Prawdopodobnie każdy fan futbolu amerykańskiego słyszał twierdzenie, że rezerwowy rozgrywający w NFL to najłatwiejsza robota na świecie. Prawie nigdy nie wchodzisz na boisko (jako jedyny lub jeden z dwóch z 53-osobowego zespołu), nikt niczego od ciebie nie oczekuje, a duża kasa na konto wlatuje regularnie. I coś w tym jest, jednak są tacy, którzy są w tej kwestii wieloletnim, niedoścignionym wzorem, a milionów na koncie mają nawet więcej niż rozegranych meczów.
Bycie rezerwowym rozgrywającym nie jest bowiem trudne, ale już utrzymanie się w tej roli przez lata to całkowicie inna sprawa. Z jednej strony musisz być wystarczający dobry, żeby nikt nie wyrzucił cię z ligi już po sezonie czy dwóch. Z drugiej – wystarczająco słaby, by nikt nie wpadł na pomysł, żeby dać ci (o zgrozo!) szansę na bycie podstawowym zawodnikiem. To ogromna presja i polega na tobie cała drużyna – po co to komu?
Tak, bycie Patrickiem Mahomesem czy Tomem Bradym jest pewnie fajne, ale ci goście co roku muszą się mierzyć z presją wprowadzenia drużyny do Super Bowl – ten drugi już od dwudziestu lat! A można po prostu patrzeć z boku i liczyć na to, że lepszy od ciebie rozgrywający akurat nie złapie kontuzji. Gorzej jak złapie (o tym za chwilę), ale i w takiej specjalizacji jak ta potrzeba trochę szczęścia. Idealny świat to ten, w którym słysząc twoje nazwisko ludzie pytają: zaraz, to ten gość nadal jest w lidze?
Kto należy do Galerii Sław pod względem idealnego unikania własnej roboty?
Chase Daniel
Jeśli zapytacie kibica NFL o nazwisko pasujące do wyżej wymienionego opisu, to wielu wskaże właśnie tego pana. Chase Daniel w lidze jest od 2008 roku – trafił do niej zresztą jako niewydraftowany wolny agent, więc należy mu się pochwała za to, że przebił się do składu, w końcu niewydraftowani gracze często kończą swoją przygodę z ligą po jednym okresie przygotowawczym. Daniel po roku walki wszedł do składu z Saints i może się wydawać, że nikt go z NFL nie wygoni, dopóki sam nie skończy kariery.
A ta jest całkiem imponująca. Kilkanaście lat w lidze, kontrakt w siedmiu różnych zespołach, łączne zarobki to grubo ponad 30 milionów dolarów. „A ile zagrał meczów?” – zapytacie. Otóż jako podstawowy rozgrywający Chase Daniel wybiegł na boisko… pięć razy. Wychodzi więc, że robił to rzadziej niż raz na dwa lata, a pieniężnie dostawał ponad sześć milionów dolarów za jeden mecz w wyjściowym składzie. No drodzy państwo, takiej średniej to nie mają nawet Brady z Mahomesem!
Mówiliśmy też o szczęściu – Daniel jest aktualnie rezerwowym rozgrywającym Los Angeles Chargers. Podstawowy to z kolei Justin Herbert, jedna z młodych gwiazd ligi, więc – w teorii – pozycja za linią boczną jest całkowicie bezpieczna. Jednak Herbert w meczu z Kansas City Chiefs połamał żebra, co automatycznie wysunęło Daniela jako faworyta do gry w kolejnym meczu z Jacksonville Jaguars. Co więcej, dwie godziny przed meczem na stadionie ogłoszono, że to właśnie doświadczony zmiennik będzie „starterem” Chargers w tym spotkaniu. Gdzie tu szczęście? Otóż Herbert jakimś cudem ostatecznie zagrał, po silnych środkach przeciwbólowych. I Chase Daniel łagodnie uśmiechnięty.
