
Ostateczne rozstrzygnięcie tego, jakie numery najmocniej zbudowały hip-hop, zapadło właśnie teraz. Odpalcie głośniki i przygotujcie na obcowanie z klasyką przez duże k.
Dla tych, którzy trafili na to zestawienie po raz pierwszy:
10. Notorious B.I.G. - Juicy
Raperzy generalnie uwielbiają nawijać o sobie, ale chyba nikomu przedtem ani potem nie udało się zrobić tego z taką gracją i polotem, jak Biggiemu na pierwszym singlu z jego pierwszego albumu. Słowa są zbędne, Juicy to szczyt tego, jak może wyglądać nawijka o zwykłym życiu, które zmieniło się dzięki hip-hopowi. Słuchamy jeszcze raz i tak w sumie to faktycznie, opinie o tym, że Notorious był najlepszym MC świata, nie są przesadzone. Jacek Sobczyński
9. Three 6 Mafia feat. 8Ball & MJG and Young Buck - Stay Fly (2005)
Choć Three 6 Mafia właściwie od samego początku swojej drogi twórczej, bo przez pierwsze lata trudno to nazwać karierą, cieszyła się kultowym statusem, dopiero ten numer - do spółki z rok późniejszym, pochodzącym z soundtracku do filmu Hustle and Flow trackiem It's Hard Out Here For A Pimp - wywindował ich do statusu międzynarodowych gwiazd. Dopiero w połowie lat 2000, po latach walki o popularność Cash Money czy no Limit, sukcesach T.I.’a czy Lil’ Jona i Grammy dla OutKastu, Ameryka była gotowa na nadejście brudnego południa w glorii i chwale. Wyprodukowany przez DJ’a Paula i Juicy J'a, nisko zawieszony, rozcykany szlagier z charakterystycznym spitchowanym i pociętym hookiem przedarł się do pierwszej 200 Billboardu i stał się hymnem wszystkich tych, którzy nieważne czy robią coś oddwóch lat czy dwóch dekad, wciąż pozostają fresh i fly jak w momencie debiutu. Gościnny udział weteranów z Tennessee - 8Balla i MJG, remix z młodą southową gwardią w osobach Slim Thuga, Trick Daddy’ego i Project Pata czy crunkowa, wyśrubowana i pocięta wersja dowodziły natomiast, że przejście do mainstremu odbywa się w 100% na ich własnych zasadach. I tego, że rap już nigdy nie będzie wyglądał tak samo. Filip Kalinowski
8. Eric B and Rakim - Paid in Full (1987)
O tym, że William Michael Griffin Jr., znany lepiej jako Rakim, sam w pojedynkę zrewolucjonizował podejście do MC’ingu całego pokolenia przyszłych po nim raperów, pisaliśmy już nieraz. I właściwie to, o czym rozwodziliśmy się w zestawieniu 10 płyt, które wyprzedziły swoje czasy, stosuje się nie tylko do krążka Paid in Full, ale również - a może przede wszystkim - do tytułowego tracka z tej klasycznej płyty. Bo kiedy tekstom innych MC’s w latach 80. wciąż było bliżej do dziecięcych rymowanek z nieodłącznymi dźwiękonaśladowczymi „rang-dang-diggidy-dang-a-dang” i składaniem wersów na „beat-feet” czy „you-do”, zwrotki Rakima przywodziły na myśl bardziej frazowanie jazzmanów i talenty literackie poetów pokolenia bitników. Bez Rakima nie byłoby Nasa, Jaya, Biggiego czy Eminema. Nie byłoby chyba w ogóle nic, bo ile można słuchać tej nowej, wokalnej wersji disco z równo poukładanym bitem, na którym koleżka DJ’a zagrzewa imprezowiczowiczów do większego zaangażowania? A co ciekawe, mogłoby też nie być całej, późniejszej instrumentalnej szkoły hip-hopu spod znaku DJ’ów Shadowa, Krusha czy Vadima, gdyby brytyjski duet Coldcut nie wziął na warsztat tego utworu i nie stworzył swojej szalonej, siedmiominutowej wersji. Która nie dość, że była jednym z pierwszych rapowych remiksów cieszących się komercyjnym sukcesem, to jeszcze była zupełnie pionierskim dokonaniem w kwestii kreatywnego podejścia do sampla. Filip Kalinowski
7. Beastie Boys - (You Gotta) Fight for Your Right (To Party) (1986)
