Przed początkiem turnieju medal bralibyśmy z pocałowaniem ręki. Z każdą wygraną apetyt na trzecie złoto z rzędu rósł. Finalnie do triumfu zabrakło dwóch setów. Polacy kończą mistrzostwa świata ze srebrnymi medalami, tuż za młodymi, ale jakże skutecznymi Włochami. To zarazem koniec premierowego sezonu Nikoli Grbicia. Serb może z optymizmem patrzeć na 2023 rok i przygotowania do igrzysk w Paryżu.
Turniej w Polsce i Słowenii był najważniejszym testem dla biało-czerwonej reprezentacji. Z jednej strony towarzyszyły mu stonowane nastroje, z drugiej chęć powtórki z 2014 i 2018 roku podświadomie mocno wchodziła do głów sympatyków siatkówki. To jednak nieobliczalni Włosi zabierają do ojczyzny trofeum, na które czekali 24 lata. Cztery lata temu to my z Turynu wywieźliśmy je do Polski.
DORODNE OWOCE PIERWSZEGO SEZONU
Oczekiwania wobec Polaków przed startem mistrzostw nie były jednoznaczne. Po brązowym medalu Ligi Narodów większość osób oczekiwała podobnego wyniku w mistrzostwach świata. Pojawiały się również (słuszne) słowa o zachowaniu spokoju. Nikola Grbić właśnie skończył premierowy sezon na stanowisku selekcjonera biało-czerwonych. Pierwszy rok to zawsze czas na „badanie gruntu” i rozeznanie się w nowej rzeczywistości. A ta rzeczywiście była nowa - nie tylko dla trenera.
Serb stworzył kadrę pozbawioną wielu weteranów – Michała Kubiaka, Piotra Nowakowskiego, Dawida Konarskiego i Damiana Wojtaszka, którzy oficjalnie zakończyli reprezentacyjne kariery. Dodatkowo odstawił Fabiana Drzyzgę, który jego zdaniem nie prezentował poziomu podstawowego rozgrywającego kadry, a który też miał nie pasować jako rezerwowy „sypacz”. Postawił na Marcina Janusza, zawodnika Grupa Azoty Zaksy Kędzierzyn-Koźle, który dyrygował grą „Koziołków” w ostatnim sezonie pełnym sukcesów.
Szybko okazało się, że ważnymi częściami nowej drużyny stali się siatkarze Zaksy za czasów pracy Grbicia. Linia przyjęcia Kamil Semeniuk-Aleksander Śliwka wsparta libero Pawłem Zatorskim, świętowała z nim zwycięstwo w Lidze Mistrzów 2020/2021. Do tego doszedł Jakub Kochanowski i członkowie ówczesnego sztabu szkoleniowego. W maju selekcjoner na łamach naszego portalu opowiadał o pozytywnym wpływie „Zaksiaków” na początki pracy.
- Paweł Rusek (asystent Grbicia w reprezentacji – przyp. M.W) powiedział mi, że podczas treningu, gdy kazałem mu poprowadzić ćwiczenia, nie był pewien czy tłumaczy je poprawnie. „Zati” i „Kochan” wyprowadzili go z błędu i naprowadzili na poprawny tok. Zawodnicy ZAKSY mogą pomóc innych chłopakom w zrozumieniu moich pomysłów. Nie oznacza to, że mogą cieszyć się jakimś specjalnym statusem – mówił Serb.
Liga Narodów pokazała, że kierunek obrany przez nowego trenera jest dobry. Brąz dużej imprezy jawił się jako dobry prognostyk, choć dotkliwa porażka ze Stanami Zjednoczonymi poddała pod wątpliwość walkę o złoto MŚ. Amerykanie, którzy zwyciężyli 3:0, dzień później przegrali po tie-breaku z Francją 2:3. „Trójkolorowi”, mistrzowie olimpijscy, byli najczęściej typowani do triumfu w polsko-słoweńskim turnieju. Maszyna Gianiego mknęła… aż zacięła się na etapie 1/4 finału. Włosi pozbawili ich szans na medal. Wtedy można było mówić o zaskoczeniu. Po zwycięstwie w całym turnieju efekt niespodzianki siłą rzeczy się zmniejszył.
Przez większość MŚ, biało-czerwona maszyna pędziła jak szalona. Wcześniej istniały podejrzenia, czy Grbić nie położył zbyt wielkiego nacisku na przygotowanie fizyczne. W sparingu z Ukrainą, wygranym po tie-breaku, zawodnicy prezentowali się lekko ociężale. Trzeba było zachować spokój, ale chwilę później Memoriał Wagnera pokazał, że siatkarze są gotowi na imprezę roku.
