Najlepsza ósemka mistrzostw świata była ambitnym celem większości ekspertów, kibiców i prawdopodobnie członków kadry. To rezultat przekraczający oczekiwania największych pesymistów reprezentacji Polski pań. Serbki po raz drugi na turnieju okazały się zbyt silne, ale zawodniczki Stefano Lavariniego udowodniły, że kilka miesięcy wspólnej pracy przyniosło ogromne korzyści. Być może takie, które za kilkanaście miesięcy dadzą awans na igrzyska olimpijskie w Paryżu.
Korespondencja z Gliwic
Przeszło dekadę nie widziano Polski w czołowej dziesiątce żeńskiego rankingu FIVB. Teraz niczym Eminem w kawałku „Without Me” mogą powiedzieć: „Guess who’s back”. Nowe zasady przyznawania punktów tym razem okazały się dla nas korzystne. Ale o klasyfikacjach mało kto teraz myśli. Większość skupia się na bardzo dobrej postawie Polek w mistrzostwach świata.
Sześć wygranych w dwóch fazach grupowych pozwoliło na wejście do elity światowej siatkówki. W czołowej ósemce Polek nie widziano od sześciu dekad. Mitycznie zbieranie doświadczenia przerodziło się w dobry rezultat. Co najważniejsze, pomimo wyniku, nikt na samym wejściu do 1/4 finału nie poprzestaje. Dawna młodość będąca okolicznością łagodzącą do słabych wyników, dziś przeradza się w doświadczenie. Równorzędne rywalizacje z czołowymi zespołami dają sygnał, że Polki znają swoje miejsce w szeregu. A jest to szereg, w którym znajdują się najlepsi z najlepszych.
WYBUCHY FORMY
Lavarini obejmował kadrę po wieloletniej kadencji Jacka Nawrockiego. Po raz pierwszy od czasów Marco Bonitty, do zespołu pań zawitał zagraniczny szkoleniowiec. Włoch pracujący na co dzień w Novarze osiągnął wielki sukces z kadrą Korei na igrzyskach, który – patrząc na obecną formę zespołu z Azji – wydaje się, że będzie wspominany przez wiele lat. Pracę w Polsce od razu rozpoczął od wielkiej deklaracji. Mistrzostwa świata nie obchodziły go tak bardzo jak igrzyska olimpijskie. Według opowieści Sebastiana Świderskiego, Lavarini mocno walczył o premię za złoto igrzysk, co ma świadczyć o tym, jak wielkie cele stawia przed sobą.
Wysokie marzenia stawia też zawodniczkom, a po mistrzostwach świata można powiedzieć, że wszystko jest możliwe. Przed meczem z USA należało ze świecą szukać osób, które typowałyby zwycięstwo Polek. Tymczasem legendarny Karch Kiraly był bezradny. Po meczu siedział sam na ławeczce niedaleko mixzony w łódzkiej Atlas Arenie nie mogąc uwierzyć w to, co wydarzyło się na boisku. Mecz ze Stanami nie był wybrykiem natury, choć fakt pokonania aktualnych mistrzyń olimpijskich do zera na imprezie tej rangi wydaje się mieć znamiona cudu. By doszło do cudu, potrzebna była wiara, a tą Lavarini wbijał w zawodniczki od pierwszych dni zgrupowania w Szczyrku.
- Uważnie słuchają wskazówek, chcą się uczyć. Bije od nich dobre nastawienie. Nie ukrywam, że to dla mnie bardzo dobra sytuacja, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero co zaczęliśmy pracę. Chcę, abyśmy dalej szli tą drogą. Możemy mieć jeszcze więcej pewności w swoje umiejętności – mówił Włoch o reprezentantkach w rozmowie z naszym portalem tuż po debiutanckim meczu z Niemkami.
Liga Narodów była eksperymentem, patrząc przez pryzmat ogólnego wyniku – średnio udanym. Jeśli spojrzymy jednak na efekt końcowy, tj. mistrzostwa świata, wtedy na VNL może spojrzeć korzystniejszym okiem. Dopiero w sierpniu do kadry zawitała „normalność”, jak określał Włoch dostępność dwóch prawdziwych atakujących. Wcześniej musiał awaryjnie stawiać na tej pozycji na Olivię Różański. Obie strony wiedziały, że jest to sytuacja tymczasowa, która dla obu stron – zawodniczki i drużyny – w skali długoterminowej nie przyniosłoby wielkich korzyści. Powrót Stysiak okazał się zbawienny z dwóch powodów. Po pierwsze, czołowa postać kadry wróciła w dobrej formie, po drugie, po powrocie na przyjęcie Różański, zespół dysponował dwiema potężnymi strzelbami w ofensywie. To właśnie wspomniane zawodniczki przeważnie kończyły spotkania z największymi liczbami punktów.