Prawdopodobnie najsłynniejszy utwór Beastie Boysów, kapeli ze wszech miar wyjątkowej, bo zawierającej w swoich kawałkach i eksperymenty, i ekskrementy. Mówimy poważnie; Beasties to z jednej strony ludzie, którzy potrafili poszerzyć hip-hop o funk, punk rocka czy alternatywny, rozimprowizowany jazz, z drugiej - zaczynali od tracków, w których studenckie poczucie humoru mieszało się z obsceną i mizoginią. (You Gotta) Figh For Your Right (To Party!) to ta druga bajka. Numer został zainspirowany amerykańskimi komediami młodzieżowymi o tematyce imprezowej, a Beastie Boysi sparodiowali je, dodając do tego niesamowicie chwytliwe, gitarowe riffy i krzykliwe wokale - będące zresztą przez lata ich specjalnością zakładu. Zresztą to były czasy, kiedy co bardziej ortodoksyjna publika szczerze ich nienawidziła; trójka brooklyńczyków była niesamowicie jechana za porzucenie punka i robienie sobie jaj z hip-hopu. Ale i z drugiej strony Licensed To Ill, czyli album, z którego pochodzi ten track, było najlepiej sprzedającą się rap-płytą lat 80. w USA. Jacek Sobczyński
6. OutKast - Rosa Parks (1997)
Gdy w 1995 roku André 3000 na gali wręczenia nagród magazynu The Source wygłosił klasyczne zdanie the South got to say, wielu raperów ze wschodniego czy zachodniego wybrzeża uśmiechnęło się pewnie pod nosem. Dwa lata później, po premierze trzeciego krążka OutKastu - bodajże najlepszego w ich karierze albumu Aquemini - gdy singlowy numer Rosa Parks leciał zewsząd, większość z nich nie była już raczej tak pewna swego. Wyprodukowany przez sam duet, rozbujany szlagier - jak większość południowych numerów, które w tamtych latach przedzierały się przez zasieki obstawionego przez NY i LA biznesu muzycznego - brzmiał zupełnie inaczej niż cały ówczesny rap. Ciężki, zbasowany rytm wybijany przez odbijające się jak piłeczki uderzenia werbla i żywe, instrumentalne wstawki z solówką harmonijce ustnej, dały obu raperom genialne pole do popisów i przechwałek. Tylko tytuł dla tego ego-trippingowego tracka wybrali niezbyt fortunny, bo pani Rosa Parks - ikoniczna postać dla afroamerykańskiego ruchu praw obywatelskich - poczuła się nieco urażona wymową kawałka i użytym w nim wulgarnym językiem. Cała sprawa skończyła się w sądzie, ale - na szczęście - znalazła polubowne rozwiązanie i dziś instytut imienia zmarłej niestety w międzyczasie Parks ściśle współpracuje z André i Big Boiem, realizując programy edukacyjne dla młodych Afroamerykanów. Filip Kalinowski
5. Public Enemy - Fight the Power (1989)
Nie byłoby tej piosenki bez Spike'a Lee. I bez tego filmu:
W 1988 Lee szukał kogoś, kto nagra numer będący swoistym motywem przewodnim filmu Rób, co należy, historii rozgrywającej się w czarnym getcie Brooklynu. Chciałem, żeby kawałek był zaczepny, pełen złości, ale i rytmiczny. I pomyślałem o Public Enemy - przyznał Lee w rozmowie z magazynem Time. Dostał to, czego oczekiwał, ale słuchacze rapu otrzymali o wiele więcej. Cytując Borixona: rap daje mi siłę, i właśnie to jest w Fight The Power najważniejsze. To ten rodzaj zaangażowanego hip-hopu, w którym padają jak najbardziej nieudawane słowa o dumie, odwadze i rewolucji, do tego wypowiadane z mocno afroamerykańskiego punktu widzenia. Stąd zaczepki w kierunku ikon białej popkultury, Elvisa Presleya i Johna Wayne'a - w przypadku tego pierwszego poszło o wypromowanie się i wożenie na kawałkach wyrosłych z afro-źródeł, drugi był na cenzurowanym za wywiad, którego w 1971 roku udzielił Playboyowi, mówiąc o tym, że wierzy w supremację białych. Jacek Sobczyński
4. Kanye West feat. Jamie Foxx - Gold Digger (2005)
Ten inspirowany Rayem Charlesem numer nucili w 2005 roku wszyscy - zwłaszcza w Stanach, gdzie Gold Digger przesiedział aż 10 tygodni na 1. miejscu listy Billboardu. Co ciekawe, to nie jest tak, że Kanye obejrzał oscarowy film Ray, w którym Jamie Foxx wcielił się w postać słynnego, niewidomego muzyka, a potem wymarzył sobie, że aktor pojawi się właśnie w tym numerze. Nie, Gold Digger został napisany z myślą o albumie Shawwny, która finalnie zrezygnowała z umieszczenia go na swojej debiutanckiej płycie. I tak coś nam się wydaje, że chyba żałuje. To track, który umocnił pozycję Kanye'ego na tronie światowego hip-hopu; króla skrupulatnie ciętych sampli z klasyki, błyskotliwego tekściarza i - przede wszystkim - wyjątkową osobowość. A przy okazji pokazał słuchaczom, że idzie nowe; Gold Digger był najszybciej sprzedającym się legalnym mp3 w historii. Jacek Sobczyński
