Bez medalu, za to z wieczną sławą. Olimpijczycy, których zapamiętaliśmy ze specyficznych powodów

Zobacz również:Najlepsza od lat. Maryna Gąsienica-Daniel kroczy na szczyt sportów zimowych
Eddie Edwards
Fot. Gray Mortimore/Allsport via Getty Images

Każde igrzyska olimpijskie pełne są niezwykłych sportowych historii. Najczęściej mowa o wybitnych wyczynach, o medalistach, którzy przezwyciężyli wszystkie możliwe przeciwności losu i o innych heroicznych osiągnięciach. Jednak co dwa lata mamy też historie osób, z którymi znacznie łatwiej nam się utożsamiać. Olimpijczyków znanych nie z wysokich umiejętności, a z czegoś całkowicie przeciwnego.

Baron Pierre de Coubertin, uznawany za ojca nowożytnego olimpizmu, wyznawał zasadę, że w igrzyskach nie liczy się wynik, a sam udział. Wszyscy sportowcy, o których przeczytacie poniżej, wypełnili ją do perfekcji. Do tego stopnia, że mimo miernych wyników pamiętamy o nich do dziś. Z różnych powodów. Mogli być po prostu charakterystyczni i niezbyt dobrzy w tym, co robią, mogli wystąpić na zimowych igrzyskach reprezentując kraj, w którym nie ma śniegu ani lodu lub też… oszukać cały kraj, że umieją jeździć na nartach. Wiemy jedno: wpisali się na stałe do historii igrzysk olimpijskich.

1
EDDIE „THE EAGLE” EDWARDS

Jeden występ na igrzyskach, dwa ostatnie miejsca, charakterystyczne okulary i masa fanów na całym świecie. Nie ma miłośnika skoków narciarskich, który nie znałby Michaela Thomasa Edwardsa, znanego jako Eddie „Orzeł”. Brytyjczyk, który zaczynał jako narciarz alpejski, ale stwierdził, że dużo łatwiej będzie dostać się na wymarzone igrzyska jako skoczek narciarski, zaczął trenować w Stanach Zjednoczonych, które również nie są znane z wybitnych skoczków i stosunkowo szybko pojawił się w zawodach Pucharu Świata, zajmując w większości ostatnie miejsca. W tamtym okresie ograniczenia co do olimpijskiej kwalifikacji były niewielkie, dzięki czemu, nawet będąc na końcu stawki, był w stanie zakwalifikować się na igrzyska olimpijskie w Calgary w 1988 roku.

W Kanadzie Eddie zrobił absolutną furorę. Był pierwszym brytyjskim skoczkiem na igrzyskach od 1928 roku, a jego 71 metrów na dużej skoczni (tak, dużej) było wtedy rekordem Wielkiej Brytanii. Mimo to Edwards stracił ponad 50 punktów na dużej skoczni i 70 punktów na małej… do przedostatniego skoczka. Fanom to nie przeszkadzało, bowiem oszaleli na punkcie krótko latającego orła w okularach. Z kolei Międzynarodowemu Komitetowi Olimpijskiemu kompletnie nie pasowało, że zawodnik zajmujący ostatnie miejsca jest popularniejszy od medalistów olimpijskich, dlatego od kolejnych igrzysk zaostrzono kryteria kwalifikacyjne i więcej Edwardsa na największej sportowej imprezie nie zobaczyliśmy.

Mimo to pamiętany jest do dziś, w jednym rzędzie z największymi tego sportu, w tym trzykrotnym mistrzem olimpijskim z Calgary, Mattim Nykaenenem. W Wielkiej Brytanii nadal jest celebrytą, a kilka lat temu powstał o nim film, w którym główną rolę zagrał Taron Egerton - ten sam, który wcielił się m.in. w Eltona Johna w filmie „Rocketman”. I żartując można się spierać, która rola zaprezentowała nam większego Brytyjczyka…

2
JAMAJSCY BOBSLEIŚCI

Igrzyska w Calgary obfitowały w tego typu historie. Ta jamajskich bobsleistów również jest bardzo dobrze znana, m.in. dzięki filmowi „Reggae na lodzie”, opisującym całą przygodę. W ich przypadku jednak sytuacja wygląda trochę inaczej. Sławę zdobyli ze względu na pochodzenie, bo Jamajczyków na zimowych igrzyskach wcześniej nie było.

