Zełeński-chad, doomscrolling i whataboutism. Jak wojna wpłynęła na social media

Zobacz również:Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński, Komorowski, Duda… Jak wyglądały wybory prezydenckie od 1990 roku?
zelenski mem ART.png
materiały newonce

Wojna mocno wpłynęła na nastroje w Polsce. I wydaje się, że zmieniła też oblicze internetu. Oto krajobraz mediów społecznościowych, jaki wyłania się po kilku dniach inwazji Rosji na Ukrainę.

Jesteśmy z Wami, wszystkie treści o Ukrainie są otwarte

Gdy się zaczęło, był tłusty czwartek. I byłby to pewnie taki sam tłusty czwartek, jak co roku. Z memami o kaloriach, żartami z tłuszczu i zdjęciami kolejek ciągnących się przed cukiernią. Stało się jednak inaczej. Pączki oczywiście gdzieniegdzie się pojawiły – ale wraz z nimi wyrzuty i zarzuty. Zdjęcia kolejek też, ale głównie w postaci sznura aut opuszczających Kijów.

Chwilę wcześniej spokój zachowywali także Ukraińcy. Widać to po ich reakcjach na filmie brytyjskiego youtubera Bald and Bankrupt. Twórca dzień przed inwazją podróżował z Przemyśla przez Lwów do Charkowa, rozmawiając z ludźmi. Ich pozytywne nastroje nie trwały długo – zostały obrócone w popiół. Za moment zmieniło się wszystko.

I tak jak agresja Rosji na Ukrainę w kilkadziesiąt godzin wywróciła całą geopolitykę – z jej układami gospodarczymi na czele – tak też wpłynęła na social media. Odmieniła ich krajobraz; przynajmniej na jakiś czas. Złagodziła wydźwięk memiarskich kont. Częściowo przystopowała konsumpcyjne zapędy influencerów. Ukryła niektórych shitposterów, a nawet zablokowała (a potem przywróciła) treści użytkowników OnlyFans. Stępiła ironię, zawiesiła prowokacyjność. Zdania tych, którzy poczuwali się do komentowania sytuacji, były dziesiątki razy kasowane, zanim zostały zapostowane. Słowa dobierano z rozwagą. Każdy rozsądny użytkownik nad Wisłą uzmysławiał sobie, że lekkość komunikacji, jaką narzuciły nam media społecznościowe, średnio licuje z tym, co dzieje się kilkadziesiąt kilometrów od naszej granicy. Tak jakby język, którym posługujemy się na co dzień online, był na swój sposób fasadowy. Do tego co bardziej świadomi zdawali sobie sprawę, że każde źle sformułowane zdanie może nie tylko skutkować złym odczytaniem intencji, ale i szerzyć dezinformację. Czyli wręcz działać na korzyść potężnego aparatu rosyjskiej propagandy. Podobnie jak każdy podany dalej obrazek. Niektórzy twórcy sieciowych kont o charakterze kulturalnym czy rozrywkowym bezpośrednio zwracali się do swoich odbiorców – czy mogą kontynuować swoją działalność na starych zasadach? Inni pytali – czy powinno się teraz memować? Inni oburzali się wprost – jak można teraz to robić.

Zbiórki, doomscrolling i niezrozumienie

Warto zaznaczyć, że opisany krajobraz mediów społecznościowych dotyczy głównie naszego regionu geograficznego. Polacy błyskawicznie zaczęli się online’owo samoorganizować, dzielić informacjami i przede wszystkim wspierać finansowo pomoc humanitarną, jak i zbrojeniową w Ukrainie. Przyczyn jest kilka. Od bezpośredniego sąsiedztwa atakowanego kraju, przez zaszłości historyczne związane z Rosją, po liczną obecność Ukraińców w Polsce. Ale duże znaczenie miała z pewnością także ogromna popularność crowdfundingu. Według danych opublikowanych przez zrzutka.pl – w 2021 roku rodzime finansowanie społecznościowe przekroczyło ponad 2 mld zł. Tym samym od 2019 roku liczba wpłat na tej platformie wzrosła o 89%, a sub-rynek zbiórek cyklicznych urósł do 2020 roku ponad trzykrotnie. Zeszłoroczne wzrosty oczywiście miały duży związek z pandemią COVID-19. Niestety i stety – dane za aktualny rok, jeśli chodzi o tego rodzaju finansowanie, z całą pewnością przebiją wszystkie rekordy. Czy to oznacza, że cały polski internet tworzą dziś osoby aktywistyczne?

