Saga w temacie trenera reprezentacji Polski w skokach narciarskich została zakończona. Nowym szkoleniowcem polskich skoczków został Thomas Thurnbichler, dotychczas asystent Andreasa Widhoelzla w reprezentacji Austrii. I o ile niepewność w stosunku do „świeżaka” jest jak najbardziej zasadna, o tyle wydaje się, że Polski Związek Narciarski wybrał jedną z lepszych dostępnych opcji.
Powiedzieć, że sytuacja w polskiej kadrze skoków nie była dotychczas najlepsza, to nic nie powiedzieć. Po zwolnieniu Michala Doleżala na jaw wyszły wszystkie brudy, jakie działy się tam przez ostatni sezon. Trudno było połapać się kto trzyma z kim, do tego stopnia, że dziennikarze zajmującymi się skokami rysowali wykresy, by pomóc kibicom w zrozumieniu całej sytuacji.
Ostatecznie, mimo chęci starszych skoczków do kontynuowania współpracy z czeskim trenerem, zdecydowano, że zmiana warty jest nieunikniona. Rozmowy z kolejnymi kandydatami trwały długo, a na rynku pojawiały się nawet takie nazwiska jak znakomity nigdyś trener Austriaków Alexander Pointner czy – jak chyba zawsze kiedy szukamy trenera – Mika Kojonkoski. Polski Związek Narciarski poszedł jednak w innym kierunku i szansę otrzyma młody i bardzo chwalony w Austrii asystent kadry, Thomas Thurnbichler.
– Thurnbichler do tej pory pracował głównie z juniorami, dlatego powinien tchnąć życie w młodszych zawodników i w umiejętny sposób budować zaplecze – mówi nam Paweł Baran, ekspert TVP Sport.
– Celem numer jeden powinno być wyciągnięcie na szczyt młodych skoczków. „Starszyzna” powinna paradoksalnie odgrywać rolę drugoplanową. Rozmawiałem z ludźmi, którzy znają się z nim osobiście i mówią jedno: możecie być spokojni, bo szkolenie i trenowanie to dla Thurnbichlera nie tylko praca, ale i hobby – podkreśla.
Thurnbichler jest byłym zawodnikiem, który mimo sukcesów juniorskich (cztery medale mistrzostw świata juniorów, w tym złoty w drużynie) nie zawojował świata skoków, startując zaledwie dwukrotnie w zawodach Pucharu Świata. Już w wieku 22 lat zakończył karierę i wziął się za trenowanie juniorów. Przeszedł w zasadzie wszystkie możliwe szczeble w Austriackim Związku Narciarskim i ostatnio był asystentem Andreasa Widhoelzla w drużynie, która zdobyła złoty medal igrzysk olimpijskich w Pekinie. W Austrii był poważany do tego stopnia, że miejscowi są ponoć w szoku po informacji o zatrudnieniu go w Polsce, a słowa Apoloniusza Tajnera o tym, że Thurnbichler momentami był nawet ważniejszy od Widhoelzla, zdają się być potwierdzane przez wszechobecne austriackie zaskoczenie.
W samych superlatywach mówią o nim tak znane nazwiska jak chociażby Andreas Goldberger czy wspomniany Pointner, którego planem było ściągnięcie ze sobą Thurnbichlera jako asystenta, gdyby to on został wybrany naszym trenerem. Biorąc pod uwagę, że Pointner znany był z zatrudniania bardzo dobrych asystentów, którzy wykonywali sporą część roboty, podczas gdy on to przede wszystkim nadzorował, to może być dobry sygnał.
Niektórzy tę sytuację (ściągnięcie niezwykle chwalonego asystenta z austriackiej kadry) porównują nawet do podpisania Stefana Horngachera, który dał potem polskim skokom masę radości.
– Nie do końca się z tym zgodzę – kontynuuje Baran. – Horngacher najpierw pracował z juniorami na zapleczu, a dopiero kilka lat później objął pierwszą drużynę. To, co może ich łączyć, to dbanie o szczegóły i znajomość wielu aspektów w skokach – od szkolenia po technologię – ocenia.
