Kwalifikacje olimpijskie, jak zawsze kilka miesięcy przed igrzyskami, wkraczają w decydującą fazę. Większość faworytów ma już zaklepane swoje miejsce w Tokio, jednak teraz przyszedł czas na tych, którzy marzą o spełnieniu idei mówiącej o wartości samego udziału w zawodach. Tradycyjnie jednak, jak co cztery (no dobrze, w tym wypadku pięć) lata, wraca dyskusja o niektórych decyzjach Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego.
Jedną z najważniejszych zasad olimpijskich jest zachęcenie i udział sportowców ze wszystkich kontynentów, nawet jeśli dana dyscyplina nie ma żadnych tradycji lub wybitnych sportowców w danym regionie. Tego typu decyzji podważać nie można, ponieważ sama idea olimpizmu zakładała szerzenie aktywności fizycznej i sportu w każdym zakątku świata oraz samą wartość udziału każdego kraju i zawodnika w imprezie – tu wszystko się zgadza i niech tak zostanie.
Inne decyzje MKOlu sprawiają jednak, że związek sam sobie przeczy. Igrzyska mają rosnąć, co cztery lata oglądamy nowe dyscypliny, zwiększające liczbę fanów i wagę samej imprezy, a w tym samym czasie władze decydujące o olimpizmie chcą… jak najmniejszej liczby sportowców. Więcej dyscyplin, mniej sportowców – logiczne, prawda?
TO ILE MAM WAŻYĆ?
Bardzo nielogiczne, jednak tak to właśnie wygląda już od jakiegoś czasu. Najłatwiej spełnić te założenia poprzez cięcia liczby występujących sportowców w już ustabilizowanych dyscyplinach. To z kolei wywołuje w nich coraz więcej chaosu.
Przykładem są zapasy, które już za chwilę zaczynają jeden z tzw. „dobijaków”, czyli dodatkowych turniejów kwalifikacyjnych do igrzysk. Od 2016 roku i Rio de Janeiro mamy równy podział – sześć kategorii wagowych dla zapaśników w stylu wolnym, sześć dla zapaśników w stylu klasycznym i sześć dla zapaśniczek w stylu wolnym.
Kobiece zapasy, mające krótką tradycję (od igrzysk w 2004 roku) dostały dodatkowe kategorie wagowe – i świetnie, tak powinno być, jednak w tym samym czasie, ze względu na m.in.. ograniczenia osobowe, mieliśmy chaos z kategoriami męskimi. Część została wycofana, a reszta zmieniona, w ten sposób np. jeden z najlepszych polskich „wolniaków”, Magomedmurad Gadżijew, walczący wcześniej w kategorii do 70 kilogramów, musiał wybierać między kategoriami 65 i 74, co automatycznie zmieniło całe jego sportowe życie. Takich przypadków było więcej i nie tylko w polskiej reprezentacji.
DRUŻYNOWO ALBO WCALE
W kajakach ograniczenia liczbowe w reprezentacjach są na tyle mocne (sześć osób na cztery łódki w każdej z płci), że nie ma innej możliwości niż kajakarze występujący w więcej niż jednej konkurencji. Weźmy np. kajakarki. Polki na ten moment mają prawo wystawić pięć kobiet w trzech różnych łódkach (choć liczymy na maksymalne 6/4 po końcowych kwalifikacjach) – jedynce na 200 metrów oraz dwójce i czwórce na metrów 500.
Naszą sprinterką jest Marta Walczykiewicz, która na 500 metrów od jakiegoś czasu już nie pływa na poziomie reprezentacyjnym, więc na sześciu miejscach w pozostałych dwóch łódkach musimy obsadzić cztery kajakarki. Chcąc nie chcąc, te same panie, które popłyną w dwójce, muszą też dać radę w czwórce, niezależnie od tego, czy tam pływać chcą / umieją / dadzą radę. Nasze reprezentantki akurat mieć z tym problemu nie powinny, jednak nie trudno wyobrazić sobie sytuację, w której ktoś, kto z konieczności został w domu, byłby wzmocnieniem ponad jedną z osób z którejś z osad, jednak nie ma go na miejscu ze względu na ograniczoną liczbę osób. O nagłej kontuzji którejś z kajakarek przed występem „czwórki” nawet nie wspominamy.
Polska drużyna szablistek wygrała właśnie Puchar Świata, jednak ich na igrzyskach też nie zobaczymy, bo jest już za późno na zebranie wystarczających punktów do rankingu. Tu odpowiedź jest prosta – „trzeba było zbierać punkty wcześniej” i to oczywiście jest prawda, jednak jeśli przyjrzymy się, jak trudno czasem dostać się na igrzyska szermierzom z Europy, to sytuacja nieco się zmienia.
Drużyn szermierczych na igrzyskach jest osiem, jednak są narzucone ograniczenia kontynentalne, dlatego też Polska jest na ósmym miejscu w rankingu i na igrzyska nie pojedzie. Ba, Ukraina jest szósta i też jej tam nie będzie. W praktyce maksymalna ilość miejsc dla Europy wynosi pięć lub sześć i to też, jeśli cztery najlepsze drużyny świata (w rankingu) są ze Starego Kontynentu. W przeciwnym razie liczba się zmniejsza. Można byłoby to dość łatwo rozwiązać, zwiększając liczbę drużyn na igrzyskach – wszystkie czołowe drużyny świata byłyby obecne plus każdy kontynent byłby reprezentowany, jednak to byłaby zbyt duża liczba sportowców dla MKOl.