To oczywiście pytanie retoryczne, bo na wielu kontach życie toczy się powoli. Niektóre wrażliwe osoby namawiały: ci, którzy nie mogą pomagać, a obecna sytuacja jest dla nich stresująca – niech odpoczną od sieci. Zwłaszcza że wielu popadło w doomscrolling – czyli szkodliwe dla zdrowia psychicznego przyswajanie negatywnych wiadomości w dużych ilościach. Ale wszechobecność wojennych treści i dylematy z tym związane nie dotyczą wszystkich. Zachodnie marki nie zawieszają komunikacji, a popularne osoby z Europy czy USA często normalnie prowadzą działalność. Przykład Erlanda Øye z zespołu Kings Of Convenience pokazuje, że mieszkańcy państw, które w ostatnim czasie nie były pod strefą rosyjskich wpływów, czasem też nie do końca rozumieją intencje reżimu Putina. Tak jak do tej pory nie rozumieli go politycy niemieccy współpracujący z rosyjskimi koncernami naftowymi. Norweski muzyk, po kilku relacjach z podróży, 2 marca zamieścił stories, na którym w ironiczny sposób, odnosząc się do swojego powrotu, nazwał Europę bezpieczną – w porównaniu do stereotypowo niebezpiecznego Meksyku. Po chwili sprecyzował, że nie bagatelizuje w ten sposób przemocy meksykańskich karteli. Ale zdaje się, że umknęło jego uwadze wówczas coś jeszcze. Agresję Rosji na Ukrainę, z całą pewnością niefortunnie, określił mianem konfliktu pomiędzy dwoma nienawidzącymi się państwami. Kiedy próbowałem zwrócić mu uwagę, że jego przekaz wprowadza w błąd, oba storiesy zniknęły.

Kim Kardashian dla Ukrainy, a potem inby

Oczywiście duża część międzynarodowych gwiazd zdecydowała się okazać bezpośrednie wsparcie Ukrainie. I to nie tylko prywatnie, ale i na poziomie wizerunkowym. Zrobili to m.in. Madonna, Kim Kardashian, Jared Leto czy Arnold Schwarzenneger. I choć, jak zwykle w takich przypadkach, pojawiały się głosy wyśmiewające zaangażowanie bogatych – bo publikują zdjęcia z flagą Ukrainy z pozycji luksusowych willi – tego typu rozgłos jest ważny. Po pierwsze, buduje morale samych Ukraińców. Wie o tym każdy, kto miał okazję oglądać kanał informacyjny Ukraina24, który z radością przekazywał komunikaty o tych głosach wsparcia. Po drugie, o czym wspominał na swoim Instagramie Michał Kempa – przekaz płynący od światowych influencerów może dotrzeć do izolowanych od zachodnich informacji Rosjan. Gwiazdy są w stanie istotnie nagłośnić całą sytuację – choć oczywiście to nie na ich barkach powinno spoczywać przekazywanie kluczowych treści. Chodzi o sferę symboliczną.

Jako że sieć, tak czy siak, musi być siecią, nie zabrakło już pierwszych inb. Pojawiły się głosy krytykujące wsparcie udzielane przez instytucje państwowe i samorządowe uchodźcom – bo przecież w Polsce też nie brakuje potrzebujących. Twarzą takiego prymitywnego whataboutismu była m.in. Doda. Dobrze skwitował to na Twitterze Łukasz Najder, tłumacząc hejterom, że darmowy przejazd pociągiem jest niczym w obliczu zagrożenia życia bliskich i porzucenia swojego dobytku. Odpowiedzią na te werbalne ataki stał się również memiczny wizerunek Daria ze Ślepnąc od świateł z kwestią Ja wiem od kogo wy są. Jego dosadny przekaz krótko ucina dyskusję z potencjalnym rosyjskim trollem.

