50 najważniejszych płyt w historii polskiego rapu, miejsca 20-11

2823807818681540765494414090585932969031695o.jpg

Emocje sięgają zenitu i powoli zaczyna robić się gorąco. Zanim jednak przejdziemy do finałowej dziesiątki - sprawdźcie, co znajduje się na tzw. liście rezerwowych.

Sprawdź też poprzednie miejsca naszego zestawienia: część pierwszą znajdziesz tutaj, miejsca 40-31 tutaj, a poprzednią dziesiątkę tu.

1
20. ZIP Skład - Chleb powszedni (1999)
hqdefault-2.jpg

Gdy nie bez kozery porównywana nieraz do Wu-Tang Clanu, warszawska ferajna rozpoczęła swój walczyk na mocnym, betonowym fundamencie, jaki zbudowała dla swoich następców Molesta, krajowa ciemna strona już nigdy nie była taka sama. Połączone siły takich formacji jak TPWC, Ko1fu i Fundacja #1 złożyły się na prawdziwą mikrofonową armię, spośród której na pierwszy plan wysuwały się narracyjne umiejętności Sokoła, porywające flow Pona i szalony styl Fusznika. Szarość, monotonia i apatia Warszawy schyłku lat 90. znajdowała swoje odbicie w pobrzmiewających Francją, do dziś inspirujących rodzimych uliczników, niesamowicie klimatycznych bitach, a Ziomki i Przyjaciele wykładali na nich swój kodeks prawilnych przykazań, które osiedla znały już całkiem nieźle, bądź w mig przyjęły za swoje. Bo nieważne, czy było się ze Śródmieścia Południowego, jak się było w porządku, to nie było powodów się trzęść, a gdyby się trafiło akurat na MDM, wszystkie okoliczne huśtawice, bramy, piwnice i szare kamienice znało się już z tej płyty tak dobrze, jakby się tam spędziło całe lata. I też kolejne lata zwykle się tam spędzało – nieważne, czy na krążkach Zipery, WWO, Fundacji #1, TPWC, Fusznika, Pona, Sokoła czy Pokoju z Widokiem na Wojnę.

Filip Kalinowski

2
19. O.S.T.R. - Jazz w wolnych chwilach (2003)
jazz-w-wolnych-chwilach-b-iext47714412.jpg

Dzisiaj mnie kochasz, jutro nienawidzisz, dzisiaj mnie pragniesz, jutro się wstydzisz - ten cytat Sweet Noise jak ulał pasuje do obecnego etapu kariery Ostrego, któremu ostatnio niemiłosiernie obrywa się za zjadanie własnego ogona, zarzuca grafomanię i odklejenie od rzeczywistości. Casus tekstów łodzianina świetnie ujął w jednym z naszych tekstów Marek Fall, sugerując, że freestyle’owe wychowanie rapera nieco mimowolnie przenosi się na płaszczyznę jego numerów, wprowadzając w nie zwyczajny chaos. Natomiast halo, nie rzucajmy się na obalanie pomników z plastikowym nożykiem. Od kilkunastu lat O.S.T.R. to jedna z najważniejszych postaci polskiej sceny, raper owszem, ponadprzeciętnie płodny, ale ze znakomitym warsztatem i jeszcze lepszym uchem do beatów. Najważniejszym punktem jego dyskografii jest chyba oparty na winylowych samplach Jazz w wolnych chwilach; potężna, ponad dwugodzinna kobyła, bardziej introwertyczna od Tabasko, ale niestroniąca od osobistych wycieczek - oberwało się choćby Edycie Górniak czy Michałowi Wiśniewskiemu. Stworzona w stu procentach na autorskich beatach Ostrego, choć sporo pieprzu dodają do nich zaproszeni didżeje: Haem, Romek, Funksion oraz Kostek. I jeszcze jedno: ten od lat ostentacyjnie podążający wbrew trendom raper znalazł patent na wyrobienie sobie największej i najbardziej oddanej publiki w tym kraju. 100 tysięcy egzemplarzy jednego (!) krążka nie sprzedaje się za rap o tym, że było się już jedną nogą na tamtym świecie. Tu chodzi o coś więcej.