Zmieniło się to za sprawą sugestii jednego z attaché amerykańskiej ambasady na Jamajce, który stwierdził, że mając tak świetnych atletów, Jamajczycy powinni spróbować sportów zimowych. Postawili na bobsleje, w których często dobrze radzą sobie sprinterzy, a tu przecież jamajskie tradycje znamy. Zebrano grupę chętnych, która trenowała m.in. w Kanadzie czy Austrii. Ściągnięto im również zagranicznego trenera, a wieść o jamajskich bobsleistach rozeszła się po świecie. Dziś powiedzielibyśmy, że w formie mema, ale wtedy było to po prostu delikatne podśmiewanie się z egzotycznych zawodników.

Jamajczycy musieli pożyczać sprzęt od lepiej zaopatrzonych reprezentacji, by w ogóle móc startować. Również na igrzyskach, bo do Calgary się zakwalifikowali. Czwórek nie ukończyli. W pierwszym przejeździe złamał im się ster, a w drugim zaliczyli groźnie wyglądający upadek. W dwójkach zajęli 30. miejsce na 41 ekip, co w porównaniu do tracącego kilkadziesiąt punktów Eddiego Edwardsa nie wygląda tak źle.

Co więcej, bobsleje na Jamajce stały się swego rodzaju tradycją. Od Calgary Jamajczycy wystąpili w różnych formach (czwórka męska i dwójki obu płci) na igrzyskach w 1992, 1994, 1998, 2002, 2014 i 2018 roku. W Lillehammer (1994) zajęli nawet bardzo dobre, czternaste miejsce w czwórce, wyprzedzając Rosjan i Amerykanów. Wszystko zaczęło się od egzotycznej przygody i „Reggae na lodzie”, ale teraz jamajskie bobsleje nie są już niczym dziwnym. Momentami zdają się być nawet w lepszej kondycji niż polskie…

3
ERIC MOUSSAMBANI

Pływak z Gwinei Równikowej, zwany również „Węgorzem”, zdobył sławę na igrzyskach olimpijskich w Sydney w 2000 roku. Na zawody dostał się dzięki dzikiej karcie, którą Międzynarodowy Komitet Olimpijski przyznawał egzotycznym krajom w ramach wyrównywania szans. W momencie rozpoczęcia zawodów w Australii, Moussambani nigdy wcześniej nie widział 50-metrowego, olimpijskiego basenu, a teraz musiał na nim wystartować, kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać (różnice w długości basenów są spore przy pierwszej w życiu zmianie na rozmiar olimpijski).

W swoim wyścigu eliminacyjnym na 100 metrów kraulem miał rywalizować z dwoma innymi pływakami, którzy jednak… popełnili falstart. Transmisja ze startu „Węgorza”, walczącego samotnie z wodą i swoimi słabościami, obiegła cały świat. Z ogromnymi trudnościami, ale i aplauzem publiczności, Gwinejczyk dopłynął do mety w czasie 1:52.72. Dla porównania, pobity na tych samych zawodach rekord świata Pietera van den Hoogenbanda to czas… o ponad minutę szybszy (47.84). Tego, że wygrał bieg eliminacyjny nikt mu jednak nie zabierze.

Popularność Moussambaniego wpłynęła na jego koleżankę z reprezentacji, Paulę Barilę Baropę, która wystartowała na 50 metrów kraulem również mając o ponad dwa razy gorszy czas od innych. Oboje stali się gwiazdami na wzór Eddiego Edwardsa, a Moussambani, mimo że wszyscy patrzyli na niego z przymrużeniem oka, mocno wziął się do pracy i cztery lata później był w stanie pływać na tym samym dystansie w czasie poniżej minuty. Ten znaczący progres nie przełożył się jednak na kolejny występ olimpijski, bo do Aten nie poleciał przez problemy z wizą. Ostatecznie został trenerem pływania w Gwinei Równikowej, a jego występ w Sydney już zawsze będzie pokazywany jako wypełnienie olimpijskiej idei.

