
Patrzymy w przeszłość, ale i patrzymy w przyszłość, co dla wielu może okazać się kontrowersyjne. Po burzliwych dyskusjach wyłoniliśmy pierwszą dychę i będziemy jej bronić jak Częstochowy przed potopem szwedzkim.
I dla przypomnienia:
Trzecia dziesiątka jest dostępna pod tym linkiem
10. Taconafide - Tamagotchi (2018)
I teraz się zacznie. Jak wy mogliście umieścić ten … (tu dowolny bluzg) pośród 50 najważniejszych numerów w historii polskiego rapu, i to jeszcze w pierwszej dziesiątce? Unlike! Zastanawiając się jednak nad tym, jak długie oddziaływanie mają niektóre z numerów w tym zestawieniu i z optymizmem wyglądając przyszłości rodzimej sceny, w żadnym innym projekcie nie znajdziemy tak wielu tropów mogących nas nakierować na to, czego możemy się spodziewać w kolejnych latach. Bo z jednej strony jest to zupełnie oddolnie stworzony i realizowany projekt, który przeszedł jak burza przez listy sprzedaży, zakładki na czasie i stadiony, z drugiej - bardzo precyzyjnie i czysto wyprodukowany zbiór rapowych piosenek, z których przeważająca część ma potencjał bycia hitem. A z trzeciej: żaden uprzedni flirt rodzimego rapu z popem nam tak bardzo… nie przeszkadzał. Bo czy były to 90s'owe bękarty przemysłu fonograficznego w rodzaju Funky Filona czy Norbiego, czy melodeklamowane harlequiny w wykonaniu Jeden Osiem L i Meza z Liberem, zwykle na hasło hip-popu reagowaliśmy torsjami, a tu nic w nas się nie burzy. Bo OK, nad wersami: jak oczy są oknami duszy, no to zróbmy przeciąg ciężko przejść do porządku dziennego, ale równocześnie znajdują się tu wejścia bezkompromisowe i mocno antyestablishmentowe, a Taco z Quebo nie wydają się być wyrachowanymi opróżniaczami gimnazjalnych portfeli - co zarzuca im spora część mediów – ale nadal sobą. A czy ta próba stworzenia pokoleniowego hymnu przejdzie próbę czasu? To okaże się dopiero za kilka lat, kiedy ksywki polskich raperów będą na plakatach letnich festiwali wypisywane większymi czcionkami niż ich amerykańskich kolegów po fachu. Filip Kalinowski
9. WWO - Damy radę (2002)
You are now about to witness the strength of street knowledge… Filip Kalinowski bardzo celnie pisał o Masz i pomyśl: Chyba nikomu w tym czasie nie udało się tak celnie złapać swoistego rozłamu, w jakim żyła z jednej strony wciąż szara i niebezpieczna, a z drugiej – pełna optymizmu i bez załamywania rąk wyglądająca przyszłości, powoli zyskująca stabilizację wolna Polska. Ta tendencja jeszcze mocniej daje o sobie znać w Damy radę, czyli moralitecie i hymnie z drugiego albumu WWO We własnej osobie. Sokół i Jędker rapują w tym kawałku księgę przysłów, ale to nie jest żadne Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi, tylko klasyczny, uliczny coaching czasów, kiedy wszyscy dochodziliśmy jeszcze do siebie po tym, jak straszono nas pluskwą milenijną. Sokół od zawsze wyrastał ponad bruk warszawskich ulic, więc w sumie nic dziwnego, że Damy radę okazało się ostatecznie samospełniającą się przepowiednią. Tak jak hipisi, kiedy końca dobiegło lato miłości, wzięli się za zakładanie korporacji, tak Sokół został jednym z najsprawniejszych młodych przedsiębiorców Rzeczpospolitej Polskiej, która zdążyła ochłonąć po czasach transformacji. Krótko mówiąc – dał radę. Marek Fall
8. O.S.T.R. - Kochana Polsko (2002)
Drugi po Nie pytaj o nią patriotyczny hit ze szczytów naszej listy, ale Ostrego musimy umieścić wyżej z kilku powodów. Wersy pokroju wiem, że pokażesz mi coś, co dojść do szczęścia da mi, rozjaśni sekret schowany miedzy alejami to jedne z najlepszych linijek, jakie przytrafiły się w całej karierze Ostrowskiego, a pozliczenie łodzianina z Polską jest podszyte goryczą, nadzieją i czystą poezją. Czyli podobnie jak u Eldo, jednak to ten numer odbił się większym echem, to jego fragmenty weszły do mowy potocznej. Kochana Polsko jest po prostu bardziej dosłowna i przebojowa, ten bit na samplu z Love Eon siadł każdemu praktycznie po pierwszym odsłuchu (u mnie było to przy okazji Radiostacyjnej listy przebojów). Ponadto tym hitem ze stadionowym oddechem O.S.T.R. na dobre zagościł w ekstraklasie polskich raperów, z której nie wypada od ponad 15 lat. Jest jedną z najważniejszych i chyba najbardziej szanowaną postacią w branży, otwarł oczy na hip-hop setkom tysięcy dzieciaków, o czym nie sposób w tym momencie zapomnieć. Jacek Sobczyński