3. Wu-Tang Clan - Protect Ya Neck (1993)
Gdy w 1993 roku na listach rapowych przebojów królowały g-funkowe hity pokroju What’s My Name? Snoop Doggy Dogga czy Nuthin' But A "G" Thang Dre, debiutancki numer nowojorskiego Wu-Tang Clanu niejednego hiphopowca musiał wprawić w osłupienie. Minimalistyczny, surowy bit, który RZA zbudował wokół dosłownie kilku brudnych sampli, był jak mela puszczona na obraz w muzeum. A każdy z ośmiu MC’s, wchodzących po kolei na jego łamy, siłą domagał się atencji i zwiastował nadejście zupełnie nowego pokolenia raperów - nawijaczy, których niepowtarzalne flow i stylówa są ważniejsze niż to, o czym nawijają i na czym to robią. Kryminalnie powiązane, duszne podziemie z buta wyważyło drzwi do pierwszej ligi, a hip-hop już nigdy nie był taki sam. Bo choć szarżę na Billboard reprezentanci Shaolin przypuścili dopiero późniejszymi, nieco bardziej melodyjnymi singlami takimi jak C.R.E.A.M. czy Can It All Be So Simple (a potem swoimi solowymi albumami), to Protect Ya Neck do dziś wydaje się najbardziej rewolucyjnym, autorskim i wkurwionym numerem spod szyldu Wu bandery. Filip Kalinowski
2. N.W.A. - Straight Outta Compton (1988)
Na cztery lata przed zamieszkami w Los Angeles, o których mówił cały świat, w Compton raperzy z N.W.A. odpalili bombę masowego rażenia. Takiego intro debiutanckiego albumu mógłby pozazdrościć im każdy: na beacie samplowanym z Jamesa Browna i Funkadelic Eazy-E, Ice Cube i MC Ren przedstawili się światu, strzelając mu z liścia. Straight outta Compton, crazy motherfucker named Ice Cube, from the gang called Niggaz With Attitudes, when I'm called off, I got a sawed off, squeeze the trigger, and bodies are hauled off - i wszystko jasne, kto tu jest prawdziwym O.G. Na pewno o wiele większym echem odbił się kontrowersyjny Fuck Tha Police - nie na darmo opinia publiczna uznała ich za najniebezpieczniejszy zespół świata - ale Straight Outta Compton mocno zdefiniował pojęcia gangsta rapowego tracku. Mówiąc krótko: wszystkie mniej lub bardziej domorosłe rapowe gangusy rżnęły ten patent z N.W.A. Jacek Sobczyński
1. Grandmaster Flash and The Furious Five - The Message (1982)
Gdyby nie ten jeden klasyczny track, być może rap nigdy by nie wyszedł z osiedlowych block parties, na których koledzy didżeja wychwalali jego umiejętności i zachęcali ludzi do zabawy. Gdyby Melle Mel i Duke Bootee nie wypluli w tym kawałku całej swojej frustracji, która zbierała się w nich przez lata życia w jednym z najniebezpieczniejszych miast świata, jaki to niechlubny tytuł dzierżył wówczas toczony przez epidemię cracku, podzielony między uliczne gangi, wyniszczony, zmęczony Nowy Jork, prawdopodobnie rap by na tych imprezkach sczezł, zastąpiony przez kolejny nowy, taneczny trend, jak to się stało choćby z disco. Biorąc na warsztat problemy społeczno-ekonomiczne, reprezentanci Furious Five utorowali więc drogę dla kolejnych pokoleń świadomych, zaangażowanych MC's z Public Enemy i dead prez na czele, a wkładając w ten komentarz ogrom osobistych emocji - rozpiętych pomiędzy agresją i bezradnością - położyli fundamenty pod każdą kolejną falę rapu, aż po dzisiejszą - najbardziej chyba ekshibicjonistyczną i uczuciową - generację ludzi chwytających za mikrofon. Już na samym początku historii hip-hopu, w pierwszych pionierskich latach tej ponad muzycznej, nieustannie ewoluującej kultury, pokazali też jej otwartość na zmiany oraz chęć ciągłego poszerzania jej formy i tematyki. Czyli to, że rap nigdy nie będzie kurczowo trzymał się żadnych ram ani reguł. Filip Kalinowski