Nie mogę powiedzieć, że wychowałem się na DJ Muggsie, bo poza Cypress Hill niespecjalnie interesowałem się jego projektami z najntisów i wczesnych lat 2000. Za małolata rap znajdował się u mnie na bocznych torach, a miejsca ustępował szczególnie metalowi i innym posępnym brzmieniom.
Wtem nastał rok 2021 i nastoletnie zachwyty szwedzkim death metalem, amerykańskim grindcorem i symboliką wypełniającą albumy Celtic Frost da się powiązać z twórczością legendarnego hip-hopowego producenta. Agresywne perkusyjne blasty i ziejący piekielnym ogniem growl? Nie do końca. Tu się rozchodzi o nawiedzoną atmosferę i nastrój rodem z okultystycznych, orgiastycznych rytuałów Aleistera Crowleya i spółki. Dies Occidendum to bagienny klimat Luizjany z pierwszego sezonu True Detective, to - jak napisał na swoim Facebooku nasz kompan Filip Kalinowski - jakiś satanistyczny koszmar hipisa na ciężkim tripie. Serialowe true crime’y od Netfliksa to w tym przypadku miłe opowiastki na dobranoc dla najmłodszych. The dark side? How could you possibly know anything about the dark side?
Wystarczy zresztą spojrzeć na okładkę - a w fizycznym wydaniu również dołączoną książeczkę - którą zdobi średniowieczna rycina zdjęta żywcem z kart tarota. To nie element zaskakującej promocji jutubowych kanałów z coverami słynnych przebojów w stylu bardcore/medieval. Dies Occidendum to zmaterializowany koszmar Ryszarda Nowaka i Roberta Tekielego. Siódmy studyjny producencki album Muggsa wydano w Sacred Bones Records, nowojorskiej wytwórni słynącej z obskurnego, dusznego i psychodelicznego klimatu. Od Blanck Mass i Jenny Hval poprzez Pharmakon i Spelling aż po reżyserskich geniuszy i piewców osobliwego nastroju: Jima Jarmuscha, Davida Lyncha i Johna Carpentera. Doborowe towarzystwo i środowisko naturalne dla wynaturzonych bitów współzałożyciela Cypress Hill.
Na temat właściwego odbioru symboliki, jaką wypełniony jest album Dies Occidendum Muggs ma konkretne zdanie. I leave it up to the individual to interpret - powiedział w wywiadzie dla Bandcamp Daily. Nokturnowe dzieło producenta Cypress Hill to przecież doskonały materiał do wielokrotnego odkrywania i maksymalnej wczutki w mizantropijny, diabelny wajb. Hipisowską estetykę zajawił mu wujek, z którym dzielił cztery kąty. Inspiracja Led Zeppelin, którzy przecież na porządku dziennym wplatali do swojej twórczości fantastyczną mitologię, opowieści o magicznych krainach czy wątki okultystyczne, astrologiczne i wróżbiarskie to również jego zasługa. Co więcej, na swoim drugim tegorocznym albumie The Black Goat sampluje dziwaczne kino science-fiction z lat 50., a całość kończy ponad 5-minutową ambientową kompozycją Transmogrification z chóralnymi zaśpiewami, dźwiękami palącego się ogniska i kojącymi odgłosami tej części fauny, która budzi się do życia dopiero po zmroku. Potheadowa kontemplacja w czystej postaci i pochwała strachu jednocześnie.
Nowa-stara szkoła
DJ Muggs to legenda hip-hopu, który poza dziewięcioma płytami z jednym z najbardziej ujaranych składów w historii rapu i produkcją dla Ice Cube'a czy House of Pain nagrywał też z pionierem trip-hopu Trickym, wynalazł i wziął pod swoje skrzydła The Alchemista, a na jego albumach pojawiali się m.in. MF Doom, Freddie Gibbs, Dizzee Rascal, Planet Asia, Action Bronson, Roc Marciano, członkowie Wu-Tang Clanu - GZA, Raekwon i RZA - a także Boldy James i Conway z Griseldy. Głębia składu większa niż piłkarskiej ekipy Didiera Deschampsa. A to nie koniec, bo artysta, który w styczniu tego roku skończył 53 lat, ani myśli udawać się na producencką emeryturę lub wałkować w kółko te same tematy ze swoimi rówieśnikami na zwrotach. Kiedy spojrzy się na jego ostatnią aktywność, gołym okiem widać, że head honcho projektu Soul Assassins zyskał po pięćdziesiątce zupełnie nowe życie.
