Polskę poznał z perspektywy życia w Sopocie, Krakowie, Pile i Legionowie. W ostatnim mieście pracował przez ostatnie trzy lata, osiągając najlepsze wyniki w historii klubu. Teraz piąty zespół Tauron Ligi zamienił na brązowe medalistki. Alessandro Chiappini, szkoleniowiec ŁKS-u Commercecon Łódź, opowiada o nowym miejscu pracy, przeżyciach w Legionovii, a także dzieli się spostrzeżeniami z kariery trenerskiej.
O Chappinim można powiedzieć, że po wielu latach życia nad Wisłą, z Alessandro zamienia się w Aleksandra. Mający żonę Polkę Włoch po raz pierwszy pojawił się w Lidze Siatkówki Kobiet w 2010 roku. Wrócił do niej kilka lat później, po przygodach w ojczyźnie oraz Azerbejdżanie. Przez ostatnie trzy lata odpowiadał za wyniki IŁ Capital Legionovii Legionowo, z którą w sezonie 2019/2020 zajął najlepsze w historii klubu, czwarte miejsce.
Były selekcjoner reprezentacji Turcji i Słowenii mówi nam o pierwszych tygodniach pracy w ŁKS-ie, latach w Legionovii, rozwoju indywidualnych zawodniczek czy trenerskich lekcjach, które los co rusz mu przynosi, nawet jeśli w zawodzie głównego szkoleniowca pracuje już od blisko dwudziestu lat.
*****
Michał Winiarczyk: Tęsknisz za pracą we Włoszech?
Alessandro Chiappini: Przede wszystkim czuje się dobrze w Polsce. Mam bardzo miłe doświadczenia pracy w tym kraju, więc nie wiem, czy pod względami zawodowymi mogę tęsknić za ojczyzną. Oczywiście, jeśli pewnego dnia dostanę propozycję przy bardzo dobrym projekcie w Serie A, to z pewnością potraktuje ją jako wielką nobilitację. Na dziś Polska to naprawdę mój dom, bo jestem z nią związany od wielu lat.
Pytam, bo praca w Piacenzy w sezonie 2014/2015 to twoje ostatnie doświadczenie z Ligą Mistrzyń. Teraz, po latach, wracasz z ŁKS-em do rozgrywek, w którym przyjdzie wam się zmierzyć między innymi z Fenerbahce Stambuł.
To naprawdę coś wielkiego. To motywacja do pracy nie tylko dla mnie, ale dla całego klubu. Za każdym razem, gdy dostawałem szansę prowadzenia zespołu w Lidze Mistrzyń, odbierałem ją jako czystą przyjemność. Rywalizacja poza granicami kraju, z zespołami, z którymi na co dzień nie masz styczności, jest budująca dla wszystkich. A jeśli dodatkowo możesz zmierzyć się z takim zespołem jak Fenerbahce? Nic tylko się cieszyć.
Gdy niedawno pytałem się Marka Mierzwińskiego o to, co czuje na myśl, że będzie rywalizował w jednych rozgrywkach z takimi postaciami jak Guidetti, Lavarini czy Santarelli, odpowiedział: „Nie czułem i nadal nie czuję się gorszy od innych trenerów”. A jak wygląda sprawa u ciebie?
Każdy trener jest inny. Nie lubię porównywać się do innych szkoleniowców, bo cechują nas różne style pracy. Wszyscy szkoleniowcy pracujący w zespołach z Champions League to fachowcy. Nikt nam nie dał za darmo miejsca w tak dobrych klubach. Jedna rzecz to styl, druga to relacje z zawodniczkami. Możesz być trenerem ze świetną filozofią gry, ale bez wsparcia ze strony siatkarek to nic nie znaczy. Do osiągnięcia celu potrzebujesz współpracy. Nawet najlepszy szkoleniowiec nic nie wyczaruje bez zaufania ze strony drużyny.
Kiedyś usłyszałem teorię, że gdyby zastąpić Daniele Santerellego jakimkolwiek innym włoskim szkoleniowcem, to Imoco Conegliano nadal by dominowało, bo to tak zwany „samograj”, na którego sukces składają się świetne siatkarki.
Dałeś za przykład jeden z najmocniejszych klubów świata. Uważam, że na pewno wstawiając tam innego trenera zmieniłby się styl, ale poziomem gry Conegliano wciąż nie odstawałoby od najlepszych. Choćbyś się mocno starał, to naprawdę trudno jest zepsuć tak dobrze funkcjonujący zespół (śmiech).
Trafiłeś do klubu, który w polskich warunkach uchodzi za jedną z najsilniejszych organizacji. Jak się czujesz w ŁKS-ie?
Pierwsze tygodnie poświeciłem na zaznajomienie się z nowym miejscem. Musimy przyzwyczaić się dobrego zarządzania kalendarzem, bo ŁKS dzieli halę między innymi z Grot Budowlanymi Łódź. Dobrze się odnajduję w Łodzi, bo tak jak powiedziałeś, panuje tu dobra organizacja. Widzę, że ludzie w klubie szybko reagują na wszelkie problemy i nasze potrzeby. Póki co wszystko idzie zgodnie z planem.