Mimo chęci Pointnera, posada asystenta reprezentacji Polski raczej nie bardzo by Thurnbichlera interesowała. Nawet jego chęć trenowania samodzielnie naszej kadry nie do końca była oczywista. Jak sam twierdzi, niemal do samego końca to austriacka federacja miała priorytet, dopóki prezes PZN, Apoloniusz Tajner, nie domknął umowy pokazując, jak bardzo Polakom zależy na nowym trenerze. I o ile ostatnio prezes Tajner był głównie obiektem (słusznej) krytyki, o tyle tutaj należą mu się gratulacje za doprowadzenie sprawy do końca.
Asystentami Thurnbichlera będą Mathias Hafele, odpowiedzialny za sprzęt oraz Marc Noelke, specjalista od przygotowania fizycznego. Kadrę B poprowadzi Maciej Maciusiak, na współpracy z którym młodzi skoczkowie dotychczas zyskiwali. Niewykluczone, że do sztabu dołączą jeszcze inni polscy trenerzy.
Jednym z argumentów podnoszonym przeciwko zatrudnieniu Thurnbichlera jest jego wiek. 32-latek będzie młodszy od prowadzonych przez siebie Kamila Stocha i Piotra Żyły.
– Najważniejsze, by nie dał wejść sobie na głowę starszym zawodnikom – zaleca Baran. – Watpię, by tak było. Inny głos z Austrii, mający bardzo dobry kontakt z trenerem, powiedział mi, że „da popalić skoczkom”. Najlepszym przykładem, że taki model może zadziałać, są Słoweńcy. Robert Hrgota objął kadrę mając 31 lat. W kadrze A był wtedy chociażby starszy od niego o pięć lat Jernej Damjan. Hrgota miał jednak nieco łatwiej, bo obejmował kadrę we własnym kraju i znał zawodników osobiście. Thurnbichler dopiero złapie z nimi lepszy kontakt. Liczę na to, że duma zostanie schowana do kieszeni i wszystko szybko wróci do normy, nie tylko na linii trener-skoczkowie, ale i skoczkowie-Adam Małysz – przypomina.
Najważniejszym zadaniem jest teraz organizacja pracy w polskiej kadrze i posprzątanie tego absolutnego bałaganu, który powstał po zakończeniu sezonu. Konflikt wszystkich ze wszystkimi nikomu tutaj nie pomaga. Thurnbichlerowi na pewno nie będzie łatwo wejść do drużyny, w której część zawodników wciąż jeszcze nie do końca pogodziła się z odejściem jego poprzednika. Na szczęście już widać, że Austriak zrobi wszystko, by nie móc sobie potem zarzucać, że mógł coś robić lepiej. Ma zamiar przeprowadzić się do Krakowa i wszystko nadzorować na miejscu. Do tego już planuje pierwsze zgrupowanie i długotrwały plan pracy.
– Początki mogą być trudne, bo zmiana szkoleniowca wiąże się z reorganizacją planu treningowego – zaznacza Baran. – Przy wsparciu młodych polskich trenerów może się udać odbudować nasze zaplecze. Jeśli Thurnbichler dobrze poprowadzi młodych polskich trenerów, takich jak Krzysztof Biegun czy Jakub Kot, to efekt powinien przyjść z czasem – podsumowuje ekspert TVP Sport.
Wygląda więc na to, że z jednego wielkiego chaosu i obaw, że zwolnienie Doleżala może wystrzelić PZN-owi w twarz, wyszła całkiem przyzwoita nadzieja na przyszłość. Jest naprawdę wiele rzeczy, na które można patrzeć z nadzieją przy zatrudnieniu Thurnbichlera – znacznie więcej niż przy innych przewijających się kandydatach czy też pozostawieniu Doleżala.
To, czy ta decyzja okaże się dobra, dowiemy się dopiero za kilka lat, jednak znacznie lepiej przystępować do nowego etapu z nadzieją, niż z obawami, które pewnie byłyby większe, gdybyśmy zatrudnili bardziej wątpliwego szkoleniowca (a znaczna większość kandydatów do takich należała). Liczmy więc na to, że pasja Thurnbichlera przełoży się na szkolenie, nasi doświadczeni zawodnicy przyjmą go z otwartymi ramionami, a bałagan w PZN ostatecznie się posprząta. Oby polscy skoczkowie uzyskiwali same dobre rezultaty. I to po klasycznych, nie np. podwójnych skokach, w których małe doświadczenie ma ich nowy przełożony.
Komentarze 0