7. Tede - Wyścig szczurów (2001)
Ależ to był wjazd! Uliczni puryści zgrzytali zębami na słoneczny, przebojowy beat, inni krytykowali Tedego za nawijkę o kasie, którą uskuteczniał na albumie S.P.O.R.T., zestawiając ją z wytykaniem palcami korpo-rówieśników, bohaterów Wyścigu szczurów. Tymczasem Graniecki jeszcze raz przeskoczył wszystkich, odważnie mówiąc o chęci zarabiania dużych pieniędzy, a równocześnie dodając, że nic na siłę - trzeba zachować przy tym swoją tożsamość. Co na początku tamtej dekady, ery wielocyfrowych zarobków w powstających jak grzyby po deszczu korporacjach, które czekały na świeżo upieczonych absolwentów szkół wyższych, było bardzo trudne. Dlatego managerzy średniego szczebla, graficy, programiści czy copywriterzy słuchali Wyścigu szczurów, czując w ustach nieprzyjemny smak bełta - te rymy były po prostu o nich. Jacek Sobczyński
6. Pezet / Noon - Szósty zmysł (2004)
Nieoficjalny hymn Polski, pocztówka z transformacji ustrojowej, hip-hopowe addendum do Pod Mocnym Aniołem Pilcha i jeden z tych produktów kultury, które rozprawiają się z tematyką alkoholową bez wchodzenia w żartobliwy ton typu Ale się naje***em. Szósty zmysł trafił na Muzykę poważną w 2004 roku, a pod koniec ubiegłego roku Państwowa Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych ogłosiła, że dramatycznie rośnie u nas konsumpcja, każdy wali 9 litrów mocnych alkoholi i prawie sto litra piwa rocznie na łeb, więc nie zmienia się nic - jak hip-hop u Pei. Nie zmienia się także to, że w kategorii zaangażowanego i emocjonalnego reportażu Pezet z Noonem zamknęli Szóstym zmysłem temat. Marek Fall
5. Liroy - Scyzoryk (1995)
Wiecie, że początki są zawsze trudne. Przy pierwszych pokazach filmowych wybuchały pożary, bo od gorąca pękały lampy eterowe. Pierwsze buty do gry w piłkę ważyły po pół kilo każdy. No a pierwszym polskim rap-hitem był Scyzoryk. Po latach widać, jak Albóóm odstaje od rok młodszego materiału od Kalibrów, czy nawet od pierwszego Wzgórza. Te proste beaty, natrętna angielszczyzna i one-linery, przy których najebkowicz uga-buga to dosłownie Ernest Hemingway (jest dziwne niczym New York i powabne jak nanana), składały się na dramatycznie złe wydawnictwo. Ale chwyciło. I było pierwszym polskim rapem, który popłynął na tak szerokie wody. Jacek Sobczyński
4. Paktofonika - Jestem bogiem (2000)
Pisaliśmy już przy podsumowaniu najważniejszych płyt polskiego rapu, że - co wypada w końcu powiedzieć po latach - mocną składową ogromnego sukcesu komercyjnego Paktofoniki była śmierć Magika. Smutne, ale prawdziwe. Natomiast odpryskiem szaleństwa, które rozpętało się na początku 2001 wokół śląskiej formacji, była niesamowita popularność Jestem bogiem. Kawałka, który zawojował walkmany i discmany, przez trzy lata utrzymywał się w pierwszej 40. prestiżowej wówczas listy przebojów Radiostacji, a równocześnie pełnił dla tysięcy młodych słuchaczy funkcję terapeutyczną. Bo trzeba powiedzieć, że zajawka na rap i Paktofonikę uratowała wówczas wiele życiorysów; to między innymi dzięki nim osiedlowe składy zaczęły wykwitać jak pąki na wiosnę. Dzieciaki po prostu wyobraziły sobie, że też są bogami. Albo mogą nimi być. Jacek Sobczyński
3. Molesta - Wiedziałem, że tak będzie (1998)
