Gdzie indziej na jednej liście znajdziecie pionierów rapowego undergroundu z 1 Killa Hertz, twórców największego one hit wondera w historii polskiego rapu - Stereofonię oraz... Żabsona? To musi być newonce, to musi być kolejna część topki wszechczasów.
Tu znajdziecie poprzednią część notowania, czyli miejsca 50-41. A poniżej - kolejna dycha!
40. Żabson feat. Quebonafide - Czarne okulary (2016)
Od czasów pierwszej fali polskiego rapu (i takich popowych mezaliansów jak Jeden Osiem L czy Lerek z Nowatorem) nikt chyba nie wylewał tak pojemnych wiader żółci na żaden numer, jak na tę tyle emocjonalną, ile... obojętną auto-tune’ową balladkę. Ważne - pierwszą tak popularną auto-tune'ową balladkę. Co jednak w pierwszych latach nowego millenium było dużo trudniej mierzalne, dziś widać jak na dłoni w youtube’owych komentarzach i irracjonalnej wręcz niechęci, którą spora część słuchaczy rapu darzy do dziś Żabsona. A sam numer, choć dziś nie wydaje się być niczym szczególnie odkrywczym, to ledwie kilkanaście miesięcy temu był powodem do hejtu większym niż jakakolwiek stylistyczna wolta wykonana od tamtej pory. A że hejt ten wynikał tylko i wyłącznie z estetyki muzycznej, nie pozastudyjnych kontrowersji, to obu panom bijemy za takie zdeterminowane podejście duże piątki. Bo to właśnie dzięki podobnym ruchom Żabson i Quebo są dzisiaj tu, gdzie są, a ci, którzy wtedy utyskiwali, wciąż marudzą. Filip Kalinowski
39. Eis - Najlepsze dni (2003)
Już przy okazji rankingu płyt pisaliśmy o Eisie tak: nawet nie kryje swojej fascynacji amerykańskim high life’em, obserwowanym z perspektywy warszawskiego blokowiska. Kto inny w 2003 miałby odwagę rapować o tym, że: to jest nasz czas, urodziliśmy się, żeby robić tę forsę? No właśnie - i tu tkwił niezbyt pozytywny odbiór warszawiaka w czasach jego działalności. Ludzie nie rozumieli, że Eis to nie żaden lansujący się na Ameryczkę przychlast, a zwykły chłopak, który jako jeden z nielicznych miał odwagę nawijać o tym, że chciałby być bogaty, ale na razie jest jak jest. Tak było również na funkujących Najlepszych dniach, numerze pilotującym cały album. 15 lat temu Eis nie wywarł wielkiego wpływu na scenę, ale dopiero potem, gdy odszedł z rap-gry, inni w swoich tekstach zaczęli powoli otwierać się na temat pieniądza i ogólnie hajs zaczął być mile widziany, Polska odkryła, że on był tu pierwszy. I robił to najlepiej. Jacek Sobczyński
38. Fenomen - Sensacja (2001)
Początek nowego millenium zalał branżę pierwszą falą mody na rap. Duże wytwórnie zwęszyły w rymach i bitach interes, niezwiązani jakkolwiek ze sceną muzycy wzięli się za robienie hip-hopu, a marki spożywcze i tekstylne poczęły korzystać z nowej estetyki, żeby swoim małoletnim klientom wcisnąć kolejną paczkę czipsów czy taśmowo szyte gacie z obniżonym krokiem. Również media w tym czasie mroku wzięły więc temat tej nowej - patologicznej oczywiście, bo jakże inaczej - subkultury na warsztat. I robiły sensację z każdej, nawet błahej rzeczy. Najgłośniejszym komentarzem dotyczącym tej sytuacji był przełomowy dla jego autorów singiel warszawskiej formacji Fenomen. Odwołujący się do pamiętnej sceny z Nienawiści klip leciał w telewizjach muzycznych na mocno podwyższonej rotacji, sam track szybko stał się hymnem, a do świadomości dziennikarzy głównego nurtu chyba i tak się nie przedarł, bo choć minęły niemal dwie dekady, to wciąż pytają się swoich gości o to, czym rap różni się od hip-hopu. Filip Kalinowski
37. 1 Killa Hertz - Wyłącz mikrofon (1996)
Ktoś, kto dzisiaj odtwarza ten numer, który w 1996 roku trafił na kultową, niebieską składankę S.P. Records, może poczuć się jak na wycieczce szkolnej do osady w Biskupinie. Nagranie zrealizowane zostało rzecz jasna za pomocą kalkulatora, więc umówmy się, że nie jest to high-end, ze słuchaniem zwrotek JanMario i DJ-a V.O.L.T.a jest jak z oglądaniem komedii slapstickowych z początku XX wieku, ale ludzie… To jest połowa lat dziewięćdziesiątych, tak hartowała się stal i rzeczywiście czuć, że dla całego Ein Killa Hertz hip-hop to styl życia jak kung-fu, co jest naprawdę rozczulające. No i najważniejsze: młody TDF. To był jednak gość, który wysyłał e-maile w czasach, kiedy reszta sceny wciąż skrobała listy używając piktogramów. Wiecie o czym mówimy? Jeśli nie, niech zabrzmi trzecia zwrotka Wyłącz Mikrofon. Marek Fall
36. Killaz Group - Jestem szejkiem (2002)
