Tegoroczny wielkoszlemowy turniej na kortach Wimbledonu będzie wyjątkowy, niestety w negatywnym sensie. Ze względu na decyzję organizatorów o wykluczeniu rosyjskich i białoruskich tenisistów, organizacje ATP i WTA odmówiły przyznania zawodnikom i zawodniczkom punktów do swoich rankingów. Mimo to najstarszemu ze szlemów prestiżu odmówić nie można, szczególnie że zapowiada na się bardzo emocjonujący turniej z większą niż zazwyczaj liczbą polskich reprezentantów.
Aż siedmioro Polaków zobaczymy w singlowej edycji tegorocznego Wimbledonu. W przypadku pań (Iga Świątek, Magda Linette, Magdalena Fręch, Katarzyna Kawa, Maja Chwalińska) to nasz narodowy rekord. U panów ekipę dopełnią klasycznie już Hubert Hurkacz i Kamil Majchrzak. Jedyne, czego można żałować, to tego, że Kawa czy Chwalińska nie otrzymają w nagrodę za awans do turnieju żadnych punktów.
TEN SAM PRESTIŻ?
Jak już wspomnieliśmy, organizatorzy turnieju wykluczyli, ze względu na atak Rosji na Ukrainę, rosyjskich i białoruskich tenisistów. Organizacje ATP i WTA, które z samą organizacją szlemów nie mają zbyt wiele wspólnego (zajmuje się tym ITF), są temu przeciwne, co zresztą widać po innych zawodach, na których Rosjanie i Białorusini startują, tylko pod neutralnymi flagami.
Zarówno ATP, jak i WTA, nie przyznają więc punktów za tegoroczny Wimbledon, żeby „nie krzywdzić nieobecnych”. Stracą jednak na tym ci obecni, bo o ile Iga Świątek raczej się tym nie przejmie (ponad 4000 punktów przewagi w rankingu), o tyle już np. Hubert Hurkacz straci wszystkie punkty za ubiegłoroczny półfinał bez możliwości ich odrobienia. Kawa i Chwalińska z kolei nie dostaną istotnych w rankingu punktów, które mogłyby zbliżyć je do pierwszej setki rankingu.
To jednak nie oznacza, że turniej straci swój prestiż. Świątek mówi, że gra dla trofeów, nie dla punktów i jest to całkowicie zrozumiałe. To samo powtarzają inni – Andy Murray czy Martina Navratilova sugerują, że grając w Wimbledonie nie myśli się o punktach, a o pucharze. Są też odmienne opinie. Naomi Osaka stwierdziła, że punkty motywują ją do lepszej gry i jest to jeden z powodów, dla których się wycofała.
Jak jest w rzeczywistości? Spytajcie 20-letnią Chwalińską, która aktualnie jest nie tylko poza setką, ale i poza TOP 150 rankingu WTA. Maja to drugi największy, poza Igą Świątek, polski talent kobiecego tenisa – zmagała się jednak z depresją, przez co na jakiś czas próżno było jej szukać w rywalizacji na najwyższym poziomie. Teraz po raz pierwszy wchodzi do turnieju głównego w zawodach wielkoszlemowych. Czy wygląda jakby się przejmowała punktami? Niezbyt, a przecież mocno by jej się przydały.
CO Z TĄ TRAWĄ?
O ile przed French Open Świątek była tak wyraźną faworytką, że trudno było stawiać na kogo innego, o tyle przed Wimbledonem mamy parę znaków zapytania. Może się to wydawać dziwne, biorąc pod uwagę, że wciąż mówimy o absolutnej dominatorce ostatnich miesięcy, która wciąż nie przegrała meczu od lutego, jednak jest to całkowicie uzasadnione.
Po pierwsze, Iga jeszcze nie grała w tym roku na trawie. Sama decyzja jest jak najbardziej słuszna – w końcu kiedyś odpocząć trzeba było, a między kortami Rolanda Garrosa i tymi trawiastymi Wimbledonu przerwa jest w zasadzie żadna. Mimo to wejście na nową nawierzchnię od razu w turnieju wielkoszlemowym zawsze jest ryzykowne, niezależnie od tego o jakim kalibrze tenisisty czy tenisistki mówimy.
Po drugie, Świątek ogólnie ma w swojej dorosłej karierze mało trawiastych meczów – zaledwie kilkanaście. Wiemy, że jest zwyciężczynią juniorskiego Wimbledonu, ale wśród najlepszych na świecie trawa na razie jej nie sprzyjała. Po trzecie, styl Igi zdaje się do trawy pasować najmniej. Tu na szczęście pojawił się Tomasz Wiktorowski, który zapowiada, że mają już przećwiczone pewne elementy celowo pod zieloną nawierzchnię (chociażby próby akcji „serve and volley” w ostatnich miesiącach), jednak dopóki nie zobaczymy tego „w praniu”, trudno stwierdzić, jak to będzie wyglądało. Szybsza niż mączka trawa będzie trudniejsza do opanowania w kontekście mocnych i szybkich uderzeń, które charakteryzowały Polkę na mączce.