Jacek Sobczyński

3
18. Ten Typ Mes - Alkopoligamia: zapiski typa (2005)
mes0.jpg

Od kiedy Mes w 2002 roku wjechał tirem na scenę, każdą kolejną gościnną zwrotką czy płytą współtworzonych formacji (2003 - Flexxip, połowa 2005 - 2cztery7) testował cierpliwość rosnących zastępów swoich fanów, którzy czekali na pierwszą solówkę Piotra. Na jesieni 2005 roku w końcu ją dostali - syrop na fałsz sporządzony przez ostatniego rapera, któremu jeszcze zależy, blisko dwa razy młodszego od Liroya warszawskiego cwaniaczka, który już kilkanaście lat temu miał alergię na to, w jaką stronę zmierza hip-hop. I choć na swoim debiutanckim albumie nieraz zerkał w stronę słonecznej Kalifornii, to nie miał zamiaru znów nagrywać Funku dla smaku, trzymając pewny balans pomiędzy wschodnimi a zachodnimi inspiracjami. Dodatkowo doprawiając jeszcze całość spora dawką jazzu, wolał budzić absmak u swoich (licznych) byłych dziewczyn, plastikowych raperów, głupich słuchaczy i… Meza, z którym akurat miał beef. Nagrywał tę płytę pół roku, by dać hip-hopowcom to, na co czekali znacznie dłużej, ludziom, którzy znają się na muzyce, - ale hip-hop traktują jako sezonową ciekawostkę - pokazać jak dojrzała może być to muzyka; jednocześnie nie rezygnuję z jej bezkompromisowego stylu, bo co jak co, ale hip-hop nie może stracić jaj, tak?! I nie stracił, a jednocześnie udało się Mesowi wypełnić wszystkie stawiane sobie założenia. Filip Kalinowski

4
17. Peja - Na legalu? (2001)
nalegalu.jpg

Ten największy komercyjny sukces w historii polskiego ulicznego rapu zrodził się niespodziewanie, ale nieprzypadkowo. Nie wierzcie przypisującemu sobie ojcostwo fejmu Na legalu? Sylwestrowi Latkowskiemu; reżyser trąbił o tym wszem i wobec tuż po premierze Blokersów, prawda jest jednak zupełnie inna. Po pierwsze - o Blokersach mówiło się sporo, ale sam film był zjawiskiem mocno niszowym; ze śladową dystrybucją w kinach, rozpowszechniany głównie na video, do telewizji trafił dopiero późną wiosną 2002 roku, gdy Peja zdążył już liczyć sprzedaż swojej płyty w dziesiątkach tysięcy. Po drugie - Rychu najpierw zbudował sobie niemal boski status na scenie wielkopolskiej, a dopiero potem uderzył szeroko w Polskę - w całym kraju wszyscy i tak już go kojarzyli, natomiast rodzinny fyrtel stał za nim murem w pogodę i niepogodę. Po trzecie - Głucha noc oraz Jest jedna rzecz, dwa bangery absolutne, kawałki, które rozpędziły sprzedaż Na legalu? z poziomu TLK do TGV. To zresztą do dziś najlepsza płyta Pei, tyleż przebojowa, ile szczera, na której każdy kawałek stanowi odrębną historię. Wielu zarzuca poznaniakowi monotonię, z czym czasem nie sposób się nie zgodzić, ale tu trzeba być uczciwym - w uniwersum Pei Na legalu? jest różnorodne niczym Egzotyka. A tekstowe faile pokroju legendarnego najebkowicza uga-buga tylko dodają jej smaku. Nobody’s perfect.