Josh McCown
Nie jest to przypadek Daniela (drugiego takiego chyba po prostu nie ma), bo Josh McCown miał w swojej karierze 2-3 sezony, które zaczynał jako podstawowy rozgrywający swojej drużyny, ale bardziej imponujące jest to, że w lidze był przez osiemnaście sezonów. Na moment nawet wypadł z karuzeli, przez sezon grając w innej lidze (nieistniejącej już UFL), ale generalnie zna go każdy fan NFL. Zagrał w lidze kilkadziesiąt meczów jako podstawowy rozgrywający, ale był raczej tym przypadkiem, który nie miał aż takiego szczęścia do siedzenia z boku. Mówiąc w skrócie, lepsi od niego gracze w drużynie bardzo często łapali kontuzje.
Niemniej McCown trafia na tę listę z kilku powodów. Pierwszy to długowieczność. Grał do czterdziestki, zarobił ponad 50 milionów dolarów w dwunastu różnych zespołach i chyba w każdym fani wspominają go bardzo miło, mimo tego że często nie grał najlepiej. Mało kto bowiem stawiał jakiekolwiek oczekiwania w stosunku do McCowna, który najczęściej na boisko wchodził z przymusu. Przecież nie będziemy wymagać cudów od gościa, który w normalnych okolicznościach nie byłby na boisku, prawda? A że to pozytywna postać, więc trudno go nie lubić.
Co więcej, McCown był jednym z bohaterów końcówki sezonu 2019. Jako rezerwowy Philadelphia Eagles musiał wejść na boisko w meczu play-offów, tym samym grając w nich po raz pierwszy w karierze, mając już ponad 40 lat. Nie musimy mówić, że Eagles nie wygrali, ale cała liga świętowała razem z Joshem jeden z najciekawszych momentów kariery.
Chwilę później McCown, całkowicie znikąd, bez doświadczenia trenerskiego na poziomie NFL czy ligi uczelnianej, może zostać w NFL trenerem głównym jednej z drużyn. Co najmniej kilka z nich już sondowało taką możliwość. Dlaczego? Nie wiadomo, ale byłaby to poważna odmiana w jego życiu. Po 20 latach sielanki taka odpowiedzialność?
Chad Henne i Matt Moore
Tych dwóch panów połączymy ze sobą z kilku względów – wspominaliśmy Patricka Mahomesa, który z Kansas City Chiefs wygrał Super Bowl w sezonie 2019. Henne i Moore to jego zmiennicy z tego sezonu, a w teorii nie ma chyba łatwiejszej roboty niż bycie zmiennikiem być może najlepszego rozgrywającego w lidze. Obaj w nagrodę otrzymali pierścień mistrzowski po prawie całych karierach w roli stojących z boku rozgrywających.
O ile Henne miał przebłyski na początku swojej kariery (wybrany w drugiej rundzie draftu, był podstawowym rozgrywającym Miami Dolphins w dwóch z trzech swoich pierwszych sezonów w lidze), o tyle Moore miał w zasadzie tylko jeden taki sezon – 2011 w Miami Dolphins, skąd wygryzł… Chada Henne. Henne toczył jeszcze później bitwy z innym stałym backupem Blainem Gabbertem w Jacksonville Jaguars, ale poza tym trudno stwierdzić, żeby którykolwiek z nich przebił ten szklany sufit naszych ulubionych, wieloletnich rezerwowych. A w ostatnich kilku sezonach swoich karier (Moore już skończył, Henne jeszcze nie) obaj nie grali w zasadzie wcale.
Choć Henne stał się bohaterem w Kansas City, kiedy w play-offach sezonu 2020 wszedł na końcówkę meczu z Cleveland Browns (po kontuzji Mahomesa) i zapewnił drużynie awans do kolejnej rundy. Łącznie w swojej głównie rezerwowej karierze Henne i Moore zarobili około 60 milionów dolarów.