Jestem także szczęśliwy jeśli chodzi o zespół. Od pierwszego dnia nie brakuje nam pozytywnych myśli do pracy. Jako że w tym roku okres przygotowawczy jest bardzo długi, postanowiliśmy podzielić go na dwie części. Pierwsza dotyczyła występu na Pre Zero Grand Prix (turnieju siatkówki plażowej – przyp. M.W). Druga to już właściwe przygotowanie do startu Tauron Ligi.
Z powodu mistrzostw świata nie masz jednak dwóch środkowych, przyjmującej i rozgrywającej.
Z charakteru jestem człowiekiem, który bardziej docenia to co ma, niż narzeka na to, czego nie ma. Nawet w tej wymagającej sytuacji dostrzegam wielką zaletę. Mam okazję poznać bardzo dobrze wszystkie obecne siatkarki. Części z nich nie znałem wcześniej zbyt dobrze. Zdaję sobie sprawę, że tuż przed początkiem ligi będę miał cały skład. Potrzebujemy chwili na zaznajomienie brakujących zawodniczek z systemem gry, bo siłą rzeczy wraz z moim przyjściem on się zmieni. Trójka z nich grała ze sobą w ubiegłym sezonie, więc to też atut. Jestem spokojny o ich przygotowanie fizyczne. Siatkarki wrócą tuż po mistrzostwach świata, na które szykowały się miesiącami z reprezentacjami.
Mimo że przyjście do ŁKS-u ogłoszono po sezonie, już od dłuższego czasu było wiadome, że zwiążesz się z łódzkim klubem. Na ile tegoroczny skład to twoja wizja, a na ile pozostałość poprzedników?
ŁKS rok temu był jednym z najsilniejszych klubów ligi. Nie przyszedłem tutaj, by dokonywać rewolucji, bo nie było takiej konieczności. Wiedziałem o nadchodzących zawodniczkach, ale wychodziłem z założenia, że nie będę musiał zmieniać zbyt wiele. Myślę, że nawet kibice i dziennikarze również też to dostrzegają. Niektóre siatkarki postanowiły zbierać doświadczenie w innym miejscu. Musieliśmy znaleźć w ich miejsca najlepsze zastępstwa i mam nadzieję, że to się nam udało.
Masz wrażenie, jakbyś czasami był jednym z powodów, dla którego zawodniczka dołączyła do twojego klubu?
W pracy trenerskiej często zdarza się, że uda ci się nawiązać z siatkarkami szczególnie dobre relacje. Panuje między wami świetna komunikacja, dziewczyny z zainteresowaniem patrzą na twoją filozofię gry i chętnie dzielą się merytorycznymi opiniami. Przypadki, w których zawodniczka chce pracować w innym zespole z dobrze znanym jej trenerem, są bardzo popularne. Osoba szkoleniowca potrafi być kluczowa w decyzji o dołączeniu do nowego zespołu. W ŁKS-ie występują jednak tylko trzy zawodniczki, z którymi miałem wcześniej styczność. Z Olą Gryką współpracowałem rok temu w Legionowie, z Laną Scuką w reprezentacji Słowenii. Z kolei z Pauliną Maj-Erwardt pracowałem dawno temu w Sopocie. Takie przypadki są często spotykane, ale nigdy nie wygląda to tak, że wraz z przyjściem do nowego klubu proszę o zakontraktowanie połowy poprzedniego.
Zawsze czuję wielką dumę gdy widzę byłą zawodniczkę robiącą karierę w dużym klubie. Dla każdego trenera sukces jego siatkarki jest nagrodą także dla niego.
Masz też komfort, który nie jest normą w Tauron Lidze. Przychodząc do nowego klubu trafiłeś wraz ze swoim sztabem. Często jest tak, że zmienia się trener i jeden asystent, a reszta pracuje niezależnie od tego, kto prowadzi zespół.
Z pewnością to olbrzymia przewaga na początek pracy. Z Adrianem i Maćkiem spędziłem trzy lata w Legionowie. Znamy się już doskonale. Zbudowaliśmy solidny system pracy. Lubię ich, bo nie słyszę ciągle: „Tak Ale, masz rację”. Często dzielimy się ze sobą opiniami i nawet jeśli się nie zgadzamy, to nie mam problemu z tym, by ich wysłuchać i skorzystać ze wskazówek.
Klub nie robił problemów z przyjściem dodatkowych, nowych osób. Zależy im, by zawodniczki miały jak najlepsze warunki do gry. Pomysł z wzięciem znajomych asystentów daje właśnie możliwość lepszej i łatwiejszej adaptacji dziewczyn do mojego oczekiwanego stylu.
Wspominasz o Legionowie. Pojawiła się mała tęsknota za Legionovią? Spędziłeś tam trzy lata.
