Zniesienie spalonych – szaleństwo czy coś, czego wszyscy potrzebujemy, ale boimy się o tym mówić? (KOMENTARZ)

Zobacz również:Futbol przyszłości? TikTok wjeżdża do ligi hiszpańskiej
fot. Getty Images

Jeszcze kilka lat temu uznałbym Marco van Bastena, jednego z moich ukochanych piłkarzy z przeszłości, za najtańszego atencjusza. Być może dlatego, że – jak większość z nas, futbolowych konserwatystów – stałem na straży piłki nożnej, jaką poznałem w dzieciństwie. Ale dziś głośne mówienie o zniesieniu spalonych wcale nie musi być głosem wariata, przeciwnie – coraz bliżej mi do tego, by uznać to za zdrowy rozsądek.

Z dużym zaciekawieniem przeczytałem na stronie Sky Sports wywiad z mistrzem Europy z 1988 roku. Van Basten wierzy mocno w to, że zniesienie przepisu o spalonym sprawi, iż wszyscy odetchną z ulgą, a piłka stanie się lepszą grą – bardziej widowiskową, a przy tym sprawiedliwą. Czyli idealnie wpisze się w oczekiwania widzów. Holender chciałby chociaż małego testu, który pokazałby różnicę pomiędzy tym, czego doświadczamy w każdy weekend, frustrując się na widok bezradnych arbitrów (choć uzbrojonych przecież w VAR) a czystą, podwórkową niemal, dziką radością z gry.

Tutaj chciałbym się na chwilę zatrzymać. Kiedy graliśmy w piłkę na podwórku, pewnego dnia jeden z kolegów uznał, że dopóki nie będzie spalonych, nie możemy mówić o prawdziwych meczach. No bo jak to – w telewizji są sędziowie, chorągiewki w górze, anulowane gole, a u nas wyniki po 14:9 i sępy pola karnego, czyhające na piłkę tuż przed bramkarzem.

Akurat tak się złożyło, że było nas o kilku za dużo, zatem ci, którzy czekali na wejście na boisko, mogli zabić ten czas sędziowaniem. Szybko pojawiło się coś, co oglądamy w każdym meczu zawodowego futbolu – od Anglii po ekstraklasę. Niesnaski. Kłótni było tak dużo, że straciliśmy przyjemność z gry i zgodnie uznaliśmy, że „nasza” piłka jest lepsza. Różni się jakimś detalem, spalonym, i co z tego?

Wielki futbol nie może oczywiście podejmować decyzji w taki sposób. Dyscyplina ma zasady, które trzymają ją w ryzach od dziesiątek lat, a o wszystkim decydują ciała. Czyli potężne organizacje. Jednak nawet one, raz na jakiś czas, muszą zderzyć się z pokusą reformatorską.

Jest jeden zwrot, którego nie lubię. „Zawsze tak było”. Spotykałem się z nim także w swojej pracy – dziennikarza czy komentatora i przyznam, że choć lubię w życiu constans i nie uznałbym siebie za rewolucjonistę, to wiem, że ważne są zmiany. A przynajmniej próby ich podjęcia.

Zmienia się rzeczywistość wokół nas, w każdym aspekcie. Sport nie jest od tej rzeczywistości odklejony i również musi się dostosować. Futbol znalazł odpowiedź na podania do bramkarza, który łapał w ręce piłkę podaną przez kolegę z drużyny i irytująco przetrzymywał. Zmiana tej zasady na „nie możesz łapać” dała nam dużo dobrego. Uniknęliśmy kolejnych, rozczarowujących i długich sekund, w których prowadzący przeciwnik leciał w kulki, ale też zmieniła się sama rola bramkarza. Musiał stać się piłkarzem, takim jak inni. Bo trenerzy chcieli, aby golkiper umiał rozgrywać, zaczynać akcje drużyny. Nie wystarczała już gibkość, odwaga i sprawne ręce. Potrzebne były również nogi. Dziś to normalka. Nikt już nie rozpamiętuje, że kiedyś to było inaczej.

Van Basten mówi mądrze. – Futbol to fantastyczna gra, ale wciąż można coś dla niej zrobić, uczynić ją jeszcze bardziej spektakularną, interesującą i ekscytującą. I musimy nad tym pracować – twierdzi.

Nie obudził się z tą myślą wczoraj. Siedzi to w nim od paru lat, bo przecież pracował od 2016 roku jako dyrektor techniczny w FIFA. I już wtedy uważał, że piłka jest pełne spowolnień, przerw. Autów, fauli, interwencji sztabów medycznych, ale nie było jeszcze jednego „przerywacza”, tego z obecnego świata. VAR-u.

Byłem przekonany, że VAR nas uratuje, ale tak naprawdę futbol stał się męczący, trudny do oglądania. Dzisiaj, w dobie pandemii, widać to najmocniej. Kibice wygonieni przez zarazę ze stadionów, muszą konsumować wszystko w telewizji. Odciągnięci od ekranu przez smartfony i laptopy, zaklęte w nich aplikacje, potrafią łatwo wyłączyć się z widowiska, gdy sędzia biegnie do monitora, by sprawdzić, co wydarzyło się w polu karnym, a technicy rysują siatki z kresek. Najgorsze, że podjęta na koniec decyzja często wciąż jest uważana za niesprawiedliwą.

Cierpimy nie tylko z powodu milimetrowych spalonych, ale i ciągle zmieniających się interpretacji co do zagrania piłki ręką. Van Basten także był optymistą w kwestii VAR-u, ale dziś wzrusza ramionami. – Jestem rozczarowany – rzuca. I trudno się z nim nie zgodzić.

Trwają poszukiwania złotego środka, ale on czasem nie istnieje. I wtedy potrzebny jest radykalny ruch. Holender uważa, że zespoły się dostosują. Im dłużej czytam co ma do powiedzenia, tym większy widzę w tym sens. Być może dałoby to fajny powiew świeżości. Pojawiłyby się nowe taktyki, trenerzy inaczej pracowaliby z obrońcami, całe zespoły musiały zmieniać swoje strategie. Nie wiemy jak naprawdę by to wyglądało, ponieważ nie możemy się o tym dzisiaj przekonać.

Zasady będą przecież takie same dla obu mierzących się drużyn. Pod tym względem zmiana nie daje nikomu przewagi, jedynie temu, który szybciej się dostosuje. – Nie mam gwizdka, mam tylko pomysł – mówi Van Basten. Zdaje sobie sprawę, że po drodze są jeszcze wielka polityka, twarde głowy i sędziowie. Ci ostatni, słuchając wywodów byłego napastnika Milanu, mogą być rozdarci pomiędzy tradycjami a własnym cierpieniem. Ponieważ ich praca z każdym rokiem będzie coraz trudniejsza i coraz bardziej wyczerpująca psychicznie. Jeśli uwierzą w dobre intencje Holendra, zrozumieją, że takim pomysłem próbuje im rzucić olbrzymie koło ratunkowe. Nam zresztą też.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.