Nazwaliśmy się Grupa Centrum, bo jest nas wielu i działamy na Dworcu Centralnym. Nie wiemy, czemu akurat w takim składzie i dlaczego. Chyba po prostu chcieliśmy jakoś pomóc.
Jesteśmy z Wami, wszystkie treści o Ukrainie są u nas otwarte
Środa, 3.20 w nocy. Zwykle o tej porze śpimy od jakichś czterech godzin, przecież wszyscy rano idziemy do pracy. Ja na przykład – do newonce. Ale za kilkadziesiąt minut zacznie się szaleństwo. 4:07 – pociąg do Krakowa. 4:13 – Berlin Hauptbanhof. Tam jest autentyczny ścisk, bo wiele osób chce wyjechać na Zachód. Gdziekolwiek, byle dalej od bomb. Berlin brzmi dobrze. 4:48 – Szczecin, 4:56 – Praga. Trzeba uważać, bo ludzie nieświadomie potrafią skierować pasażera do tramwaju na Pragę. 5:25 – Wrocław, 5:29 – Frankfurt, ale ten nad Odrą. Trzeba dopytać, czy pasażerom na pewno chodzi o ten Frankfurt. Nie, duże lotnisko jest w tym drugim. Ale dobra, jedźcie, potem się przesiądziecie. Za późno na zmiany. I jeszcze 5:15, Intercity Malinowski do Przemyśla. Są tacy, którzy chcą do Ukrainy wracać. Ci boją się najbardziej. Krępują się prosić o suchy prowiant, to wciskamy im kanapki do kieszeni, przecież się przydadzą.
Wolontariuszy na Centralnym jest wielu, ale my pracujemy pod szyldem Grupa Centrum. Najpierw działaliśmy plus minus od 18:00 do wczesnego poranka, teraz jest nas tylu, że udaje się obstawić całą dobę. Jak ktoś się wykruszy – trudno. Przecież wszyscy mamy też normalne życia.
Szukajcie ludzi w kamizelkach
Zaczęło się w zeszły poniedziałek, kiedy dwie przyjaciółki, Fed i Kasia, zaniosły kanapki na dworzec, dla potrzebujących. I okazało się, że tam jest kompletny chaos. Ludzie pogubieni, spanikowani. Zostały na całą noc. A rano postanowiły, że skrzykną posiłki. Pracują w marketingu, to i znajomych masa. Rozpuszczenie wici zajęło paręnaście minut, kilkanaście wysłanych sms-ów i DM-ów. Poskutkowało – pojawiło się kilkadziesiąt osób. Ja też, trochę z przypadku, ale parę dni wcześniej pakowałem kartony z żywnością na granicę, a potem trochę podziałałem przy newonce'owej zbiórce dla mieszkańców podkijowskiej wioski, z której pochodzi nasz kolega z pracy. Pomyślałem, że skoro już zacząłem, to nie zaszkodzi podziałać dalej. A poza tym z Centralnego mam tramwaj prosto pod dom.
Wtedy dostaliśmy jeszcze kilka pomieszczeń od zarządców Pałacu Kultury. W jednym na szybko skleciliśmy coś na kształt połączenia kuchni i magazynu. Ludzie przynosili nam masę jedzenia, jakieś kanapki, słodycze, gar zupy. W drugim zrobiliśmy poczekalnię. Ale wpuszczaliśmy tylko kobiety z dziećmi albo starszych ludzi, dla wszystkich nie starczyłoby miejsca, a oni po prostu nie mogli zostać na zimnym dworcu.
Przyszedłem i serio – nie wiedziałem, co mam robić. Wolontariusze biegają jak w ukropie, każdy coś ogarnia. Ktoś przydzielił mnie do wydawania kanapek, ale jak na złość nasi goście byli już najedzeni i chcieli tylko przespać się na parę godzin.
– To weź kamizelkę i idź na dworzec, tam się przydasz.
Jezu, ile ludzi. Z tą kamizelką chodziło o to, że jako wolontariusze mieliśmy wyróżnić się z tłumu.
Poskutkowało, ledwie co wszedłem, a już podeszły trzy osoby, dwóch Algierczyków i dziewczyna z Ukrainy. Czwartym podróżnym był kot w klatce. Jego opiekunowie to studenci, których wojna zaskoczyła podczas sesji. Spakowali, co mieli i uciekli. Docelowo chcą jechać do Szwecji. Jedzie tam w ogóle od was z Warszawy jakiś pociąg? Sprawdzam – jedzie. Przez Niemcy i Danię, sześć przesiadek. Odpada. A może pasuje wam samolot? Nie bardzo, bo tam trzeba mieć wizę. Ostatecznie Szwecja przegrała na rzecz Łotwy, znalazłem im wolne bilety na autobus do Rygi. Dziewczyna była mocno przestraszona, panowie mniej. Tylko kot miał ubaw. Wystawiał głowę z klatki i gryzł nam sznurówki.