Niemała burza rozpętała się także wokół wypowiedzi na Instagramie Karoliny Domaradzkiej, która z kolei postulowała o rozwagę przy wspieraniu uchodźców odzieżą. Choć ciężko bronić jej wypowiedzi ze względu na, nomen omen, styl (wspominanie o laikach modowych w kontekście osób angażujących się w pomoc brzmi zwyczajnie głupio), to tak naprawdę zwróciła uwagę na coś istotnego w dłuższej perspektywie. Czyli na kwestię godności. Jak pisała Dagmara Łacny na łamach ofeminin.pl, w samych Kielcach z 30 ton odzieży zebranej dla uchodźców, tylko 5 proc. nadawało się do użytku. Aktywiści Fundacji Ocalenie także apelowali, aby nie traktować pomocy jako okazji do przewietrzenia szafy. Karolina Sulej – autorka m.in. książki o ubraniach w obozach koncentracyjnych – zabrała głos w tekście Łacny. Zwróciła uwagę, że szminka dla kobiet, przykładowo w obozie Bergen-Belsen, była symbolem przetrwania, kobiecości. I właśnie o nią prosiły one w pierwszej kolejności po wyzwoleniu. Potwierdzenie tego faktu możemy znaleźć w apelu ukraińskiej projektantki Yovy Yager, która ze schronu namawiała do robienia makijażu, postrzegając to jako strategię na przetrwanie.

Ale jeśli spojrzymy dziś na TikToka czy nawet Instagrama – pełnego flag Ukrainy, militarnych filmików czy patriotycznych pieśni, możemy lepiej zrozumieć pewną perspektywę. Perspektywę osób pochodzących z regionów dotkniętych konfliktami.

Inny rodzaj whatboutismu pojawił się w sieci ze strony osób zamieszkujących państwa czy terytoria, dla których zagrożenie militarne jest codziennością. Na ich perspektywę musimy spojrzeć w zupełnie inny sposób. Yousef Mema, Palestyńczyk, który na Instagramie nagłaśniał izraelskie bombardowania, opublikował grafikę z dwoma koktajlami mołotowa. Jeden był w barwach Ukrainy, drugi Palestyny. Podpis sugerował, że „mainstreamowe media” ten pierwszy przedstawiają jako dzieło „bohaterów”, a drugi jako dzieło „terrorystów”. Oczywiście nie wiemy, które media Mema miał na myśli – i choć bomby spadające na Palestynę były szeroko relacjonowane w naszej szerokości geograficznej, nie da się ukryć, że nie wywoływały większego poruszenia w Polsce. Ale jeśli spojrzymy dziś na TikToka czy nawet Instagrama – pełnego flag Ukrainy, militarnych filmików czy patriotycznych pieśni, możemy lepiej zrozumieć pewną perspektywę. Perspektywę osób pochodzących z regionów dotkniętych konfliktami. Bo w końcu teraz sami gorączkowo komentujemy filmy, na których płoną rosyjskie czołgi. Co swoją drogą, z punktu widzenia wojny zamieniającej się w spektakl, też jest zgubne – w tych czołgach przecież siedzą ludzie.

Czy można wrzucać memy?

Ale lokalna specyfika mediów społecznościowych pozwala podtrzymywać ducha narodu także i w humorystyczny sposób. Bo wojna nie zawiesza naturalnych reakcji – wiemy to choćby z Pamiętnika z powstania warszawskiego Mirona Białoszewskiego. To m.in. on ujawniał oblicze II wojny światowej z perspektywy codzienności. Memy wojenne dostarcza niezmiennie admin Tygodnika NIE, a w swój charakterystyczno-absurdalny sposób broniący się naród wspiera RELAX KEBAB Radzymin. Zdaje się, że atmosferę rozluźniają czasem też sami Ukraińcy. Dowodem mógłby być viralowy filmik, na którym dwóch żołnierzy tańczy do skocznej muzyki w pełnym rynsztunku, z Javelinami na barkach. Ale do takich treści warto podchodzić ostrożnie – fact-checking Reutersa przestrzegał niedawno przed filmami, na których rosyjscy i ukraińscy żołnierze tańczą wspólnie. Nagrania miały zostać zarejestrowane jeszcze przed agresją Rosji na Ukrainę.