Jacek Sobczyński

5
16. Eis - Gdzie jest Eis? (2003)
00Eis-GdzieJestEis2003-cover.jpg

Co łączy Eisa z Vincentem van Goghem? Docenienie dopiero po śmierci, choć na szczęście w przypadku warszawskiego rapera mówimy tu o przejście na inny świat w wymiarze artystycznym. Zniechęcony znikomym rozgłosem wokół swojego solowego debiutu Eis postanowił po prostu odejść z rapu i zacząć robić poważne pieniądze, czemu zresztą zupełnie się nie dziwimy. Ale nie tylko dlatego Gdzie jest Eis? - trochę zaskakująco nawet dla samego autora - zaczął żyć własnym życiem jako album owiany środowiskowym kultem. To niesamowicie szczera płyta, na której Eis nawet nie kryje swojej fascynacji amerykańskim high life’em, obserwowanym z perspektywy warszawskiego blokowiska. Kto inny w 2003 miałby odwagę rapować o tym, że: to jest nasz czas, urodziliśmy się, żeby robić tę forsę? Tylko Tede, ale on akurat umiejętnie łączył tę nawijkę z bangerowym potencjałem. Tymczasem Eis proponował nowoczesne w brzmieniu, ale dość tradycyjnie formalnie, generyczne beaty. Dziś na ten krążek powołują się wszyscy, chociaż spróbujcie znaleźć kogokolwiek, kto ma go na legalu.

Jacek Sobczyński

6
15. Łona - Koniec żartów (2001)
lonakonieczartow400px.jpg

Najcelniej fenomen Łony zdefiniował on sam, opowiadając w Antologii Polskiego Rapu o tym, jak ukształtowała się jego artystyczna tożsamość: W domu słuchało się Młynarskiego, Kabaretu Starszych Panów. Sporo było też późnej Piwnicy pod Baranami, Długosza, młodego Turnaua, Kantego Pawluśkiewicza. To chłonąłem, że tak powiem, z urodzenia, zaś z czasów, w których dorastałem, pamiętam Dog Eat Dog, H-Blockx, House of Pain czy Funkdoobiest. Mocno generalizując: w czasach, gdy triumfy święcił generyczny, osiedlowy rap i rodził się bauns (kilka miesięcy przed premierą Końca żartów ukazał się przecież S.P.O.R.T.), na scenie pojawił się wykonawca, który łączył hip-hopową pasję z inteligenckim etosem, humorem uformowanym przez klasyczny literacki kabaret oraz publicystykę rodem z Gazety Wyborczej. Łona razem z Webberem (odpowiadał za patent łączenia jazzowych sampli z garażowymi bębnami) zdobył za sprawą Końca żartów rząd dusz, pokazując, jak robić stylowy rap dla normalsów.

Marek Fall

7
14. Kaliber 44 - W 63 minuty dookoła świata (1998)
1299.jpg

Zaraz posypią się gromy, ale albumy Kalibra słabo zniosły próbę czasu i poza legendarnym debiutem mają w sobie pewnego rodzaju nieznośny, juwenaliowy sznyt. Co nie zmienia faktu, że  W 63 minuty dookoła świata to była prawdziwa rewolucja stylistyczna - dla całego gatunku, ale i samego zespołu. Oto niecałe dwa lata po Księga Tajemnicza. Prolog (dziwaczne słowiańskie glosolalia skontrowane inspiracjami Wu-Tang Clanem i Gravediggaz), Kaliber 44 wrócił z materiałem lingwistycznym i sowizdrzalskim, choć niepozbawionym atmosfery niepokoju i psychodelii. Dab, Joka i Magik oraz DJ Feel-X nadal stanowili zjawisko osobne, ich kawałki nijak nie kojarzyły się z deskorolką czy graffiti, oni sami wyglądali jak nowocześni metalowcy i mieli swoją sektę, swój zakon. To był inny świat (credits: Wujek Samo Zło). Co więcej, Kalibra nie dało się marginalizować z uwagi na niesamowite liczby, jakie wykręcali: debiut rozszedł się w nakładzie ponad 100 tysięcy egzemplarzy, a W 63 minuty dookoła świata – w ponad 50 tysiącach (!!!). W drugiej połowie lat 90. pod względem zasięgów większy od nich był tylko Liroy.

