarodowych (czterokrotni mistrzowie świata i dwukrotni mistrzowie Europy). To właśnie oni aż do 2019 r. byli niczym Nemezis polskiej drużyny, która nigdy nie potrafiła ich pokonać. W półfinale holenderskich MŚ nie dali rady silnym Amerykanom, a w meczu o 3. miejsce los ponownie złączył ich z Serbami, z którymi przegrali rok wcześniej w półfinale mundialu na Filipinach. Tym razem jednak szczęście uśmiechnęło się do naszych reprezentantów, którzy po niesamowitej trzypunktowej akcji Michaela Hicksa nie tylko pokonali odwiecznych rywali, ale też po raz pierwszy w historii stanęli na podium międzynarodowej imprezy. Po brązowy medal sięgnął zespół w składzie: Hicks, Przemysław Zamojski, Marcin Sroka i Paweł Pawłowski. Nie dało to co prawda naszej kadrze automatycznej przepustki do igrzysk, jednak awans do nich w dalszym ciągu jest w zasięgu i na pewno będziemy mocno trzymać kciuki za naszych!
Koszykówka - głównie dzięki licznym kolaboracjom ze znanymi projektantami i artystami - w międzyczasie też zdążyła wrócić do łask twórców mody ulicznej, a co za tym idzie - do ich odbiorców. Popularne niegdyś Jordany, Reeboki, adidasy czy Pumy zyskały kolejne życie, a obok legendy samych brandów najbardziej przyczyniły się do tego takie ikony stylu i sukcesu jak Virgil Abloh, Kanye West, Travis Scott, Pharrell Williams i Jay-Z. Z kolei o dodatkową popularyzację basketu w formacie 3 na 3 zadbał nie kto inny, jak sam Ice Cube, powołując w USA nową ligę BIG3. Co prawda nie jest to typowy streetball, bo mecze toczą się na parkietach pod dachem hal sportowych, ale reszta jak najbardziej się zgadza. Rozgrywki odbywają się latem, jest efektownie, a dodatkowego smaczku dodają rywalizujący na boisku zawodnicy głównie z przeszłością w NBA, a nawet z mistrzowskimi tytułami na koncie. Dlatego oglądamy je jak źli.