Szansa na rekord w lliczbie wygranych turniejów wielkoszlemowych oraz Klasycznego Wielkiego Szlema dla Novaka Djokovicia jest tym, co będzie podgrzewało emocje fanów tenisa przez najbliższe dni. Serb, po nieudanej kampanii olimpijskiej, zaatakuje wynik Rogera Federera. I niekoniecznie musi mieć z tym łatwo, bo jego drabinka w US Open nie wygląda najłatwiej, a może się okazać, że będzie w niej polski akcent.
Igrzyska olimpijskie w Tokio były dla Serba nieudane nie tylko pod względem sportowym. Fakt że przegrał medal w singlu (po porażce z Pablo Carreno-Bustą w meczu o 3.miejsce) to jedna sprawa, w końcu w tenisie porażki faworytów to nic nowego, o czym zresztą sami się w Tokio przekonaliśmy. Rzecz w tym, że przegrywający Djoković to… Djoković bardzo trudny do polubienia. Łamanie rakiet to standard, nie tylko u niego, ale już rzucanie nimi w trybuny (!) albo wycofanie się z medalowego meczu miksta pod pretekstem kontuzji chwilę później to już zupełnie co innego. Nina Stojanović to zdolna deblistka, ale kto wie, czy to nie była jej pierwsza i ostatnia szansa na olimpijski medal. Ewentualna rezygnacja Novaka bez konkretnego powodu (ta kontuzja jest nieco wątpliwa, przyznamy) byłaby po prostu słaba.
Z jednej strony – Djoković miał na sobie ogromną presję. Miał szansę na Złotego Wielkiego Szlema (cztery szlemy i złoto olimpijskie w tym samym roku), co byłoby drugim takim wydarzeniem w historii, a dopiero pierwszym wśród mężczyzn (dokonała tego tylko Steffi Graf w 1988 roku). Tymczasem nie tylko nie miał złota, ale nawet nie zdobył żadnego medalu. Z drugiej – trudno takie zachowanie usprawiedliwiać.
LEPSZY OD NADALA I FEDERERA
Igrzyska już jednak minęły, a przed Serbem pojawia się kolejna okazja na przejście do historii. Jeśli wygra US Open, będzie miał 21 tytułów wielkoszlemowych, czego dokona jako pierwszy mężczyzna w historii. W tej chwili wraz z Rogerem Federerem i Rafaelem Nadalem mają idealny remis – po 20 „sztuk”. Federer i Nadal zbliżają się jednak do końca swoich karier i w US Open nawet nie wystartują, a to Serb zdaje się mieć największe możliwości do przełamania tego wyrównanego wyniku.
Pobicie rekordu szlemów, do którego Serb zbliża się od jakiegoś czasu, nie jest jedynym osiągnięciem, w które Djoković będzie celował w Nowym Jorku. Novak ma szansę na Klasycznego Wielkiego Szlema, czyli zwycięstwo w Australian Open, French Open, Wimbledonie i US Open w tym samym roku kalendarzowym. Dotychczas dokonało tego zaledwie pięć osób, w tym zaledwie dwóch mężczyzn i żaden z nich nie nazywa się Federer czy Nadal. Australijczyk Rod Laver jako jedyny tenisista dokonał tego w tzw. „erze open” (w 1969, wcześniej zrobił to przed nią, w 1962), więc na kolejny tego typu sukces w męskim tenisie czekamy już ponad 50 lat.
Serb ma już na swoim koncie „niekalendarzowego” Wielkiego Szlema (cztery szlemy z rzędu, ale nie w tym samym roku), jednak to nie to samo, co osiągnięcie „klasyka”. Jedynie wspomniana Graf zdobyła go (wraz ze Złotym Szlemem, co oczywiste) po 1970 roku. Nawet Serena Williams, będąca najbardziej dominującą tenisistką w XXI wieku, nie zdołała tego osiągnąć.
TRUDNA PRZEPRAWA
Dlatego w światowych mediach sportowych od kilku dni trwa debata nie kto wygra US Open, mimo że kandydatów jest kilku, a kogo będzie musiał pokonać Djoković, żeby dokonać historycznego wyczynu. Kibice zwracają jednak uwagę, że mimo „jedynki” przy jego nazwisku, losowanie wcale nie należy do najłaskawszych.
Pierwsze dwie rundy to w miarę łatwe przeprawy. W trzeciej czeka (oczywiście to wszystko w teorii, drabinki mogą się zacząć „czyścić”) David Goffin lub Kei Nishikori, a w czwartej rewelacja sezonu Asłan Karacjew lub Alex de Minaur. Biorąc pod uwagę, że mówimy o fazie przedćwiercfinałowej – mogło być lepiej, choć wiadomym jest, że w drugim tygodniu zawodów łatwych przepraw już nie ma. W samym ćwierćfinale prawdopodobnie Matteo Berrettini, w półfinale pewnie Alexander Zwieriew, a w finale Danił Miedwiediew, choć to już raczej oczywiste i wynikiem losowania nie jest. Przejście do historii łatwe nie będzie, bo i nie mogło takie być. Djoković dostaje więc trudną drogę do „odkupienia” po igrzyskach, jednak ewentualna nagroda jest być może największą w jego karierze.
POLSKI AKCENT
My – rzecz jasna – podchodzimy do US Open z polskimi nadziejami i będziemy liczyć na to, że Djoković spotka polski akcent na drodze do historii. Hubert Hurkacz, rozstawiony z dziesiątką, jest bowiem w tej samej ćwiartce co Serb i jest szansa, by panowie spotkali się w ćwierćfinale. O to jednak nie będzie łatwo, choć trzeba przyznać, że patrząc na analizy ekspertów, bardzo miło ogląda się na „drodze Djokovicia” wspomnienie o tym, że w ćwierćfinale może spotkać Berrettiniego lub Hurkacza i jest to uznawane za niełatwe losowanie. Wyraźnie widać, że znakomity Wimbledon wpłynął na postrzeganie Huberta zagranicą.
Najpierw jednak trzeba postarać się w pierwszych rundach. Hurkacz zacznie od Jegora Gierasimowa. Potem czekać go będą być może Martin Fucsovics czy Lorenzo Sonego. W ewentualnej czwartej rundzie – rewanż za Wimbledon ze wspominanym już Berrettinim. Nie wiemy, w jakiej Hurkacz jest formie, ale czas na odbudowę po nieudanych igrzyskach olimpijskich.
To samo dotyczy Igi Świątek, która w turnieju rozstawiona jest z numerem siódmym. Zacznie od kwalifikantki Jamie Loeb, a pierwszą rozstawioną rywalką będzie Anett Kontaveit w trzeciej rundzie. W teorii „siódemka” oznacza, że dopiero w ćwierćfinale Polka trafi na wyżej notowaną przeciwniczkę, jednak dobrze wiemy, jak wygląda tenisowa praktyka. Z turniejem w pierwszej rundzie pożegnali się Magda Linette i Kamil Majchrzak.
Liczymy na odbudowę polskich gwiazd tenisa, a nie ma chyba lepszej areny do tego niż turniej Wielkiego Szlema. W tym samym czasie nasze oczy będą też zwrócone na pewnego Serba, który chce się stać uosobieniem samego wyrażenia „Wielki Szlem”.