4
ELIZABETH SWANEY

Najświeższy przykład, który odbił się szerokim echem na zimowych igrzyskach olimpijskich w Pjongczangu w 2018 roku. Swaney urodziła się jako Amerykanka, jednak jej pochodzenie jest skomplikowane i zawiera w sobie m.in. krew węgierską i wenezuelską. Jako reprezentantka tego drugiego kraju próbowała się zakwalifikować na igrzyska w Soczi, zarówno w narciarstwie dowolnym, jak i w skeletonie. Bezskutecznie. To zwróciło jej uwagę na Węgry, które w zimowych zawodach zazwyczaj nie są tak mocne, jak latem. W Korei co prawda zdobyli pierwsze złoto, jednak napędzana rozwijającymi się w Chinach braćmi Liu sztafeta short trackowa to jedyny w ostatnich kilkudziesięciu latach medal dla węgierskich sportów zimowych.

Swaney postanowiła wykorzystać kilka faktów, które pozwoliłyby jej się zakwalifikować na igrzyska olimpijskie. Po pierwsze Węgrzy, którzy zazwyczaj wysyłają na zimowe igrzyska kilkunastu sportowców (a były dawniej i takie, na które jechało maksymalnie kilka osób) chętnie przyjęli kolejną możliwą kwalifikację w nieobstawianym przez nich dotychczas sporcie. Po drugie, system kwalifikacji w narciarstwie dowolnym nieco jej pomógł. Wybrała halfpipe i w teorii zasady były podobne jak w innych dyscyplinach. Musiała zdobywać punkty Pucharu Świata (czyli być w pierwszej trzydziestce), co na pierwszy rzut oka nie wydaje się łatwe. W praktyce jednak Swaney jeździła na każde możliwe zawody, a na wielu z nich startowało… mniej niż trzydzieści zawodniczek. Były nawet takie, na których wystartowało 15, a dwie z nich nie ukończyły przejazdów, dzięki czemu reprezentantka Węgier dostała pokaźne punkty za trzynaste miejsce.

To - i ograniczenie w liczbie narciarzy na kraj - sprawiło, że otrzymała zaproszenie na igrzyska, a tam… có., Eddie „The Eagle” Edwards robił to samo, co wszyscy inni skoczkowie, tyle że po prostu skakał znacznie krócej. Halfpipe, w którym startowała Swaney, wymaga jednak ryzykownych ewolucji, których narciarka nie potrafiła. Stąd też m.in. jej przejazdy wyglądały tak, jak wyglądały. Stała się obiektem krytyki, jednak inni narciarze, łącznie z medalistami olimpijskimi, bronili jej, twierdząc, że jeśli spełniła warunki, to czemu miałaby nie wystartować? I w sumie mieli rację, jednak Węgierski Komitet Olimpijski się z tym nie zgodził i stwierdził, że musi znacznie lepiej sprawdzać umiejętności swoich sportowców, zanim wyśle ich na igrzyska. Sama zawodniczka to niezwykle inteligentna absolwentka Harvardu, która m.in. planowała wystartować w wyborach na gubernatora Kalifornii czy brała udział w programie American Ninja Warrior. Wszędzie jej pełno, a ten występ w Korei? Cóż... Po prostu chciała zostać olimpijką.

5
RANATUNGE KARUNANANDA

Wszystkie poprzednie przykłady należą do grona „świeżych” lub takich, które zawsze wspominamy przy okazji igrzysk. Ten jest może być nieco mniej znany i inny niż pozostałe, szczególnie, że nie zakończył się zbyt dobrze. Karunananda był biegaczem z Cejlonu (aktualnie Sri Lanka), który reprezentował swój kraj w biegach na 5 i 10 kilometrów na igrzyskach olimpijskich w Tokio. Zasłynął w tym, że w dłuższym z biegów stracił do lidera aż cztery okrążenia. Billy Mills, wpadając na metę, cieszył się ze złota, a widzowie z coraz większą uwagą spoglądali na biegacza, który nie zatrzymał się, mimo przekroczenia mety jakiś czas po nim. Po pierwszym kółku na widowni dało się wyczuć lekkie lekceważenie biegacza, jednak w trakcie czwartego na trybunach można było usłyszeć jedynie owacje i wiwaty na cześć dzielnego olimpijczyka, który wbiegł na metę niczym największy mistrz. I to przy wrzawie większej niż Mills, który miał rzekomo powiedzieć, że to Cejlończykowi należy się złoto.

