
To się zdarzało odkąd istnieje futbol. Początkowo głównie dlatego, że gra była bardzo ostra, faule wyrządzały wielką krzywdę, a badania lekarskie właściwie nie istniały. Ale piłkarze tracili życie na murawie nie tylko z takich powodów. Nawet kiedy medycyna poszła mocno do przodu, bywała bezradna, gdy w objęciach śmierci odchodzili Marc-Vivien Foe czy Miklos Feher. Dziesiątki mężczyzn w sile wieku umarło na różnych kontynentach, w różnych ligach, robiąc coś, co miało im przecież dawać wielką frajdę.
Podczas mistrzostw Europy kibice przeżyli chwile grozy, gdy na murawie stadionu Parken długo leżał Christian Eriksen. Historia Duńczyka skończyła się szczęśliwie – świetna reakcja służb medycznych, bliskość szpitala, do którego go przetransportowano, to wszystko sprawiło, że choć utalentowany pomocnik nie zagra już prawdopodobnie w piłkę na najwyższym poziomie, to wygrał życie.
Wielu przed nim nie miało jednak tyle szczęścia. Zawał serca jest jedną z najczęstszych przyczyn zgonów piłkarzy w historii tej dyscypliny. I wcale nie zdarza się to tylko w amatorskich ligach. Ale powodów śmierci było dużo więcej. W dawnych czasach często zabijał tężec – choroba występującą jako powikłanie po skaleczeniu lub zranieniu. Piłkarze umierali w wyniku uderzenia pioruna, zderzenia z betonową ścianą przy boisku, czy poprzeczki spadającej im na głowę.
MARC-VIVIEN FOE, 2003
Sześćdziesiąty drugi występ w reprezentacji Kamerunu był dla niego ostatnim. Piłkarz znany z boisk Premier League, z występów w West Hamie United i Manchesterze City, a także Ligue 1, gdzie grał dla Lens i Lyonu, brał udział w Pucharze Konfederacji. Jego drużyna narodowa mierzyła się w półfinale z Kolumbią. Na Stade de Gerland w Lyonie, gdzie odbywało się spotkanie, w 72. minucie Foe był na środku boiska, nikt go nie atakował. Upadł.
Nie umarł na murawie, stało się to w szpitalu. Przyczyna: kardiomiopatia przerostowa. Dziedziczna dolegliwość, narażająca człowieka na ogromne ryzyko podczas intensywnego wysiłku. Miał 28 lat. Świat futbolu pogrążył się w żałobie.
Lekarze dzielnie walczyli o jego życie. Próbowali sprawić, by serce Kameruńczyka zaczęło ponownie bić. Zajęło im to 45 minut.
Żona przyznała po jego śmierci, że dzień przed feralnym meczem czuł się kiepsko. Miał problemy żołądkowe, biegunkę, ale zależało mu na występie, bo Lyon to był jego drugi dom. Już w trakcie spotkania selekcjoner Kamerunu, Winfried Schaefer, widział, że piłkarz jest zmęczony i chciał go zmienić. Nie zdążył.
Po śmierci zawodnika, którego uwielbiali kibice wszystkich zespołów, w jakich miał okazję występować, kluby zastrzegły jego numer. Lens „17”, podobnie Lyon, a Manchester City „23”. Dopiero kiedy rodak Foe, Jean II Makoun, trafił do Olympique, wziął siedemnastkę. Powiedział, że to ważna sprawa dla całego Kamerunu.
JOHN THOMSON, 1931
Nawet na wypełnionym osiemdziesięcioma tysiącami widzów Ibrox Park dało się słyszeć ten jeden przeraźliwy krzyk. Wydostał się z gardła 19-letniej Margaret Finlay. Przyszła na derby Glasgow w towarzystwie Jima Thomsona. Jim był bratem niezwykle utalentowanego, młodego bramkarza, Johna, który właśnie przed chwilą oberwał kolanem w głowę. Sam English, sprawca tego uderzenia, nie miał złych intencji, po prostu walczył o piłkę, obaj ruszyli do niej w tym samym momencie, sytuacja boiskowa. Ale nijak nie zmieniało to faktu, iż jego rywal leżał z roztrzaskaną czaszką i rozwaloną tętnicą w prawej skroni.
Tak się składało, że jeden z zawodników Rangersów studiował medycynę i kiedy zobaczył cały incydent w polu karnym, od razu spodziewał się najgorszego.
W szpitalu lekarze walczyli jak lwy, by ocalić niezwykle utalentowanego golkipera. Ale operacja nie powiodła się, 22-latek zmarł o 21:25.
Choć całkowicie oczyszczono Sama Englisha z podejrzeń o umyślne uderzenie przeciwnika, zawodnik Rangersów na długo pozostał z traumą z tamtego popołudnia. Menedżer Celticu, Willie Maley, tak napisał o Thomsonie: „W galaktyce utalentowanych bramkarzy, którzy grali w Celticu, John był najlepszy”.