Największą siłą Skandalu i tym, co zadecydowało o cultural impact tego albumu było to, że Vienio i Włodi jak nikt wcześniej opowiedzieli historię swojego pokolenia, rejestrując jego nastroje, język i lifestyle. Parając się poezją dnia codziennego stworzyli Pismo Święte generacji, której dorastanie przypadło na koniec lat dziewięćdziesiątych. Wiedziałem, że tak będzie to monument tej narracyjnej zwykłości i blokowej dokumentalistyki, której autorzy nawet przez moment nie próbują chować się za gardą stylistycznych trików. Każdy wers tutaj to arcydzieło stylu art brut made in Poland. Nikt nie ma dokumentów bo nikt nie jest pierdolnięty? Nie zamykaj mamo dzisiaj drzwi, bo późno będę? Oligocen? Zasilacz od Tedego? Nie bez przyczyny tak wiele z nawiniętych przez chłopaków sformułowań cieszy się kultowym statusem i doczekało się setek follow-upów. Dobra, nie ma co strzępić ryja. Nie na darmo każdy porządny trzydziestolatek zna ten numer na pamięć, tak jak jego starzy znali Kto ty jesteś? Polak mały. Marek Fall
2. Kaliber 44 - Plus i minus (1996)
Kaliber 44 zawsze był tworem zbyt osobnym i osobliwym, żeby mówić o jego gremialnym odziaływaniu na resztę sceny, ale Plus i minus miał dla jej rozwoju znaczenie niebagatelne. Nie dość bowiem, że debiutancka płyta Ślązaków ukazała się nakładem kojarzonego wcześniej z rockiem, mocno już ugruntowanego wydawnictwa SP Records - co sprawiało, że towarzyszący jej klip trafił prędko do telewizji - to jeszcze opętańcza ekspresja Magika przyciągnęła do siebie całe rzesze słuchaczy, którzy stykając się w owym czasie z Liroyem, Slums Attack czy Molestą, wypowiedzieliby klasyczne zdanie - to nie jest hip-hop. Kalibra słuchało więc nie tylko pierwsze pokolenie hip-hopowców, ale również fani metalu, grunge’u czy… poezji śpiewanej, a w latach 90. - epoce zaciętych wojen międzysubkulturowych - było to nie lada wyczynem. I jeśli dodamy do tego fakt, że ów zupełnie osobny, psychodeliczny lament nie tylko zyskał status ponadgatunkowego przeboju, ale był równocześnie hitem o tak ważkim temacie, jak zagrożenie wirusem HIV, to Plus i minus okazuje się być nie tylko jednym z najważniejszych numerów w historii polskiego hip-hopu, ale równocześnie najszerzej oddziałującą oddolną kampanią społeczną po roku 1989. Filip Kalinowski
1. Grammatik - Friko (2000)
Patrząc na to, jak wielkim i potężnym graczem na rynku rodzimej fonografii jest dzisiaj rap, na pierwszym miejscu naszego zestawienia nie mógł się znaleźć inny numer niż ten, w którym krajowi MC’s po raz pierwszy upomnieli się o należne im pieniądze. Eldo i Jotuze na przełomie milleniów nie przechwalali się posiadanymi fortunami, ani nie żądali widzianych w amerykańskich klipach willi i limuzyn, ale domagali się kasy, której wówczas na przeżartym przez stadionowe piractwo i rozwijający się internet, pozbawionym jeszcze tekstylnego wsparcia, lokalnym podwórku hip-hopowym nie było za wiele. Na do szpiku tutejszym, acz bujającym jak najlepsze produkcje z Stanów, bicie Noona, przy gramofonowym wsparciu DJ’a Romka, reprezentanci Bemowa pokazali, że nie są żadnymi rymującymi egzystencjalistami – jakiej to łatki dorobili się po pierwszej EPce - ale MC’s z krwi i kości, którym trueschoolowe zasady nie przeszkadzają mówić o tym, co myślą. Bo rozwój kosztuje, to nie sklep wolnocłowy, a najlepszym przykładem tego, że owe pieniądze się wreszcie po latach chudych w rodzimym środowisku pojawiły, jest to, w jakim miejscu znajduje się ono obecnie. Cytując więc klasyczny wers Eldoki - kupujcie polskie rap płyty, żeby ta scena mogła nadal iść przed siebie mimo tej dziwnej mieszanki pobłażliwości i strachu, z jaką wciąż - po tych 20 ponad latach - traktują ją media głównego nurtu i branża fonograficzna z kapitułą Fryderyków na czele. Nigdzie indziej bowiem nie widzimy tak prędkiej ewolucji i bezczelnego niekiedy wyglądania przyszłości muzyki, jak właśnie w rapie. Filip Kalinowski