Siłą kadry oprócz mocnego ataku okazał się także potężny środek. O Agnieszce Korneluk (wcześniej Kąkolewskiej) mówiono przez lata wiele. Chwalono ją za blok, ale ganiono za słabą mobilność. Tymczasem na mistrzostwach oglądaliśmy inną środkową, która nakrywała klasą najlepsze specjalistki na tej pozycji. Żartowano, że być może wraz ze zmianą nazwiska nadeszła zmiana gry. Niemniej, jeszcze solidniejsze bloki, pewne ataki i charakterystyczne ślizgi na kolana stały się wizytówką 28-letniej zawodniczki Grupa Azoty Chemika Police. Oprócz niej zespół mógł liczyć na Kamilę Witkowską i Klaudię Alagierską-Szczepianiak. Dobra gra całej trójki sprawiła, że Anna Obiała nie miała zbytnio okazji, by zaprezentować się na boisku.
Ekspercką grę praktycznie przez cały czas widzieliśmy również na pozycjach libero oraz na rozegraniu. Pierwszą od lat okupuje Maria Stenzel. Świetną grą w obronie pokazała dlaczego. Dawniej Jacek Nawrocki często próbował gry na dwie libero. Lavarini we wszystkich przypadkach stawiał na libero Polic. Co do Joanny Wołosz, sprawa była oczywista. Gdy do kadry wróciła jedna z najlepszych rozgrywających świata, można było zakładać poprawę rozegrania. Sama zainteresowana w rozmowie z nami wspominała, że sporo osób oczekiwało, że dzięki powrotowi, kadra Polski będzie przypominać Imoco Conegliano. Oczywiście każdy logicznie myślący człowiek nie miał prawa o czymś takim myśleć. Wołosz dała kadrze wiele. Dodatkowo Polska miała w zanadrzu Katarzynę Wenerską. Jej podwójne zmiany (z Moniką Gałkowską) wykorzystywane były głównie w sytuacjach problemowych. Mecz z Chorwacją pokazał, że potrafi być dobrym „strażakiem” ratującym zespół.
SIŁA W GŁOWIE
Moglibyśmy długo jeszcze komentować występy pojedynczych zawodniczek. Nie chodzi tu jednak o to, by tworzyć każdemu laurki. Kadra wie, że za nimi dopiero początek drogi do marzeń. Mecz z Dominikaną pokazał, że w grze Polek potrafi dochodzić do przestojów, szczególnie w newralgicznych momentach setów. Kapitan kadry zwracała nam uwagę na blokady mentalne w zespole po utracie serii punktów.
- Większa blokada pojawia się w głowie, gdy nagle tracisz dwa, trzy punkty – niezależnie od fazy seta. Głowa się wyłącza, następuje frustracja, a to często doprowadza do lawiny punktów na korzyść rywalek. Czasami działa to w drugą stronę, o czym przekonaliśmy się w trzecim secie meczu z Chorwacją – opowiadała Wołosz.
Mental to słowo klucz. W środowisku wiele mówiło się w ostatnich latach o tym, że za poprzedniego szkoleniowca ten aspekt mocno kulał. Polki miały znać swoje miejsce w szeregu, a każdego roku rywalizowały głównie w celu nauki. Zgubnym i małostkowym byłoby krytykowanie Jacka Nawrockiego wobec dobrej gry zespołu Lavariniego. Obecny szkoleniowiec męskiej ekipy z Radomia zrobił dla kadry również wiele dobrego. Być może potrzebna była nowa, świeża krew. Pochodzący z Omegni Włoch wprowadził metody treningowe, które sprawdzają się w zespole czołówki Serie A. Każda zawodniczka czuła, że stoi za nią człowiek, który oprócz tego, że wymaga, potrafi również pochwalić i pójść za nią w ogień.
Do kadry pań wdarła się mentalność pod tytułem „chcemy więcej”. Do lamusa odchodzi „niedasizm” i „realizm”, który sprowadzał się do tego, że z góry zakładano porażki z czołowymi ekipami świata. Słowa Lavariniego po meczu z Niemkami dają do zrozumienia, że Włoch sam ma w sobie zakorzenione stawianie wysokich celów. Teraz stara się to zaszczepić w zawodniczkach.
- Nie lubię, gdy ludzie mówią, że skoro grasz z takim zespołem, jak Serbia, to nie masz nic do stracenia. Nic do stracenia? Mogę stracić coś, o czym marzyłem od 23 lat. Oczywiście, Serbia ma większe możliwości od nas. Ale my też musimy grać. Zaczynamy od wyniku 0:0, więc nie jest tak, że nie mamy nic do stracenia – opowiadał selekcjoner cytowany przez TVP Sport.
