Tekst powstał niejako na zamówienie czytelników, którzy, oburzeni naszym chłodnym przyjęciem Akademii Pana Kleksa pytali o krajowe produkcje dla młodszych widzów, które są okej.
Są. I nie trzeba grzebać w prehistorii, żeby je znaleźć.
Niemniej kiedyś było z nimi i łatwiej, i lepiej. Powód jest prosty – komunizm. Co ma produkcja filmów dla dzieci i młodzieży do tego ustroju? Całkiem sporo. Zachodnie produkcje albo do nas nie docierały, bo wiadomo – były zachodnie, albo docierały z opóźnieniem. A zapotrzebowanie na kino dla najmłodszych nie ustawało, więc rodzimi twórcy musieli sobie jakoś radzić. Nie mieli zbytniej konkurencji, nie byli zanadto zapatrzeni w Hollywood, ponieważ po prostu nie znali filmów, które w latach 60., 70. i 80. stawały się w Stanach hitami dla całych rodzin. Dlatego tworzyli kino zupełnie osobne, autorskie. Stara trylogia o Panu Kleksie to tylko wisienka na torcie.
Sięgamy jednak po rzeczy świeższe, bo z całym szacunkiem, ale współczesnym młodym widzom raczej trudno byłoby się utożsamić z małoletnimi bohaterami sprzed pół wieku. Nawet jeśli takie filmy jak Abel, twój brat czy Historia żółtej ciżemki są wysokojakościowe. Uwaga – jedna z tych produkcji może być kontrowersyjna. Ale wszystko wyjaśnimy.
Komentarze 0