Wsiąść do pociągu byle jakiego
Generalnie już po godzinie nauczyłem się kilku zasad.
Po pierwsze – nie oczekuj, że ludzie będą ci się rzucać na szyję. Wielu nawet nie podziękuje. Trafiały się wolontariuszki, które tego nie rozumiały, Boże, jacy ci Ukraińcy niemili. Dziewczyno, weź się zlituj. Oni naprawdę nie mają teraz do tego głowy.
Po drugie – pamiętaj, że kiedy zaczynali podróż do Polski, to nad głowami latały im rakiety. Jechali tu kilkadziesiąt godzin, przesiadali się, czekali na granicy. To dobry powód, żeby traktować ich jak najlepiej.
Po trzecie – ale też nie wczuwaj się za bardzo w ich historie. Sorry, brzmi brutalnie, ale jesteśmy tu po to, żeby beznamiętnie wypełniać zadania. Wsadzić ich we właściwy pociąg. Znaleźć nocleg. Znaleźć samochód albo autobus, który zawiezie ich do tego miejsca z noclegiem. Jak ktoś chce sikać, to pokazać, gdzie łazienka. Jak ktoś jest głodny – pójść z nim do strefy z darmowymi posiłkami i dać mu jeść. Powtórzyć pięć razy, że to jest za darmo, bierz co chcesz, wielu boi się, że będą musieli zapłacić. Często pojawia się pytanie, gdzie tu można kupić papierosy. No co, jak ktoś pali, to trudno mu rzucić tak z dnia na dzień. I też trzeba zaprowadzić do najbliższego całodobowego.
Po czwarte, ostatnie – wczuć się w ich położenie. Tydzień wcześniej mieli swoje ciepłe domy, a teraz muszą uciekać, bo boją się, że zginą w bombardowaniu. Wielu z nich nigdy nie wyjechało poza granice Ukrainy. Trafiła mi się nawet czteropokoleniowa rodzina, w której nikt nigdy nie jechał pociągiem. A tu nagle trafili do smutnego, zimnego miasta. Wszystkie napisy w obcym języku.
– Może mi pan pomóc? Jak kupić bilet na samolot do Londynu? – pyta po angielsku jakaś kobieta, na oko 40-letnia. Obok facet, pewnie mąż, i trójka małych dzieci. Jedna z linii lotniczych rzuciła tysiące darmowych biletów, więc próbujemy się na nie załapać, ale Londyn już pełny. – A jakieś inne miasto? Ja robię wielkie oczy, bo myślałem, że chcą tylko do Londynu. Nie, może być cokolwiek. Sprawdzi pan Manchester?
Albo Włochy – rozmarza się facet. I nagle zrozumiałem, że to nie jest tak, jak sobie myślałem, że oni mają już zaklepaną metę, a może i nawet pracę. Nie – oni chcą jechać gdziekolwiek.
Był też starszy pan, który akurat chciał wejść do tego pociągu, który jechał do Berlina. On po angielsku ani słowa, na szczęście trafiła się wolontariuszka z biegłym rosyjskim i tłumaczyła. Miał jakiś plecak i to wszystko.
– Będzie miał pan tam gdzie spać?
– Nie
– To co teraz?
– No tam będą też jacyś wolontariusze, prawda?
Nie będzie. Ale w ogóle go to nie zniechęciło, machnął ręką i powiedział, że i tak sobie poradzi.
Cała Warszawa pomaga
I dla takich ludzi powstała Grupa Centrum. Nazwa wyszła spontanicznie, zresztą wszystko tu wyszło spontanicznie. Było tak, że od zeszłej środy inicjatorki pomysłu zaczęły dostawać setki wiadomości na fejsie i instagramie. Ludzie pytali o to, jak dołączyć, czego potrzeba, że mogą użyczyć samochodu albo na przykład zrobić 50 kotletów z ziemniakami, bo ich znajomy ma restaurację i w sumie chętnie by pomógł.
Trzeba było rozdzielić sekcje według potrzeb. Dział noclegowy ogarnia spanie. Powstał excel, gdzie wolontariusze wpisują adresy oferowanych przez ludzi miejsc. I kiedy jakiś inny wolontariusz przyprowadza osobę, która nie ma gdzie spać, to szybko trzeba znaleźć wolne łóżko. Trochę łatwiej zrobiło się przed weekendem, kiedy otwarto noclegownie na Torwarze, w Arenie Ursynów, halach EXPO czy PTAK. Ale i tak chętnych jest więcej niż łóżek.
