W ostatnich latach kilku polskim menedżerom udało się doprowadzić piłkarzy do najlepszych klubów świata i uczestniczyć w wielomilionowych transferach. Jednak za każdym razem historie sukcesu dotyczyły polskich zawodników. Paweł Zimończyk poprowadził do czołówki ligi włoskiej Słowaka.
Kiedy przychodzi weekend, profile w mediach społecznościowych polskich agencji menedżerskich zapełniają się informacjami o współpracujących z nimi zawodnikach. Ktoś zagrał w podstawowym składzie Motoru Lublin, inny zaliczył asystę w Puszczy Niepołomice, a jeszcze ktoś trafił do jedenastki kolejki ekstraklasy. Te bardziej uznane agencje chwalą się wyczynami swoich klientów na europejskich boiskach. Stajnia Fairsport się pod tym względem nie różni. Tam też są informacje o pierwszym golu Bartosza Slisza w Legii i wypożyczeniu Daniela Bielicy do Warty Poznań. Ale gdzieś między nimi krąży niepasujący element. Stanislav Lobotka, który w styczniu przeszedł za dwadzieścia milionów euro z Celty Vigo do Napoli. Ani to Polak, ani jego stopa nigdy nie stanęła w ekstraklasie. A jednak, gdy trzeba było wynegocjować jego przenosiny z Hiszpanii do Anglii, to Paweł Zimończyk musiał polecieć do Neapolu i usiąść przy stole z władzami czołowego włoskiego klubu. Świat futbolu zdominowany jest przez wielkie międzynarodowe agencje. Portugalczyk Jorge Mendes ma u siebie graczy wszelkich nacji. Podobnie jak Mino Raiola wykroczył daleko poza włoski rynek. Polscy agenci do tej półki nie mają wstępu. Sprzedają polskich piłkarzy lub ewentualnie obcokrajowców trafiających do ekstraklasy. Historia współpracy Zimończyka i Lobotki to jedyny tak spektakularny przypadek, w którym polski menedżer przez wiele lat prowadziłby karierę zagranicznego piłkarza, nigdy niegrającego w polskiej lidze.
GRANICE BEZ ZNACZENIA
Na polskim rynku Fairsport znany jest jako agencja specjalizująca się w sprowadzaniu do ekstraklasy graczy ze Słowacji. Jednak pomysł biznesowy Zimończyka nie polegał tylko na tym, by korzystać z bliskości południowej granicy i umieszczać piłkarzy stamtąd w polskich klubach. - Z Rybnika, gdzie mieszkam, do Ostrawy, czy Żyliny mam bardzo blisko. Nawet do Lublany jedzie się mniej więcej tak samo długo, jak do Białegostoku. Powiedziałem sobie, że granice nie mają aż takiego znaczenia. Od początku bardziej postawiłem na działanie na różnych rynkach, nie skupiając się tylko na jednym kraju – opowiada.
AGENCYJNA SIEĆ
Jego wspólnik Branislav Jasurek ułatwiał wejście na rynek słowacki, ale to nie był jedyny kraj, w którym firma zamierzała działać. - Od początku funkcjonowaliśmy jako agencja polsko-słowacka. Szukaliśmy ludzi, którzy w różnych krajach Europy będą tworzyć filie pod marką Fairsport. Tak się dzieje. Przy okazji transferu Adama Jakubecha do Lille poznaliśmy agenta, który odpowiada teraz dla nas za rynki we Francji i we Włoszech. Dobrze rozwija się nasza gałąź w Słowenii, z której pochodzą znani w ekstraklasie David Tijanić czy Sasa Żivec. Świat piłki jest tak międzynarodowy, że nie ma dziś problemu, by Polak wytransferował zawodnika ze Słowenii do Chin. Firma jest zbudowana w ten sposób, że w większości krajów mamy swoich przedstawicieli. To oni dbają o codzienny kontakt z zawodnikami. Później cała agencyjna sieć kontaktów pomaga naszym piłkarzom. Nasz człowiek na Węgrzech może otworzyć drogę do tamtejszego rynku prowadzonym przez nas zawodnikom ze Słowenii. Moją codzienną główną rolą jest dbanie o Polaków, ale czuwam też nad całością tego, co się u nas dzieje – wyjaśnia Zimończyk.
OSIEM LAT Z LOBOTKĄ
Jedną z pereł w portfolio agencji już od wielu lat był Lobotka. - Jest z nami od ośmiu lat. Już jako 16-latek debiutował w słowackiej ekstraklasie i każdy wiedział, że to talent, jakich mało. Mój wspólnik grał z nim w Trenczynie, ale ze względu na wykrytą wadę serca musiał wcześniej skończyć karierę. Dzięki niemu nasza droga do zawodników Trenczyna była znacznie krótsza, bo w tamtym czasie zaufała nam większość tamtego zespołu. Lobotkę od początku podpisywaliśmy już wspólnie z Branislavem i razem przeprowadzaliśmy jego transfery do Nordsjaelland, Celty i Napoli – opowiada polski menedżer.