Jeszcze ciekawiej robi się, gdy spojrzymy na kwalifikacje indywidualne, bowiem znaczna większość miejsc (24 z 34) jest przeznaczona dla członków turnieju drużynowego. Prosta sprawa – miejsca zajmują ci, którzy i tak już są na miejscu, więc nikt nowy nie musi przyjeżdżać.
Weźmy jednak sytuację, w której mamy czołowego w Europie szermierza, który jednak pochodzi z kraju bez mocnej drużyny, co jest bardzo proste, biorąc pod uwagę jak mało ekip się na igrzyska kwalifikuje. Polska jest zresztą świetnym przykładem, bo z sześciu możliwych drużyn do Tokio wysyłamy jedną. Mamy więc mocnego pojedynczego szermierza, który jednocześnie nie jest w czołowej dwójce rankingu w swojej broni (a o to również bardzo łatwo, bo dobrych zawodników z krajów bez konkretnych drużyn nie brakuje). Wtedy z dostępnych miejsc zostaje… jedno, na specjalnym turnieju kwalifikacyjnym.
Jak można się domyślać, na tym turnieju nie brakuje dobrych zawodników, którzy na żadne igrzyska się w ten sposób nie wybiorą. Wszystko można byłoby załatwić rozszerzając zarówno turniej indywidualny, jak i drużynowy, o jedną rundę, jednak ponownie – trzeba chcieć zwiększyć liczbę sportowców.
DRUŻYNOWA BITWA
Sporty drużynowe to w ogóle jedna, wielka „rzeźnia”, jeśli chodzi o poziom zespołów, jakie zostają w domu. Weźmy bliską nam siatkówkę, w której o mały włos (na dobrą sprawę dwa punkty), a nie mielibyśmy na igrzyskach w Rio Polaków, będących wtedy aktualnymi mistrzami świata. Daleko jednak nie trzeba szukać, bowiem na igrzyskach w Tokio zabraknie… aktualnych mistrzów Europy Serbów (są również aktualnie czwartą drużyną świata) i wicemistrzów Słoweńców.
Dlaczego? Na igrzyskach jest bowiem 12 zespołów – gospodarz, sześć miejsc „interkontynentalnych” i pozostałe pięć, dla każdego z kontynentów po jednym. Co gorsza, w siatkówce mocna jest nie tylko Europa, ale i Ameryka, na czele z Brazylią, USA i Argentyną, co oznacza bitwę o miejsca międzynarodowe. W tym okresie olimpijskim sześć miejsc zostało zajętych przez wspomnianą amerykańską trójkę i Polskę, Włochy oraz (jeszcze wtedy) Rosję, co sprawiło, że w walce o jedno (!) pozostałe miejsce dla Europy walczyły m.in. Francja, Słowenia, Serbia, Bułgaria, Niemcy i Belgia. Ile z tych drużyn jest w najlepszej „12” świata? Pewnie ze cztery, a do Tokio pojedzie tylko Francja.
Stwierdzenie, że „łatwiej zdobyć medal niż się zakwalifikować” jest hiperbolą w wielu dyscyplinach, jednak nie w siatkówce. Najpierw mamy amerykańsko-europejską „rzeź”, ale potem, gdy europejska drużyna już na igrzyska pojedzie, to… ma w zasadzie pewny ćwierćfinał, bo w każdej z grup (dwie po sześć drużyn) są co najmniej dwie ekipy, z którymi topowa europejska reprezentacja sobie poradzi, co z praktycznie z automatu daje występ w ćwierćfinale. Jedno poważne zwycięstwo i strefa medalowa – tak w zasadzie wygląda rzeczywistość europejskich drużyn na igrzyskach. To wszystko można byłoby oczywiście łatwo zmienić, dodając cztery zespoły i robiąc 16-zespołowe igrzyska, jak na innych turniejach drużynowych. Wiemy jednak, dlaczego tak nie będzie.
To wszystko oczywiście można zripostować bardzo prostymi bon motami – „zasady są takie same dla wszystkich”, „jak drużyna jest medalowa, to powinna dać radę”, „było zbierać punkty” – tak… i nie, bo wiemy, jak nieoczywisty jest sport. A nikt nam nie powie, że aktualni mistrzowie Europy nie byliby w stanie na igrzyskach zaskoczyć, nawet jeśli nie poszło im w kwalifikacjach. Najgorsze jest to, że wszystkie wymienione i inne (naprawdę kwestie kwalifikacyjne i chaos z nimi związany to materiał na co najmniej prace dyplomowe) problemy można byłoby rozwiązać dodając kilkuset sportowców do i tak potężnej grupy olimpijczyków. Różnica niewielka personalnie, ale rywalizacyjnie – bardzo duża, a i mocnych atletów zostających w domu niewielu.
Można oczywiście stwierdzić, że igrzyska powinny być elitarne albo – po prostu – przyznać wprost, że chodzi o chęć oszczędzania pieniędzy. Jednak wtedy starsi panowie z MKOl nie powinni nam wciskać kitu o chęci szerzenia sportu i dostępu do igrzysk dla wszystkich najlepszych sportowców z całego świata.