Po biegu udzielił wielu wywiadów, w którym za baronem De Coubertinem powtarzał, że liczy się dla niego udział i dlatego tak mocno walczył o ukończenie zawodów. Japończykom niezwykle się to spodobało. Wysyłali mu masę prezentów do samego wyjazdu, a Karunananda stał się jednym z przegranych obdarzonych największym duchem walki i determinacją. Jego historia została nawet wpisana do japońskich podręczników szkolnych jako „strój numer 67” (jego numer startowy) lub „bohater z dołu stawki”.

Ponad 10 lat po igrzyskach Japończycy wciąż o nim pamiętali i złożyli mu nawet ofertę pracy w ich kraju, jednak chwilę wcześniej biegacz zaginął bez śladu. Później okazało się, że utonął w jeziorze Nadal Oya, choć wielu do dziś twierdzi, że nie było to utonięcie przypadkowe. Cejlon stał się już wtedy Sri Lanką, a miejsce było dość niespokojne i negatywnie nastawione do cejlońskiej historii.

Karunananda został zapomniany, a jego rodzinie nikt nie pomógł, przez co wylądowała na ulicy. Pamiętają o nim przede wszystkim Japończycy, którzy jeździli nawet robić o nim filmy dokumentalne, tylko po to, by dowiedzieć się, że w jego kraju nikt nie wie, kim jest ten słynny biegacz, obdarzony niezwykłym olimpijskim hartem ducha. W Kraju Kwitnącej Wiśni już zawsze będzie jednak słynnym „numerem 67”.

6
PHILIP BOIT

Pierwszy Kenijczyk w historii zimowych igrzysk olimpijskich pojawił się na igrzyskach w Nagano (1998) z powodu ciekawego projektu. Wraz z Henrym Bitokiem byli byłymi biegaczami średniodystansowymi (ojciec Boita to brązowy medalista olimpijski na 800 metrów z 1972 roku), którzy dzięki sponsoringowi firmy Nike mieli przygotowywać się w Finlandii do startu na igrzyskach olimpijskich w Nagano, nie mając wcześniej żadnego doświadczenia. Projekt jak najbardziej się udał, jednak Kenia miała zaledwie jedno miejsce na igrzyskach. Boit był lepszym z dwóch narciarzy, więc pojechał do Japonii i wystartował w biegu na 10 kilometrów stylem klasycznym.

Dobiegł, rzecz jasna, ostatni, jednak jego start stał się wyjątkowym momentem w historii igrzysk. Nie czekając na maruderów (w tym wypadku Boita), organizatorzy postanowili wręczyć medale najlepszym narciarzom świata, jednak mistrz olimpijski, Bjoern Daehlie, się temu sprzeciwił. Czekał na mecie na Boita tylko po to, żeby go wyściskać i podziękować za udział.

Cała sytuacja zrobiła na Kenijczyku tak duże wrażenie, że postanowił nie poprzestać na jednych igrzyskach, a swojego syna nazwał… Daehlie Boit. Nike, zadowolone z osiągniętego celu, wycofało się ze sponsorowania narciarza w 1999 roku, przez co musiał trenować bez śniegu, u siebie w Kenii. Mimo to udało mu się pojechać jeszcze do Salt Lake City (2002) i Turynu (2006).