Legionowo było wyjątkowym miejscem do pracy. Stworzyliśmy świetne warunki do rozwoju zawodniczek. Od początku potrafiliśmy się wszyscy ze sobą dogadać – sztab, siatkarki, ludzie klubu itd. Mieliśmy świetną halę wypełnioną kibicami, która w dni treningowe zawsze była dla nas łatwo dostępna. Osiągnęliśmy historyczne wyniki dla Legionovii. Będę wspominał ten okres z wielkim sentymentem.
Czego nauczyłeś się o siatkówkę przez ten okres?
Od zawsze wychodziłem z zauważenia, że praca nad sferą mentalną zawodniczek jest bardzo ważna. Trzy lata w Legionowie nauczyły mnie, że powinienem przykładać do niej jeszcze większą wagę. Siatkarki, nie tylko polskie, mają tendencję do częstego zadręczania się negatywnymi myślami. Szybko popadają we frustrację, gdy sytuacja podczas meczu nie układa się tak, jak powinna. Trzeba im przypominać, że każdy sukces potrzebuje czasu i cierpliwości. To się mocno dotyczy młodych dziewczyn wchodzących do dorosłej siatkówki. Czasem za samokrytycyzm zawodniczek odpowiadamy my – trenerzy. Wymagamy od nich czegoś, czego w danym momencie nie są w stanie wykonać. Dobra atmosfera pracy jest podstawą do sukcesu. Czasem tworzy się ona sama, pomaga jej szczęście, ale z pewnością trenerzy też mają na nią spory wpływ.
Najpierw było czwarte, później szóste, a na koniec piąte miejsce w Tauron Lidze. Zaskoczyło cię, że to pierwszy sezon okazał się najlepszy?
Szczerze? Niekoniecznie. Przyłożyliśmy wielką wagę do poszukiwań siatkarek na rynku transferowym. Postawiliśmy na zawodniczki, które miały wielkie osobiste motywacje do rozwoju, a przy tym na takie, które chciały też coś osiągnąć dla klubu. Nawiązała się między nami świetna relacja. Pechowo w środku sezonu wybuchła pandemia koronawirusa. Przed początkiem play-offów znajdowaliśmy się w perfekcyjnej dyspozycji, której nie mieliśmy okazji zaprezentować.
Covid również zniszczył nasze plany w drugim sezonie, kiedy to wylądowaliśmy wszyscy na kwarantannie. Na koniec rozgrywek nie byliśmy jednak daleko, by dotrzeć do czołowej czwórki. Seria z Radomiem była bardzo wyrównana. Dostali możliwość skorzystania z transferu medycznego, który im się opłacił. Z kolei ostatni sezon i piąte miejsce mogę uznać za solidny.
Z Legionovii do lepszych klubów za twojej kadencji wybiły się między innymi Olga Strantzali, Olivia Różański czy Yaprak Erkek. Masz poczucie, że dołożyłeś do ich indywidualnych sukcesów mały kamyczek?
Na pewno nie będę krzyczeć, że to tylko dzięki mnie wybiły się z Legionovii. Niemniej, ja i cały sztab pomogliśmy im w rozwinięciu umiejętności. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że zawsze czuję wielką dumę gdy widzę byłą zawodniczkę robiącą karierę w dużym klubie. Dla każdego trenera sukces jego siatkarki jest nagrodą także dla niego.
Byłeś jednym z czterech kandydatów na selekcjonera reprezentacji Polski. Jak ocenisz dotychczasowe poczynania kadry?
Patrząc z zewnątrz można było dostrzec, że Liga Narodów była dla Polski dość eksperymentalnym turniejem. Wiem, że ten zespół jest w budowie (rozmowa miała miejsce przed początkiem MŚ – przyp. M.W). Pojawiły się nowe zawodniczki, które po raz pierwszy miały styczność z imprezą tego typu. Przed mistrzostwami, gdy do zespołu wróciła Magdalena Stysiak, można było zauważyć, że trener postanowił na jeden sprawdzony schemat. Polki mają w sobie duży potencjał. W składzie znajdziesz zawodniczki, które na swoich pozycjach grają doskonale. Wierzę, że są w stanie wiele osiągnąć, tym bardziej że Stefano Lavarini to bardzo dobry trener, który potrafi wyciągnąć z siatkarek wszystko, co najlepsze.
Kiedyś powiedziałeś mi, że jak masz więcej niż dziesięć dni wolnych, to wariujesz. Po raz pierwszy od dawna tegoroczne lato upłynęło ci bez pracy w reprezentacji.
Wiem do czego zmierzasz. Tak, zwariowałem (śmiech). Mówiąc poważnie, dawno nie miałem takiego spokoju w wakacje. Dobrze oczyściłem sobie głowę. Od siatkówki totalnie się nie odciąłem, bo wraz z grupą przyjaciół prowadzę we Włoszech akademię. Ale to nie jest to tamo co praca przy reprezentacji. Nadal tkwi we mnie wielka chęć do pracy z drużyną narodową.