Blaine Gabbert, Ryan Griffin i Drew Stanton
Coś często w ostatnich latach bohaterowie tego tekstu przewijają nam się w tych samych historiach. Moore i Henne w sezonie 2019 wygrali razem Super Bowl – to samo zrobili Gabbert, Griffin i Stanton w sezonie 2020. Wszyscy trzej byli backupami Toma Brady’ego, a Stanton zrobił to w najlepszy sposób z możliwych – przez większość sezonu był wolnym agentem, po czym podpisał kontrakt ze składem treningowym Tampa Bay Buccaneers tuż przed końcem sezonu regularnego. Do aktywnego składu meczowego został aktywowany tylko raz – zgadnijcie, na który mecz.
Oczywiście, że Super Bowl, w którym rzecz jasna ani on, ani Gabbert, ani Griffin nie zagrali nawet snapa. Stanton jest chyba zresztą najbliższym, co mamy na tej liście w stosunku do absolutnego lidera, Chase’a Daniela – ani razu nie był nawet podstawowym rozgrywającym, grał jedynie w przypadku kontuzji, a w lidze spędził 13 sezonów.
Gabbert był z kolei swego czasu wybraną w pierwszej rundzie draftu nadzieją Jacksonville Jaguars. Dlatego też grał jako podstawowy rozgrywający przez półtora roku – dopóki nie wygryzł go… Chad Henne. Od tego momentu jest w bardzo podobnej sytuacji, co Stanton.
Griffin nie ma takiej długowieczności jak jego koledzy, ale wrzuciliśmy go tu z dwóch powodów. Po pierwsze, idealnym było aż trzech tego typu graczy wygrywających Super Bowl w jednym sezonie, szczególnie że backupów zazwyczaj jest maksymalnie dwóch. A po drugie, co może świadczyć o etatowym backupie lepiej niż to, że najlepsza akcja w karierze Griffina to... prowadzenie pijanego Brady'ego podczas świętowania sukcesu. Prawdziwe wsparcie dla startera!
Josh Johnson
Największy „podróżnik” w historii NFL. Jest rekordzistą ligi pod względem liczby drużyn, z jakimi miał podpisany kontrakt (czternaście, a łącznie z innymi ligami siedemnaście w ciągu czternastu lat). W wielu z nich nie zagrzał miejsca zbyt długo i ostatecznie nie trafiał nawet do głównego rosteru, co też wpłynęło na jego zarobki w porównaniu do innych („jedyne” 8 milionów dolarów), ale zdecydowanie nie można mu odmówić konsekwencji.
Johnson trzykrotnie wypadał z NFL i trafiał do mniej istotnych lig (XFL, AAF i UFL – jedyny gracz, który zaliczył wszystkie trzy!), by ostatecznie do najlepszej ligi świata i tak powracać jak bumerang. Co więcej, po całej tej historii zagrał nawet mecz dla Baltimore Ravens w sezonie 2021. Znaczna większość zawodników już dawno odpuściłaby sobie walkę o NFL, ale nie Johnson, który nie tylko jest największym podróżnikiem w historii ligi, ale też przez lata absolutnie najlepszym i najtrudniejszym nazwiskiem do quizu pt. „W jakiej drużynie gra teraz dany zawodnik?”.
Stawiamy, że nie wiecie, więc podpowiadamy – aktualnie Johnson jest w składzie treningowym Denver Broncos.
Colt McCoy i Brian Hoyer
Ich z kolei łączymy z jednego względu – obaj trafili do Cleveland Browns w czasach, kiedy przez drużynę ze stanu Ohio przewinęła się cała masa rozgrywających w poszukiwaniu tego właściwego. W ich przypadku mówimy o latach 2010-14, ale Browns szukali rozgrywającego znacznie dłużej i wielu powie, że znaleźli go dopiero w tym sezonie – w niezwykle kontrowersyjnych okolicznościach.
Wspominamy o tym dlatego, że ta radosna karuzela w Cleveland była jedyną w karierze opcją Hoyera i McCoya, by pograć dłużej niż przez chwilę. Poza tym szli dokładnie tą samą drogą, co inni rozgrywający z naszej listy, zarabiając odpowiednio około 35 i 25 milionów dolarów.