Polski rap od początku był tworem nieco oderwanym od amerykańskich, hip-hopowych wzorców i oczywiście czerpał on pełnymi garściami z tamtejszych inspiracji, ale uciekał - często nieświadomie - od kopiowania ich 1 do 1, w czym z początku lubowała się scena brytyjska, czy niemiecka. Po części wynikało to z tego, że narodził się później i czerpał już z 90'sowych wzorców, po części z braku dostępu do źródeł, a po części z tego, że każdy nasz rodak ubrany jak amerykański hip-hopowiec w szarych i biednych latach zeszłego millenium skazywał się na śmieszność. Kiedy więc środowisko zobaczyło w 2002 roku dwóch typów, z których jeden miał na głowie tzw. kondom, a drugi bluzę z napisem Brooklyn w rozmiarze 5XL, niejeden prychnął z pogardą. Kiedy jednak tych dwóch gości - a szczególnie Gural - zaczynało rymować, wszystkie te podśmiechujki prędko milkły, bo rymy wylatywały z membran głośników z prędkością i siłą karabinu maszynowego. Imponująca, chropowata technika i odmiennie ujęta, acz niepodważalnie wiarygodna uliczna tematyka prędko sprawiły więc, że scena przeszła do porządku dziennego nad tym, jak się nosi i nazywa ten jeden z najważniejszych poznańskich składów hip-hopowych. Filip Kalinowski
35. Małpa - Skała (2013)
Toruński raper zdążył zapisać się w historii polskiego rapu, ozłacając jako pierwszy nielegalne wydawnictwo. Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że nie wycisnął z kariery tyle, ile można było. Szczególnie zważywszy na to, jak wielkie zamieszanie towarzyszyło Kilku numerom o czymś. Jego oficjalny debiut, na który trzeba było czekać wiele lat, niby pokrył się złotem, ale też zostawił wszystkich z poczuciem, że Małpa najlepsze rzeczy robi mimochodem. Nagapiłem się, Jak mam żyć, Niebomby, Guzik, Ikar, no i Skała. Credo, statement, magnum opus i ciarki takie, że najlepiej byłoby od razu wrzucić Lorazepam. To był wielki krok dla Małpy i wielki skok dla ludzkości. Marek Fall
34. DJ 600V., HaiHaieR - Nie jestem kurwa biznesmenem (1999)
Słuchamy tego numeru z perspektywy do szpiku materialistycznego, drapieżnie kapitalistycznego rynku hip-hopowego drugiej dekady XXI wieku. I to, o czym u progu nowego wieku nawijali reprezentanci Śląska, może się wydawać nieco śmieszne. Napędzane chwytliwym bitem 600V (opartym na samplu z numeru Sharon Redd Takin' a Chance on Love) słowa Jajonasza, Grubasa i Gana polskie osiedla chłonęły jak gąbka, bo jak mówił w jednym z wywiadów naszemu Kosi: Z początku nie mogłeś liczyć na to, że na rapie zarobisz jakiekolwiek pieniądze, a później minęło 10 lat i… nic się w tym względzie nie zmieniło. Dotkliwy kontrast pomiędzy przepychem, który widziało się na zaoceanicznych rapowych klipach i tym, jak się żyło wówczas w Polsce, reprezentanci HaiHaieR ujęli lepiej niż ktokolwiek inny na ówczesnej scenie. I każdy hip-hopowiec mógł z odrobiną żalu, ale również z dumą zanucić sobie: W Ameryce chwalą się chłopaki fortunami, ciągle gadają, jaką kasę zarabiają. Gdy tego słucham, to jest mi trochę szkoda, że trzeba walczyć na finansowych schodach, że życie jest życiem i ciągłe problemy. O czym gadka? Nie są z nas biznesmeny. Filip Kalinowski
33. Ortega Cartel feat. Reno - Dobre czasy (2009)
Numer - wzorzec letniaka po polsku. Ale w fenomenie Dobrych czasów kryje się coś jeszcze, bo ten numer jest piękną klamrą, spajającą wyjątkową drugą połowę minionej dekady. Wyjątkową, bo i nie było w polskim hip-hopie drugiej takiej sytuacji, w której mainstreamem stał się underground, a podziemne brzmienia definiowały to, jak wygląda i czym żyje krajowa scena. Dobre czasy! Jacek Sobczyński
32. Sobota feat. Kool Savas, Rytmus, Gural, Wall-E, Bigz - Stoprocent 2
Od zawsze rapowy Szczecin - a zwłaszcza jego część, skupiona wokół Stoprocent - był chyba najdziwniejszym zjawiskiem na krajowej mapie hip-hopu. Ktoś kiedyś powiedział, że tam musi wisieć coś w powietrzu i faktycznie, takiej galerii freaków nie było nigdzie indziej. To jak w filmach Kusturicy: umiejętny balans pomiędzy szaleństwem, geniuszem a kompletnym gównem. Z całej tej ekipy na czoło wysunął się Sobota, który z równą pasją potrafił nagrywać i konkretną ulicę, i disco polo, i jakieś zupełnie pokręcone radiówki. Zgoda, że twórczość Sobolewskiego jest trochę jak dom, który z jednej strony jest zbudowany z marmuru, z drugiej z paździerzu. Ale pod względem charyzmy i odwagi naprawdę niewielu w tym kraju jest w stanie mu podskoczyć. Jacek Sobczyński
31. Stereofonia - Dźwięki stereo (1998)
Największy one hit wonder w historii polskiego rapu. I tu też wracamy do sytuacji jak przy miejscu 37. - po latach trudno nie wychwycić koślawości tekstu, ale to nie ma żadnego znaczenia. Dźwięki stereo były naczelną inspiracją dla wszystkich, którzy po 1998 roku brali się za robienie rzeczy w klimacie tzw. jasnej strony. Zresztą to jest chyba najfajniejsze w hip-hopie jako takim: za ikoniczny dla gatunku numer odpowiada m.in. facet, którego wada wymowy w zasadzie powinna skreślić na starcie. No i jeśli twój głośny kawałek doczekał się po latach jeszcze głośniejszego tribute'u, to znaczy, że zrobiłeś to dobrze. Jacek Sobczyński