SPRAWNIE FUNKCJONUJĄCA MASZYNA
Trudno doszukiwać się poważnych zarzutów wobec gry reprezentacji. W skali szkolnej, za występy do ćwierćfinału można byłoby przyznać bardzo dobrą ocenę. Do starć z Bułgarią, Meksykiem i Tunezją trudno znaleźć zastrzeżenia. W przypadku pierwszej potyczki z USA, poza pierwszym setem, reszta przebiegała bez dużych komplikacji. Wiadome było, że największa rywalizacja zacznie się od ćwierćfinału i… od kolejnego, czwartego już w tym roku, meczu z Amerykanami. Podobnie jak na VNL, tak i tu w pierwszym spotkaniu nie grał lider kadry Johna Sperawa, Micah Christenson. Wrócił na starcie 1/8 finału z Turcją, ale w spotkaniu z Polakami nie był w tak perfekcyjnej dyspozycji, jakiej można było od niego oczekiwać.
Nie zmienia to faktu, że ćwierćfinał był tak naprawdę pierwszym testem kadry Grbicia na MŚ, któremu towarzyszyła olbrzymia presja. Po dwusetowym prowadzeniu, w gliwickiej hali śmiało oczekiwano awansu w trzech partiach. Tymczasem Amerykanie podnieśli się i doprowadzili do tie-breaka. W nim zobaczyliśmy świetną próbkę jednej z największych zalet polskiej kadry – odporności psychicznej. Ani wtedy, ani w półfinale z Brazylią trudno było dostrzec w mowie ciała siatkarzy strach przed porażką. Pomimo walki „na styk” dalej grali tak samo jak na początku spotkania bez asekuracyjnych, bezpiecznych zagrań. Można zażartować, że zespół grał dobrze, bo punkty „zdobywał” nawet sam Grbić. Nie bez przyczyny słowo znalazło się w cudzysłowie. Serb potrafił w odpowiednim momencie wziąć challenge, który dał kluczowy punkt w tie-breaku meczu o półfinał.
W polskiej kadrze poza Aleksandrem Śliwką nie było zawodnika, którego by krytykowano za dyspozycję. W przypadku zawodnika Zaksy kontrowersje wywoływały jego spadki formy oraz uparte przywiązanie Grbicia do jego osoby. W pierwszym meczu z USA doskonałą zmianę dał Tomasz Fornal. Przyjmujący Jastrzębskiego Węgla cały czas prezentował się dobrze pomimo faktu, że pełnił funkcję zmiennika. Chwilowe falowania formy Śliwki spowodowały komentarze internautów nalegające do wstawienia Fornala na stałe do szóstki. Od selekcjonera cały czas biło jednak niesłabnące poparcie dla dobrze znanego mu przyjmującego.
- Znam tych chłopaków lepiej niż papier, na którym macie wyliczone meczowe statystyki. Wiem, że Śliwka jest zawodnikiem na takie mecze. Może i czasem się męczy, ale nie pamiętam, żeby kiedyś zagrał źle w ważnym spotkaniu – mówił portalowi „WPSportoweFakty” trener Polaków po ćwierćfinale.
Po fazie grupowej niepotrzebne dywagacje ustały. Sam Śliwka kompletnie uciął je po ćwierćfinale i półfinale, gdzie w kluczowych momentach zdobywał dla zespołu bezcenne punkty. O sile drużyny niech świadczy fakt, że za 27-latkem murem stali wszyscy koledzy ze składu, broniąc go w mediach. A skoro mowa o całej reprezentacji, to przez cały turniej mogliśmy podziwiać wybitną grę większości graczy. Paweł Zatorski był drugim najlepiej broniącym libero turnieju. Choć w rezerwie znajdował się Jakub Popiwczak, to „Zati” trzymał poziom. Jako jedyny mógł dołączyć do grona trzykrotnych mistrzów świata (tylko on z obecnego składu grał zarówno na MŚ w 2014, jak i 2018 roku), lecz Włosi „zabrali” mu ten przywilej. Wedle statystyk czwartym najlepiej punktującym siatkarzem turnieju był Bartosz Kurek. Atakujący przed tym sezonem został kapitanem kadry. Z obu funkcji – zawodnika i przywódcy – wywiązał się znakomicie. Nagroda dla najlepszego atakującego mistrzostw może stanowić potwierdzenie.