Dział transport załatwia dojazd do i z tych miejsc. Często jest tak, że ludzie przychodzą bezpośrednio na dworzec. Ktoś pracuje do późna, i tak przejeżdża koło Centralnego, to może w ciągu pół godziny kogoś gdzieś podrzucić. Jeden facet akurat skończył spektakl obok, w Teatrze Studio. Jest aktorem. K***a, człowieku, przechodziłem obok do samochodu i coś mnie chwyciło. Znajdź mi kogoś bez transportu, podwiozę gdziekolwiek.
Dział gastro – jedzenie. Raczej to w ilościach hurtowych. Firm, które chcą pomóc, jest masa. Pojedynczych darczyńców uprasza się, żeby przynosili paczki z żywnością i zostawiali je na podłodze w strefie gastro. Najlepiej kanapki, wodę butelkowaną, banany, słodycze, jakieś zupy. Nawet jeśli w nocy nie schodzą, to rano pojawiają się nowi przybysze.
Jakbym miał wskazać, co sprawdza się zawsze, to pizza. Każdy z tych, którzy siedzą i czekają na dworcu, chce zjeść coś ciepłego, a z pizzą jest łatwiej niż z zupą czy kotletem.
Poza pizzą – koce, karimaty, bo na dworcu bywa bardzo zimno. Wielu uciekinierów siedzi tam po parę, paręnaście godzin, mają już bilety na inny pociąg. Nie chcą wychodzić do miasta, wolą poczekać tam. I leki, leki się zawsze przydadzą. W nocy z piątku na sobotę wyszedłem na chwilę przed dworzec. Nagle podchodzi jakiś wielki facet z kartonem w dłoni.
– Możesz mi pomóc? – pyta po angielsku. Przywiozłem pięć kartonów lekarstw, tylko tam jeszcze część jest w samochodzie, teściowa pilnuje.
– Spoko, chodźmy. To są te leki, o które prosiliśmy na Instagramie?
– Na Instagramie? Człowieku, ja przyjechałem tu z Hanoweru.
– Tylko po to, żeby przywieźć te leki?
– Tylko po to. To jest niesamowite, co wy w Polsce robicie dla Ukraińców.
Trzy noce na dworcu
Początkowo jako Grupa Centrum działaliśmy mocno partyzancko. Dwie noce z rzędu można uciągnąć, ale potem już trzeba się wyspać. Dlatego grafik osób, które zajmowały się konkretnymi rzeczami, był płynny. Ale po paru dniach byliśmy już na tyle zapoznani ze specyfiką dworcowej pomocy, że udało nam się go stworzyć. PKP użyczyło też swojej przestrzeni na magazyn. Postawiono ogrzewany namiot, w którym trzyma się jedzenie. Powstała wydzielona strefa dla matek z dziećmi. Ogarnęliśmy fejsa, własny Instagram, każdy dział ma swój adres mailowy. Przy pomocy ludzi ze Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej dopracowaliśmy harmonogram. Teraz każdy chętny na wolontariat może przyjść na dworzec, znaleźć punkt stacjonarny harcerzy i zapisać się na konkretną godzinę.
Ja współtworzę komórkę odpowiedzialną za kontakty z mediami i wrzucającą info o zapotrzebowaniu na sociale Grupy Centrum oraz szereg facebookowych grupek. Ale na dworcu po prostu zakładam kamizelkę i... idę na spacery. Chodzi o to, żeby być widocznym. Zwykle pierwsza osoba podchodzi po minucie. A potem kolejne. Warto też być na peronach, gdy odjeżdżają te najpopularniejsze pociągi. Ludzie pytają się, z której strony podjedzie, czy ten numerek oznacza wagon, a ten siedzenie. Co jeśli nie mam z miejscem siedzącym? I tak dalej.
Do tej pory zaliczyłem trzy noce na Centralnym i jedną przed komputerem. Niestety – z rzędu, a przerwy są konieczne. Bo tutaj wjeżdża też piąta zasada: nie zajedź się, bo to nie ma sensu. I tak nie uda ci się pomóc wszystkim, a tylko zasłabniesz z zmęczenia i wylądujesz na kozetce (daleko nie będzie, mamy też własnego lekarza!). Lepiej się wyśpij, idź na kolację albo do kina. Jest masa osób, które cię zastąpią. Naprawdę masa – od niedawna działamy też w dzień, 24/7.
I chcemy działać dalej, bo autentycznie to jest ten jeden z niewielu momentów w życiu, kiedy czujesz, że to, co robisz, ma na kogoś realny wpływ tu i teraz. Wiecie, o co mi chodzi – mogę napisać ważny artykuł dla newonce, zrobić podcast. Ludzie posłuchają, może to na nich jakoś wpłynie, może nie – nie wiem. A tutaj akcja – reakcja. Pokazałem komuś właściwy pociąg, bo próbował wejść w zły. Ktoś pewnie by się przeziębił, ale na szybko załatwiłem koc. I tak dalej. To jest super.
Komentarze 0