Za to na pewno dobry nastrój udzielał się ukraińskim Romom żartującym ze skradzionego czołgu rosyjskich żołnierzy. Mimowolny uśmiech na twarzy wywoływały także koktajle mołotowa robione z butelek z etykietą z Anną z Krainy lodu. Z dystansem do memicznej sfery odniósł się także Wojciech Bojanowski, który dla TVN24 relacjonuje działania wojenne z Kijowa. Sam opublikował na swoim Instagramie mema, który łączy stopklatkę z jego reakcji na lecącą rakietę ze screenem spadającego kursu rubla. Całość skomentował tak samo, jak zareagował na żywo na nadlatującą rakietę. Czyli gromkim: O kur*a!.

Przedmiotem zabawnych sieciowych grafik stają się oczywiście przede wszystkim mężczyźni stojący na czele państw. Wizerunek Putina kolportowany jest na różne sposoby, a najwięksi ironiści w szczególności upodobali sobie jedno zdjęcie zbrodniczego prezydenta. To wyjątkowe – na którym płacze. Fotografia pochodzi z wiecu wyborczego z 2012 roku, kiedy ogłoszono zwycięstwo Putina. I wykorzystywane jest oczywiście przeciwko niemu. Z drugiej strony są przeróbki chwalące przywódcę Ukrainy – przeciwieństwo dyktatora. Wołodymyr Zełeński przedstawiany jest w memach jako giga chad i największy crush. Choć notowania Zełeńskiego przed wojną spadały, a on sam był postrzegany jako niezbyt poważny lider – stał się idealnym bohaterem na te czasy. Także właśnie z perspektywy specyfiki social media. Fanpejdże z entuzjazmem zaczęły odkrywać, że prezydent Ukrainy, wcześniej jako aktor, nie tylko odgrywał rolę nauczyciela, który przez przypadek, o ironio losu, został prezydentem w serialu Sługa Narodu. Tańczył także w szpilkach w telewizyjnym show, podkładał głos w ukraińskiej wersji Misia Paddingtona, a nawet grał… penisem na pianinie w kabaretowym skeczu.

Dlatego dla ukraińskiego lidera anturaż w postaci autobusu z napisem Rozkład jazdy – jazda z kur*ami wydaje się naturalny. Zełeński to zresztą nie tylko wizerunek – prezentuje godną podziwu postawę i już tchnął w swój naród heroicznego ducha. Dla swojego kraju ryzykuje codziennie życiem, ale sam zaznacza, aby nie robić z niego superbohatera. I to mądre spostrzeżenie, wszak istnieje zagrożenie związane z traktowaniem go jak jednego z Avengersów. Jak mówi profesor digital culture Sulafa Zidani z Instytutu Technologii w Massachusetts w rozmowie z Wire – memy pomagają rozprzestrzeniać polityczny przekaz, ale kosztem spłycania go. Groźba w tym jest taka, jak zauważa zresztą autor przytoczonego artykułu, że postrzegając Zełeńskiego jako Jedi, potraktujemy wojnę w Ukrainie jak kolejną superprodukcję. Przy której uronimy łzę, by powrócić potem do dalszego scrollowania.

Czy opisany krajobraz mediów społecznościowych pozostanie taki na dłużej? Powoli większość wraca do normalności, choć wiele jeszcze zależy od rozwoju sytuacji. Niemniej nie wolno ignorować kluczowej roli sieciowych przekaźników, także z perspektywy fejk newsów i szerzącej się dezinformacji. Ale nie oszukujmy się. Nie bagatelizując lokalnych problemów – wielu z pewnością tęskni za tym, aby po prostu wrócić do czasów, gdy Polacy żyli memami z polskim ministrem edukacji. Albo wpadkami lokalnych polityków. Bo czym one są w obliczu błysków ognia w strumieniu treści płynących nieprzerwanie z TikToka. W końcu za nimi ciągną się niewyobrażalne tragedie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.
Podobał Ci się ten artykuł?

Kliknij, żeby widzieć więcej podobnych w swoim feedzie.

Komentarze 0