IM WYŻEJ, TYM TRUDNIEJ
Mimo że talent Lobotki był trudny do przeoczenia, doprowadzenie go do poziomu czołówki Serie A, wymagało sporo wysiłku. - Żaden transfer nie jest łatwy do przeprowadzenia. A wbrew pozorom, im większe, tym są trudniejsze. Już pierwsze przejście z Trenczyna do Nordsjaelland wymagało z naszej strony pracy, bo Duńczycy nie dysponowali wtedy pieniędzmi, których oczekiwali Słowacy. Udało się ich przekonać dopiero wysokim procentem od kolejnej sprzedaży. Po udanym dla Lobotki Euro U-21 w Polsce, Nordsjaelland zmienił ceny, podczas gdy Celta była w stanie zaoferować trochę mniej. Znów wymagało to negocjacji. Przejście do Neapolu było o tyle trudne, że Celta znajdowała się w ciężkiej sytuacji ligowej, biła się o utrzymanie w La Liga, a nie jest klubem, który aż tak bardzo potrzebuje pieniędzy z transferów. Udało się przeprowadzić tę transakcję dopiero po trzech tygodniach rozmów – zdradza.
SAMA PRZYJEMNOŚĆ
Dla niego jako menedżera negocjacje na tym poziomie też były nowym doświadczeniem. - Napoli jest wielkim klubem i ma swoje obostrzenia, jeśli chodzi o prawa do wizerunku. Kontrakt też jest dłuższy, niż te, które podpisujemy gdzie indziej. Wiadomo, że takim negocjacjom towarzyszy stres i duża odpowiedzialność, ale po latach pracy w tej dziedzinie, da się do tego przyzwyczaić – opowiada. Praca agenta z piłkarzem na tym poziomie znacznie różni się od tej, którą trzeba wykonać przy zawodniku znajdującym się dopiero na początku drogi. - Piłkarze w klubach formatu Napoli są zadbani od a do z. Z naszej strony potrzebne jest już bardziej doradztwo w różnych sprawach, czy choćby koleżeńska wizyta, której zawodnicy też czasem potrzebują. Prowadzenie piłkarza na tym poziomie to już potem przyjemność pojechania na mecz i zobaczenia kogoś, kogo prowadziło się od lat, grającego w wielkim klubie – mówi.
DRUGI TRANSFER W HISTORII
Początki Słowaka w Napoli są dalekie od idealnych, bo u Gennaro Gattuso w meczach ligowych zwykle siedzi na ławce. Regularnie występuje tylko w Lidze Europy. Jego agent jest jednak daleki od paniki. - Nie mam wrażenia, by w klubie byli z niego niezadowoleni. Pierwsze dziesięć dni uciekło mu na treningach indywidualnych przy przedłużających się negocjacjach. Później po dwóch miesiącach liga została zawieszona. Po powrocie wszystko toczyło się w szybkim tempie, a jemu przyplątał się drobny uraz. 2020 rok jest specyficzny i ten sezon też będzie trochę szarpany, jednak zdecydowanie za wcześnie jeszcze na ocenę tego transferu – podkreśla. Przeprowadzona w styczniu transakcja była drugą co do najdroższych w historii słowackiej piłki. Większe pieniądze popłynęły tylko przy okazji przenosin Milana Skriniara z Sampdorii do Interu Mediolan w 2017 roku.
GABINETY NAJWAŻNIEJSZE
Kiedy Zimończyk podpisywał umowę z Lobotką, prowadzenie go wymagało tylko znajomości słowackiego rynku. Czy dziś, gdy piłkarz wszedł na poziom Napoli, agent musi rozwijać się razem z nim i zostać ekspertem od Serie A? Zdaniem menedżera niekoniecznie. - Dla kibica znajomość każdego zawodnika grającego w lidze włoskiej może być ważna, ale dla agenta ważniejsze jest sprawne poruszanie się w gabinetach prezesów i dyrektorów sportowych. Jeśli chodzi o ocenę przydatności piłkarza, kluby z tej półki i tak mają sprawdzone wszystko od a do z. Agent musi natomiast mieć ogólne pojęcie o lidze, by dobierając zespół dla swojego klienta, wiedział, czego spodziewać się po danym klubie i jaki futbol preferuje konkretny trener. Z Napoli wyszło dobrze, bo Lobotka to zawodnik techniczny, a w Neapolu raczej chcą grać piłką i mają piłkarzy dobranych pod taki styl gry – zaznacza.
CORAZ CZĘSTSZA DROGA
Nie jest natomiast tak, że mając piłkarza w jednym z najlepszych klubów ligi włoskiej, trzeba przesadnie obawiać się zakusów innych, większych agencji. - Zakusy zaczynają się już od wieku juniora. To normalna rzecz na konkurencyjnym rynku. Gdy mowa o poziomie, na który wszedł Lobotka, wszystko zależy już od relacji zawodnika z jego agentem i tego, jak obaj zachowywali się względem siebie, kiedy było dobrze i gdy było źle. Jeśli chodzi o podejście i charakter Stana, nigdy nie wahaliśmy się w ani jednym procencie – mówi. Jego zdaniem, biorąc pod uwagę rywalizację agentów o podpisy już zawodników w wieku juniora, to naturalna kolej rzeczy, że polscy menedżerowie będą się starali prowadzić kariery nie tylko Polaków, ale i obcokrajowców wyszukanych w innych krajach, niekoniecznie pod kątem występów w ekstraklasie. - Coraz więcej firm zaczyna działać w ten sposób. Rynek jest otwarty, przepływ między krajami bardzo duży, więc to raczej nieuniknione. Jednak gdy zaczynaliśmy dziesięć lat, byliśmy jednymi z pierwszych – podkreśla Paweł Zimończyk. Dzięki temu na profile społecznościowe agencji może dziś wrzucać informacje o tym, jak jego zawodnik zaprezentował się na Camp Nou przeciwko Barcelonie.