W trakcie Ligi Narodów Mateuszowi Bieńkowi zarzucano słabą grę blokiem. Jego koledzy na pozycji – Jakub Kochanowski i Karol Kłos – częściej blokowali piłki rywali. Na mistrzostwach „Bieniu” pokazał, że nie zapomniał, jak się zdobywa punkty w ten sposób. Z wynikiem szesnastu bloków zajął czwarte miejsce w klasyfikacji. Co jakiś czas pojawiały się małe obawy o kwestię rozegrania. Marcin Janusz miał minimalne spadki dyspozycji w trakcie spotkań (szczególnie w finale widać było jego dysproporcję na tle Simone Giannellego), lecz w skali całego turnieju sumiennie wywiązywał się z obowiązku podstawowego rozgrywającego. Grbić mógł również liczyć na Grzegorza Łomacza. Najstarszy zawodnik kadry często stanowił element podwójnej zmiany z Łukaszem Kaczmarkiem właśnie za Janusza i Kurka.
ITALIA NA SIATKARSKIM TRONIE
Niestety, choć Polacy zagrali bardzo dobrze, to gwiazdami turnieju zostali Włosi. Ferdinando De Giorgi to kontrowersyjna postać w naszym kraju. Jego doświadczenia pracy z Zaksą są mile wspominane. Te z reprezentacją Polski i w Jastrzębiu – niekoniecznie. Gdy objął po Gianlorenzo Blenginim stery w kadrze „Azzurrich”, doprowadził do drastycznej zmiany pokoleniowej. EuroVolley 2021 miał być nauką dla młodych siatkarzy, a okazał się początkiem fantastycznego rozdziału. Tegoroczna Liga Narodów nie potoczyła się dla gospodarzy turnieju finałowego pomyślnie, lecz stanowiła cenną informację dotyczącą przygotowań do mistrzostw. A w nich Italia prezentowała się znakomicie.
De Giorgi odważnie zdecydował się nie zabierać na turniej wielkiej gwiazdy Iwana Zajcewa. Podobnie jak Grbić z Drzyzgą, tak i on nie widział tak doświadczonego siatkarza w roli rezerwowego. Brak Zajcewa był zarazem znakiem wielkiego zaufania dla Yuriego Romano, drugiego po Daniele Lavii najskuteczniejszego zawodnika kadry Włoch. Gwiazdą całego zespołu był jednak Simone Giannelli.
Rozgrywający to newralgiczna pozycja. Porównuje się ją do środowego pomocnika w piłce nożnej. To architekt, dyrygent gry. Zawodnik Perugii w sezonie klubowym nie prezentował się tak dobrze jak w sezonie reprezentacyjnym. Kilka dni temu pisaliśmy na łamach newonce.sport o Evanie Fournierze, przypominając przy okazji kazus Ricky’ego Rubio. Giannelii z pewnością nie jest średniakiem Serie A, ale podobnie jak wspomniani koszykarze, w reprezentacyjnym trykocie dostaje dodatkowej mocy.
TRUST THE PROCESS
W ubiegłym roku Bas van de Goor opowiadał nam w wywiadzie historię z dnia po wygranym finale olimpijskim w Atlancie. Olof van der Meulen, naczelny ranny ptaszek kadry Holandii, rozbudził kolegów puszczając piosenkę Jovanottiego – „L'ombelico del mondo”. W tłumaczeniu na język polski oznacza to „pępek świata”. Dzisiaj na moment Włosi się nimi stają. Italia chlubi się tym, że ma najlepszą ligę globu. Teraz niczym przez lata PLS może ogłaszać, że Serie A to „liga mistrzów świata”.
Sukces Włochów nie odbiera nic osiągnięciu Polaków. Prawdopodobnie każdy z zawodników i członków sztabu kadry brałby medal jakiegokolwiek koloru w ciemno. Podium oznacza, że biało-czerwoni nie schodzą z bardzo wąskiego grona najlepszych zespołów świata. Pomijając pechowe igrzyska w Tokio, kontynuujemy serię wielkich imprez zakończonych na podium zapoczątkowaną… cztery lata temu na mistrzostwach świata.
W 2014 roku Stephane Antiga w pierwszym sezonie pracy zdobył złoto mistrzostw. Cztery lata temu również w debiutanckim sezonie w jego ślady poszedł Vital Heynen. Teraz Grbić po pierwszym roku pracy może pochwalić się medalem Ligi Narodów i mistrzostw świata. To bardzo dobry rezultat. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie może zbić piątki z Francuzem i Belgiem. Obaj poprzednicy kończyli igrzyska na etapie ćwierćfinałów. Jeżeli Serbowi uda się przejść dalej i zdobyć medal, wtedy absolutnie nikt nie będzie narzekał na to, że w 2022 roku prowadzony przez niego zespół zdobył „tylko” srebro mistrzostw świata.
Komentarze 0