McCoy po wielu latach bycia rezerwowym w Washington Commanders (ówcześnie Redskins) trafił do Arizona Cardinals i w ubiegłym sezonie musiał wyjść na boisku po kontuzji Kylera Murraya. I nawet udało mu się wygrywać mecze!
Hoyer jest z kolei (wspólnie z Danielem) inspiracją do tego tekstu, choć on nie będzie miał tyle szczęścia, co lider naszej listy. Mac Jones, młody rozgrywający New England Patriots, doznał kilka dni temu poważnej kontuzji kostki. Następny mecz już za moment, a jego zmiennikiem jest właśnie Hoyer, który raczej nie ucieknie od tej odpowiedzialności. W ostatnich 11 meczach jako podstawowy rozgrywający, Hoyer wygrał ich łącznie… zero. Jak to nie jest warte tej Galerii Sław, to nie wiemy co.
Don Strock
Pionier, a jednocześnie wzór dla całej grupy. Wygrał Super Bowl z niezwykle mocnymi Miami Dolphins w latach 70., choć oczywiście sam do tego ręki nie przyłożył. Wzorem jest dlatego, że rzadko grywał przez piętnaście sezonów gry w drużynie z Florydy, zarabiając duże pieniądze, ale jak już zagrał, to w jednym z najlepszych meczów epoki.
„The Epic in Miami”, starcie Miami Dolphins z San Diego Chargers, w którym Strock wszedł z ławki, odrobił stratę 24 punktów i doprowadził do dogrywki. Po dogrywce Dolphins przegrali, ale Strock ma swoje miejsce w historii ligi i mówiąc o epickich playoffowych meczach już zawsze będzie się pojawiało jego nazwisko. A zagrywka „Hook and Lateral" ma nawet swoją historyczną nazwę.
Raz, a porządnie. Futbolowy odpowiednik Felicjana Andrzejczaka, który wokalistą „Budki Suflera” był przez rok z czterdziestu lat całej formacji, a i tak w tym czasie dał radę stworzyć piosenkę „Jolka, Jolka”.
Todd Collins
Kiedy legendarny rozgrywający Buffalo Bills Jim Kelly kończył karierę, wielu zastanawiało się, kto zastąpi tak wyjątkowe w historii drużyny nazwisko. W tamtym momencie do tego miana od dwóch lat przygotowywany był właśnie Todd Collins, który przejął drużynę w sezonie 1997. Dość powiedzieć, że nie poszło mu najlepiej. Po najsłabszym od lat sezonie Bills Collins odszedł do Kansas City Chiefs, gdzie spędził aż osiem sezonów… nie wychodząc ani razu na boisku jako podstawowy rozgrywający. Podobnie było w trzech z czterech sezonów w Washington Redskins, a karierę Collins zakończył jednym meczem w Chicago Bears.
Łącznie, po odejściu z Bills, Collins spędził w lidze trzynaście sezonów, podczas których wyprowadzał swoją drużynę na boisko zaledwie czterokrotnie.
*****
Ten tekst ma oczywiście charakter żartobliwy. Każdy, kto w jakiś sposób dostał się do NFL, włożył w to całą masę pracy, a co dopiero ktoś, kto jest w lidze przez kilkanaście lat. I nieironicznie twierdzimy, że to wielka sztuka, by zaliczyć taką karierę, jak wyżej wymienieni zawodnicy. Jakieś 95 procent zawodników grających w futbol amerykański na różnych poziomach zamieniłoby się z nimi w sekundę. Choć oczywiście nie odbiera nam to prawa do żartów, bo kilka z tych karier to nie tylko nasza Galeria Sław, ale też i ta biznesowa. Zarobkowo, w porównaniu do czasu pracy, wypadają bowiem niezwykle efektownie. To też jeden z powodów, dla których do wielu z tych nazwisk podchodzimy z dużą sympatią.
Komentarze 0