BUDOWA PEŁNĄ PARĄ
Ćwierćfinał nie był pokazem kosmicznej gry w wykonaniu drużyny Daniele Santarellego. Na drużynę jako kolektyw składają się indywidualności... i szczęśćie. Te serbskie pokroju Tijany Bosković oprócz fenomenalnej dyspozycji sportowej gwarantują również to, co u nas jeszcze kuleje – opanowanie. „Mamy drużynę, w której brakuje równoczesnej stabilizacji w grze wszystkich zawodniczek na boisku” – mówiła nam Wołosz. Mecze na MŚ to pokazały. Często bywało tak, że jednego dnia dobrze szła gra na jednym lub na drugim skrzydle oraz na środku. Rzadko jednak wszystko „trybiło” równolegle. To właśnie zastoje przyczyniały się w konsekwencji albo do męczarni z Kanadą lub Niemcami, albo do porażek z Dominikaną i Turcją. We wszystkich przypadkach można było pokusić się o zwycięstwo lub zminimalizowanie problemów.
Z drugiej strony argumenty krytykujące kadrę za to, że dopuściły Niemki do wygrania dwóch setów, skazując się na ćwierćfinał z Serbkami, również są nietrafione. Trudno jest wybierać sobie rywala na tym etapie rozgrywek. Pomimo sensacyjnej wygranej nad Amerykankami i równorzędnej walki z Turczynkami każda z trzech ekip naszej drugiej grupy była i prawdopodobnie przez najbliższy czas nadal będzie uważana za faworytów w bezpośrednich meczach z Polską. Ważne jest jednak to, że Polki przestały patrzeć na starcia z nimi w kategoriach liczenia na cud. Na każdy mecz biało-czerwone wychodziły bez kompleksów. Nawet jeśli Serbia pokazała ostatecznie swoją wyższość, to nikt do zawodniczek Lavariniego o porażki z nimi pretensji nie ma.
Hasło „kadra w budowie” pomimo swojego pejoratywnego charakteru, nadal jest aktualne. Dobry wynik na mistrzostwach świata tego nie zmieni. Przed turniejem kontuzje wyeliminowały Martynę Czyrniańską i Martynę Łukasik. Można zakładać, że w pełni zdrowia znajdowałyby się w kadrze na polsko-holenderskie zawody. W pierwszej upatruje się wielkich nadziei. Zawodniczka Chemika już w Lidze Narodów pokazała, że pomimo młodego wieku potrafi wziąć na barki odpowiedzialność za losy zespołu.
Pierwszy rok Lavariniego pokazał, jak wiele może zdziałać nowe spojrzenie na kadrę. Włoch pokazał Polkom namiastkę metod pracy znanych ze światowego topu. Na co dzień trudno o podobne praktyki w Tauron Lidze. Chciałoby się powiedzieć, że najlepiej byłoby, gdyby reprezentantki występowały w najlepszych klubach świata, a polska liga stawała się coraz lepsza. Realia volleya są takie, że największą naukę da dzisiaj przede wszystkim Turcja i Włochy. W nadchodzącym sezonie Serie A zobaczymy aż pięć Polek, z czego trzy występowały na mistrzostwach świata.
Cel nadal pozostaje niezmienny – kwalifikacja olimpijska. Po dobrym wyniku na MŚ wydaje się ona realniejsza z dwóch powodów. Po pierwsze, ranking. Jeśli najlepsze ekipy globu wywalczą przepustki poprzez turnieje kwalifikacyjne, to i tak do rozdysponowania pozostaje kilka miejsc dla najwyższej rozstawionych ekip w rankingu FIVB bez kwalifikacji. Po drugie, mentalność. Wejście do grona ośmiu najlepszych zespołów świata prawdopodobnie dało Polkom do myślenia, że nie są już „zbyt młode” na walkę o najwyższe cele. Argumenty o wieku straciły ważność już dawno temu. Polskie siatkarki krzyczą głośno „jestem” w świecie volleya. Przestają być ubogimi krewnymi naszych siatkarzy, choć nie oszukujmy się, do ich osiągnięć jest jeszcze długa droga. Niemniej z obecną mentalnością i kontynuacją progresu już wkrótce być może będą mogły zbić sobie z nimi piątkę. „Zbudowanie DNA zespołu nie jest prostą sprawą” – opowiadał nam Lavarini. Jeżeli polska kadra nadal jest w mitycznej budowie, to chyba należy przyznać, że w końcu ma ona położone solidne fundamenty.