W dobie serwisów streamingowych, kiedy większość dopasowuje się do bezwzględnej mechaniki, wydając ewidentnie przydługie albumy z często przytłaczającą liczbą generycznych utworów, Muggs robi konkretne 30-minutowe strzały, które mają w sobie znacznie więcej wiarygodności i sonicznej wartości. Poza tegorocznym wspomnianą wcześniej instrumentalną solówką, The Black Goat wypuścił przyjemniacki, wspólny materiał z Rome Streetz na mikrofonie. Jeśli lubicie te wszystkie przydymione od oparów kushu, zawiłe lingwistycznie i zaangażowane rzeczy od Pink Siifu, MIKE’a, Medhane’a, duetu Armand Hammer, Fly Anakina czy Yungmorpheusa, to Death & The Magician również wam siądzie.
Zachwycający 2021 swoją drogą, ale weteran beatmakingu zrealizował w latach 2018-2020 co najmniej kilkanaście projektów na nieustannie zadowalajacym poziomie. Prawdziwy renesans mistrza sampli rozpoczął się od powrotu Cypress Hill i albumu, po którym nikt chyba nie spodziewał się tak wysokiej jakości. Elephants on Acid okazał się totalnym rozpie*dolem, kalifornijskie trio - z pomocą etatowego perkusisty Erica Correa - dowiozło materiał niesamowitej próby, a Muggs rozjechał swoim bitowym walcem większość młodszej konkurencji. Inspiracja krajami Maghrebu i Bliskim Wschodem, psychodeliczny, stonerski lot à la Sleep i oczywiście całość spowita gęstymi oparami cannabisu. Zresztą brzmienie tej płyty to chora sprawa, odpalcie sobie chociażby Band of Gypsies, Locos, Pass the Knife czy Stairway to Heaven. Kosmos, insane in the brain.
Powrót do korzeni i nagranie albumu z zespołem-matką to jedno, ale The Black Goat ani myślał o spoczęciu na laurach, odcinaniu kuponów i leżeniu z jointem w łapie brzuchem do góry. Wycinał i kleił te sample, dobierał sobie newcomerów i starszych raperów z podziemia zakochanych po uszy w oldskulowym sznycie i zajaranych perspektywą współpracy z żywą legendą. Lista nazwisk, z którymi Muggs nagrał całą płytę lub które regularnie pojawiały się w opcji gościnnej jest długa. Większość pochodzi Nowego Jorku - - lub jest mocno zainspirowana sceną wschodniego wybrzeża - i reprezentuje nową falę staroszkolnego, boom-bapowego rapu. Al Divino, Rome Streetz, Crimeapple, Mach-Hommy, Tha God Fahim czy Eto to kilka najciekawszych przykładów MC’s, pod których nawijki bity położył DJ Muggs. Producent stał się zwyczajnie jedną z twarzy revivalu ulicznego, świadomego rapu z NYC.
A jakby tego wszystkiego było mało, to 26 marca DJ Muggs wypuści swój trzeci tegoroczny album. Rammellzee to materiał nagrany z Flee Lordem, kolejnym nowojorskim talenciakiem z owocnego rzutu truskulowców zafascynowanych najntisami, Wu-Tangiem, a także Griseldą i księstwami przyległymi. Czy DJ Muggs kiedykolwiek się zatrzyma? Lepiej dla sceny, żeby nie zaciągał hamulca zbyt wcześnie. W końcu, cytując szekspirowską Burzę: what's past is prologue.