Nie były to tylko kurtuazyjne słowa spowodowane tragedią, lecz fakt. Thomson miał ogromny talent i przede wszystkim bronił w spektakularny sposób. Imponował refleksem, a w szczególności odwagą, ta ostatnia, niestety, go zgubiła. Szkocki dziennikarz John Arlott napisał o nim tak „Wspaniały piłkarz, który wszedł do tej gry jako dzieciak i jako dziecko ją opuszcza. Nie miał poprzednika i nie będzie miał następcy. Był wyjątkowy”.
ANTONIO PUERTA, 2007
25 lipca 2007 roku na zawsze będzie datą naznaczoną największą tragedią w historii klubu z Sánchez Pizjuán. Sevilla grała tamtego dnia ligowe spotkanie z Getafe. 22-letni Antonio Puerta, mający za sobą jeden występ w reprezentacji Hiszpanii, upadł w polu karnym. Zawał serca nie zabił go jednak od razu. Lekarze doprowadzili go do stanu przytomności, został zmieniony i o własnych siłach udał się do szatni, gdzie dostał drugiego ataku.
Trafił na intensywną terapię do pobliskiego szpitala. Wydawało się, że tam sytuację uda się ustabilizować.
Zmarł trzy dni później. Dr Francisco Murillo powiedział, że kilka organów Puerty przestało funkcjonować. Był to efekt paru zawałów. Diagnoza podobna jak w przypadku Foe. Dziedziczna choroba serca. I pytanie, które wisiało w powietrzu: czy piłkarz mógłby żyć dalej, gdyby miał wszczepiony specjalny defibrylator (tak jak zrobiono to w przypadku Eriksena)
Dramat Puerty ciężko opisać, bo przecież w czasie, kiedy tak nagle odszedł, jego dziewczyna spodziewała się dziecka. Dwa miesiące po fatalnych wydarzeniach na Pizjuan, na świat przyszedł Aitor Antonio Puerta Roldan. Został od razu zarejestrowany jako kibic Sevilli.
Po śmierci Puerty FIFA nakazała zainstalowanie oprzyrządowania do resuscytacji na każdym obiekcie, gdzie rozgrywane były kwalifikacje do mistrzostw świata.
Antonio pochodził z Andaluzji. Kochał Sevillę całym sercem, był w tym klubie od dzieciaka, spędził w nim 14 lat. Nic dziwnego zatem, że ponad 10 tysięcy fanów zebrało się na ulicach miasta, by opłakiwać jego śmierć. Trumna była owinięta we flagę klubu, a także flagę państwową. Fani krzyczeli: „Puerta amigo, Sevilla esta contigo”, czyli „Puerta, przyjacielu, Sewilla jest z tobą”...
NIKOLA GAZDIĆ, 1921
Jeden z najlepszych piłkarzy w historii Hajduka Split. Jego statystyki w barwach tego klubu są niesamowite: 91 meczów i 106 goli. 22 maja 1921 roku jego ukochany Hajduk mierzył się z odwiecznym rywalem – Gradańskim Zagrzeb. Gazdić, pierwszy piłkarz w historii Hajduka, który zdobył ponad 100 bramek, był oczywiście bardzo potrzebny kolegom. Wygrali 2:1, a on sam strzelił gola i wywalczył karnego.
Niestety, grał z gruźlicą, chorobą, która w tamtych czasach zbierała okrutne żniwa. Po meczu zmarł.
ALEX APOLINARIO, 2021
Urodzony w Sao Paulo ofensywny pomocnik spełnił marzenia o karierze w Europie. Portugalia miała być przystankiem przed czymś większym. W 2019 roku Apolinario dołączył do klubu o nazwie Alverca. Meczami takimi, jak ten przeciwko Sportingowi Lizbona, kiedy to jego trzecioligowy klub wyeliminował utytułowanego rywala z Pucharu Portugalii, dokonując historycznej rzeczy, a on sam trafił do siatki, miał otworzyć sobie drogę na wyższe szczeble.
Niestety, 3 stycznia 2021 roku Alex Apolinario zagrał po raz ostatni. W meczu przeciwko Almeirim dostał zawału. W 27. minucie upadł na murawę i był reanimowany. Akcja przyniosła powodzenie, lekarze „odzyskali go” na boisku, następnie przetransportowano go do szpitala, a tam wprowadzono w stan śpiączki farmakologicznej. Cztery dni później zmarł. Miał 24 lata.
ERIC JONGBLOED, 1984
Jan Jongbloed to w Holandii poważna figura. Jako bramkarz zaliczył w mistrzostwach świata 12 meczów, grał na mundialach w 1974 i 1978 roku. Zdobył medale i szacunek kibiców. Jego syn, Eric, nie zrobił takiej kariery, dane mu było występować tylko w niższych ligach, jak tato, między słupkami.