Marek Fall

8
13. Pezet/Noon - Muzyka klasyczna (2002)
pezet-noon-muzyka-klasyczna-okladka.jpg

O gigantycznym wpływie Muzyki klasycznej na rozwój polskiego rapu oraz wrażliwość jego odbiorców pisaliśmy już tutaj, przy okazji 15. rocznicy wydania tego krążka. Dopowiemy tylko, że nie zna życia ten, kto te kilkanaście lat temu nie tłukł się ze szkoły zdezelowanym, zatłoczonym Ikarusem, słuchając Tych samych dni, tych samych snów na swoim pierwszym discmenie. Na Muzyce klasycznej nie rapował żaden tam pan Pezet, ale po prostu nasz dobry ziom, którego co prawda nie znaliśmy osobiście, ale jaraliśmy się, że mu się udało.

Jacek Sobczyński

9
12. Pro8l3m - Art Brut (2014)
artbrut1.jpg

Już stopniowana dramaturgia Wielkiego ognia Miry Kubasińskiej i Breakoutu, a potem niepokojące, groźne i szorstkie wejście Oskara zwiastowały, że Art Brut to będzie wielki album. Cały materiał został zaprojektowany w ten sposób, że Steez wziął na warsztat (najczęściej) dość ob****ane szlagiery polskiej piosenki lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, a Oskar dopisał do nich i zarapował bezkompromisowe wersy. Tak powstał mixtape, który ma siłę filmu sensacyjnego Władysława Pasikowskiego z najlepszych lat, a do tego niesie ze sobą kawał krwistej, słowiańskiej literatury, jakby ghostwriterem byli tu Marek Hłasko albo Wojtek Sokół. Oskar i Steez zwracali już uwagę w Dobrym Towarze, C30-C39 stanowiło obiecującą zapowiedź kolejnych wydawnictw, ale Art Brut to było już wejście z buta na pełnej k***ie. Klasyk w momencie wydania i najważniejszy uliczny album od czasu Skandalu. Kropka.

Marek Fall

10
11. Ortega Cartel - Lavorama (2009)
lavoramabig.jpg

Lavorama to niebywały przykład albumu dziwacznego i sukcesu znikąd, który przerodził się w fanatyczny kult. Patr00 i Piter Pits, dwóch Polaków mieszkających w Montrealu, całymi latami robili muzykę i udostępniali ją za darmo w sieci. Nagle nagrali materiał, który mógłby być płytą producencką z uwagi na szaleńczą liczbę featuringów (od podziemia po ścisły mainstream) i dogadali się z Asfalt Records, a ich kolejna premiera była jak wpuszczenie światła do zaciemnionego i dusznego pokoju. Dzisiaj to żaden problem być szalikowcem Ortegi Cartel, ale dla zbudowania własnego street credu przytoczę słowa, które napisałem na łamach Onetu dwa tygodnie po premierze krążka: Hip-hop Ortega Cartel jest jak radosny futbol. Entuzjazm, pozytywna zajawka i pogodna wibracja warunkują każdy pojedynczy dźwięk i każde słowo Lavoramy - albumu tak gorącego, że spokojnie można by go przechrzcić na Flavourama.[…] To nawet nie jest kwestia tego, że Lavoramy nie wypada nie znać. Choć nie wypada. Ale ten longplay będący rzadko spotykanym wyrazem miłości do życia jako takiego, wręcz zaraża swoim światłem i lekkością. Poza tym sam sposób dystrybucji i dbałość o wizualną otoczkę i tak wygeneruje Ortedze Cartel rząd dusz. Bardzo fajnych dusz, które rusza bardzo fajny rap.

Marek Fall

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.