PRZYZWOITY START
Na szczęście Świątek wylosowała nieźle i wydaje się, że w pierwszych rundach trafiła na zawodniczki, które powinna ograć, nawet jeśli przystosowanie się do trawy zajmie dłużej, niż w przypadku innych tenisistek. A potem dowiemy się, na co stać naszą dominatorkę na trawie. Wielu liczyło na starcie z powracającą Sereną Williams, jednak Amerykanka trafiła do drugiej połówki drabinki i ich najwcześniejsze starcie to ewentualny finał, a tu i Iga, i przede wszystkim będąca po długiej przerwie Serena, nie będą miały wcale łatwo się dostać. Świątek jest mocna i taka pozostanie, ale na ile to wystarczy w Wimbledonie? Tutaj trudno zgadywać.
Pozostałe Polki mogły trafić lepiej, ale też i zdecydowanie gorzej. Każda z nich ma mniejsze lub większe szanse na zwycięstwo, a jedynie Fręch trafiła na tenisistkę rozstawioną (Camilę Giorgi z numerem 21). Faworytką swojego pojedynku jest też Linette (gra z kwalifikantką), a Chwalińska (Katerina Siniakova) i Kawa (Rebecca Marino) mogą napsuć sporo krwi teoretycznie wyżej notowanym przeciwniczkom. Na pewno nie jest to przypadek, w którym liczymy tylko na Świątek, a pozostałe panie zaznaczają swoją obecność tylko w pierwszej rundzie. Faworytkami są Świątek i Linette, ale zwycięstwa mogą zaliczyć trzy, a może nawet i cztery nasze reprezentantki. A potem będą walczyć o każdy kolejny set z jeszcze mocniejszymi.
Faworytką całego turnieju, mimo znaków zapytania, jest oczywiście Iga, jednak patrząc za nią są też chociażby Ons Jabeur, Coco Gauff, Petra Kvitova czy Simona Halep. Wysoko u bukmacherów widnieją też szanse Sereny Williams, chociaż ona, patrząc na jej ostatni deblowy występ z Jabeur, wygląda na daleką od optymalnej formy. Niemniej wskazanie faworytki po raz kolejny jest proste – niezależnie od nawierzchni, to zawodniczka z 35 zwycięstwami z rzędu będzie faworytką całej imprezy.
W GRONIE FAWORYTÓW
U panów zdecydowanym faworytem jest Novak Djoković – on swoją drogą także straci punkty za zwycięstwo rok temu i nie będzie mógł ich odrobić. Patrząc po bukmacherskich kursach na czele jest Serb, a niedaleko za nim trójkę uzupełniają Matteo Berrettini i Rafael Nadal, jednak to Djoković jest typowany do 21. zwycięstwa wielkoszlemowego, co zbliżyłoby go do niedawno wyśrubowanego rekordu Nadala (22). Drabinkę Novak zdaje się mieć na tyle prostą, że spodziewalibyśmy się problemów dopiero w okolicach półfinału. Serb może nie ma takiej serii jak Świątek, ale też trudno tutaj wskazywać innego faworyta.
Co ciekawe, czwartym najwyżej notowanym zawodnikiem przed turniejem jest Hubert Hurkacz. Polak mocno zapunktował u ekspertów zwycięstwem w Halle, co w połączeniu z ubiegłorocznym półfinałem Wimbledonu tworzy mieszankę pozwalającą liczyć na trawiaste sukcesy. Powtórka półfinału byłaby dużym sukcesem (szczególnie że potem trzeba by było pewnie grać z Djokoviciem). W odróżnieniu od Świątek, Hurkacz z początku wcale nie ma tak łatwo, bo Alejandro Davidovich Fokina może okazać się jednym z bardziej niewygodnych zawodników nierozstawionych. Lepiej jest za to później – szansą jest trafienie do „ćwiartki” Caspera Ruuda, jak na razie na trawie niesprawdzonego.
O ile nie jesteśmy pewni nawierzchni w przypadku Igi, o tyle Hubert pokazywał już, że grać na trawie uwielbia i jeśli siedzi mu serwis, to jest w stanie pokonać każdego. Dość powiedzieć, że w Halle potrafił wygrywać całe gemy samymi asami. Wszystko zależy od tego, jak podejdzie do tego mentalnie, jednak zdaje się, że argumenty o słabym psychicznie Hubercie w wielkich szlemach już jakiś czas temu odsunął się w cień. Półfinał w Wimbledonie i niedawno drugi tydzień na nielubianej mączce we French Open mogą to potwierdzać.
Najgorzej z całej siódemki ma Majchrzak, który nie dość, że na sam początek ma wyżej notowanego Thanasi Kokkinakisa, to jeszcze w drugiej czeka go wspominany już Djoković. Szans oczywiście nie odbieramy, ale dojście do drugiej rundy będzie dla Polaka sukcesem. A co będzie sukcesem dla całej grupy? Trudno nie oczekiwać wielkich rzeczy mając Świątek i świetnego na trawie Hurkacza, dlatego też trudno stawiać konkretne cele, jeśli jednocześnie wiemy jak mocni są Polacy i że są przy ich szansach – jak w przypadku Igi – znaki zapytania.
W przypadku Hurkacza planem minimum może być ćwierćfinał. Iga z kolei niech gra z meczu na mecz, bo jej możliwości są o tyle nieobliczalne na trawie, co niezmierzone w ogóle. Zresztą wszyscy nasi reprezentaci będą skupiać się na kolejnym meczu, wszystko inne to tylko dziennikarskie przewidywania. Kilka zwycięstw w pierwszej rundzie i minimum dwójka Polaków w drugim tygodniu – od tego zacznijmy. A dalej będzie mogło wydarzyć się wszystko.
Komentarze 0