23 września 1984 roku jego DWS, czyli Amsterdam Football Club Strong Through Willpower, grający wówczas w czwartej lidze holenderskiej, mierzył się z Rood-Wit. DWS święcił triumfy w latach 60. Wtedy udało się osiągnąć absolutny szczyt, czyli mistrzostwo kraju.
Co ciekawe, ojciec Erica wciąż jeszcze grał. Jako że zdrowie mu dopisywało, w wieku 44 lat występował w Go Ahead Eagles i tego samego dnia bronił w Rotterdamie, w meczu przeciwko Sparcie.
Tymczasem w Amsterdamie pogoda była coraz gorsza. Eric i jego kumple musieli zmagać się z ulewnym deszczem, czarne chmury wisiały nad stadionem, a błyskawice rozświetlały niebo. Na trybunach toczyła się dyskusja. Kibice, a wśród nich dziewczyna Erica, a także jego siostra z chłopakiem zastanawiali się, czy rozgrywanie tego meczu ma sens i czy zdrowie piłkarzy, narażonych na uderzenie piorunem, nie powinno być najważniejsze. Nie minęło kilkanaście sekund i Eric leżał na murawie.
Obrońca Rob Stenacker miał wybijać z piątki, ale Jongbloed powiedział, że on się tym zajmie. Nie miał pojęcia, że ratuje koledze życie. Stenacker opuścił pole karne, w które po chwili uderzył piorun. – Może to zabrzmieć egoistycznie, ale cieszę się, że stamtąd odszedłem – powie potem defensor.
Słychać było potężny huk, a piłkarze zobaczyli ognistą kulę. Stenacker opisywał to jako coś na podobieństwo sztuczki iluzjonisty. – Płacz z trybun jest ze mną do dzisiaj, bo to taki rodzaj płaczu, który mówi ci, że stało się coś strasznego – opowiadał.
Kiedy informacja dotarła do Rotterdamu, Jan wsiadł do samochodu w stroju bramkarskim (mecz przerwano) i popędził ze swoim trenerem, by wesprzeć rozpaczającą rodzinę. Na pogrzebie pojawili się najwięksi, z Johanem Cruyffem i Rinusem Michelsem na czele. Eric został pochowany w stroju bramkarza. Rok później Jan dostał zawału serca, miał wtedy zaledwie 45 lat. Na szczęście zdołał go przeżyć i do dziś mieszka w Amsterdamie. O tragedii jaka spotkała jego 21-letniego syna, nie chce rozmawiać.
HRVOJE ĆUSTIĆ, 2008
Odległość pomiędzy linią boczną boiska a betonową ścianą wynosiła trzy metry. Reprezentant chorwackich młodzieżówek, Hrvoje Ćustić, nie miał szans w tym zderzeniu. 29 marca 2008 roku jego Zadar mierzył się w meczu ligowym z HNK Cibalia. Pomocnik próbował dopaść piłkę, zanim ta opuści murawę. Ścigał się z rywalem. Nie zdążył wyhamować, obaj zresztą uderzyli w mur. Hrvoje głową, ze śmiertelnym skutkiem.
Jeszcze tego samego wieczoru przeszedł operację w miejscowym szpitalu. Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej. Aż do drugiego kwietnia stan pacjenta był stabilny. Nagle pojawiła się jednak infekcja, która mocno podniosła temperaturę ciała. Dzień później władze szpitala poinformowały o śmierci Ćusticia.
Danijel Subasić, jego kolega z Zadaru, znany z występów w Monaco i w reprezentacji kraju, pod bluzą bramkarską nosił t-shirt ze zdjęciem Hrvoje, chcąc, by świat nie zapomniał o tamtej tragedii.
MIKLOS FEHER, 2004
Feher był niezwykle utalentowanym, 24-letnim napastnikiem reprezentacji Węgier, występującym w Benfice. Zespół z Lizbony mierzył się 25 stycznia 2005 roku z Vitorią Guimaraes. Wszedł na boisko jako rezerwowy. W doliczonym czasie gry upadł na murawę. Spotkanie było transmitowane w portugalskiej telewizji, piłkarz umierał więc na oczach tłumów, ale nikt z widzów nie przewidywał zapewne wówczas aż tak tragicznego finału.
Na murawę wbiegli lekarze, potem pojawił się ambulans, którym odwieziono Węgra do szpitala, gdzie zmarł przed północą.
Hołd na Estadio Da Luz przyjechali mu oddać najwięksi portugalskiego futbolu, z Jose Mourinho na czele. Numer 29 został zastrzeżony przez Benfikę. Pogrzeb Fehera odbył się na Węgrzech, gdzie nie zabrakło całej drużyny z Lizbony. Koledzy razem z trenerem Giovannim Trapattonim wręczyli rodzicom Miklosa medal za mistrzostwo w sezonie 2004-05. Tym, w którym nie mógł już pomóc na boisku.