7
LAMINE GUEYE I GEORGE TUCKER

Obaj panowie nie byli może aż tak głośnymi historiami. jak wszystkie powyżej, bo w ich przypadkach, poza byciem „egzotyką”, nic szczególnego się nie wydarzyło. Wchodzą jednak do kategorii „pionierzy”. Gueye to narciarz alpejski, który swoim występem w 1984 roku przełamał bariery. Został pierwszym zimowym olimpijczykiem z czarnoskórej części Afryki. To jego śladem szedł m.in. wspomniany wcześniej Boit. Senegalczyk sam stworzył sobie związek narciarski w Senegalu, sam wszystko finansował i sam doszedł do olimpijskiego osiągnięcia, które powtórzył potem jeszcze dwukrotnie (1992, 1994), po tym, jak zainspirowali go jamajscy bobsleiści. Sam do dziś walczy o równe traktowanie egzotycznych krajów w kwestiach kwalifikacji olimpijskich.

A skoro o jamajskich bobsleistach mowa, Tucker to portorykański saneczkarz, który również zadebiutował w Sarajewie, w 1984 roku. Według wielu to on został bohaterem i przykładem dla karaibskich krajów, że w igrzyskach można wystartować - również dla Jamajki i ich słynnej ekipy. Zyskał sobie popularność w Stanach Zjednoczonych, gdzie został nazwany „ulubionym olimpijskim przegranym” i miał dostać więcej uwagi od mediów niż mistrz olimpijski Włoch Paul Hildgartner. A wszystko dlatego, że Portorykańczyk był w tamtym czasie doktorantem na uniwersytecie Wesleyan w stanie Connecticut. Zarówno on, jak i Gueye, rozpoczęli nowy rozdział dla egzotycznych olimpijczyków. I to wszystko na tych samych igrzyskach w Sarajewie.

8
TREVOR MISIPEKA, SOGELAU TUVALU I ADRIAN SOLANO

Przyznamy, ci panowie są tutaj w specjalnej kategorii, bowiem żaden z nich nie jest olimpijczykiem, jednak do wydźwięku tej klasyfikacji pasują idealnie.

Misipeka to… no właśnie, kto? Lekkoatleta z Amerykańskiego Samoa pojechał na mistrzostwa świata do Edmonton w 2001 roku z zamiarem wystartowania w pchnięciu kulą. Wszystko dlatego, że międzynarodowa federacja lekkoatletyczna (IAAF) dopuszcza egzotyczne kraje do startu w poszczególnych konkurencjach, nawet jeśli zawodnicy nie spełniają żadnego minimum. Tak się przynajmniej wydawało samoańskiemu związkowi, kiedy wysyłał Misipekę do Kanady. Na miejscu okazało się, że faktycznie tak jest, jednak IAAF dopuszcza taką możliwość… wyłącznie w konkurencjach biegowych.

Co się stało dalej? Możecie sobie wyobrazić. 133-kilowy Misipeka wystartował w eliminacjach biegu na 100 metrów. Wynik… nie jest istotny, liczy się udział, prawda? Szczególnie jeśli stał się przykładem dla wielu kibiców przed telewizorami, którzy w znacznej części byliby w stanie przebiec „setkę” w podobnym czasie. Jego historię powtórzył zresztą młociarz Sogelau Tuvalu, który po prostu zastąpił kontuzjowanego kolegę na mistrzostwach świata w Daegu w 2011 roku

Solano to z kolei wenezuelski biegacz narciarski, który zasłynął z wielokrotnych upadków i wycofania się na trasie biegu na 10 kilometrów stylem klasycznym na mistrzostwach świata w Lahti w 2017 roku. Na co dzień jest profesjonalnym kucharzem i na narty trafił przypadkiem, a potem „jakoś się to wszystko potoczyło”, szczególnie kiedy jedna z fińskich osobowości telewizyjnych stworzyła zbiórkę, by mógł przyjechać na mistrzostwa świata do Finlandii.

Dalszą historię znamy. Poza upadkami w bieg średniodystansowym, Solano zaliczył też trzynastominutowy występ w sprincie. Chyba żaden narciarz, nawet ci egzotyczni, których wspominaliśmy wcześniej, nie zaliczył występu obfitującego w aż tak wiele upadków i problemów, na czele ze złamanym kijkiem. Powód jest jednak dość prosty. W momencie przyjazdu do Lahti Solano… nigdy wcześniej nie trenował na śniegu. Można się wtedy nieco pogubić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.