Jorge Sampaoli nie jest wizjonerem piłki jak Pep Guardiola, ale to jego zespół odprawia największe taktyczne cuda w Europie. Ten dziwoląg właśnie kończy okrągły rok. Piłkarze coraz mocniej gubią się w założeniach Argentyńczyka, o którym Angel Di Maria już parę lat temu mówił: „Najpierw wszystkich kocha, a potem do wszystkich strzela”.
To, że Marsylia jest dziwna zauważy nawet laik. Początek meczu zawsze wygląda tak samo: bramkarz Pau Lopez wędruje na 35. metr i zamienia się w jednego ze środkowych obrońców. Sampaoli na treningach cały czas krzyczy mu: „wyżej!”, a on wariuje, bo przecież wyżej już się nie da. To ewenement, żeby facet od bronienia zaliczył 383 kontakty z piłką poza polem karnym, czyli średnio o 222 więcej niż inni bramkarze Ligue 1.
Sampaoli zaczerpnął to z futsalu. Nie chce od Lopeza łatwych piłek, bramkarz ma wyciągać napastników i czekać do samego końca, by potem szybkim podaniem zrobić przewagę. Co z tego, że bramka stoi pusta, skoro zespół nagle gra ustawieniem 3-5-2-1, mając w sumie jedenastu piłkarzy w polu. Sampaoli jest pod tym względem obsesyjny: ciągle gada o kontroli i o tym, że najchętniej chciałby mieć dziesięciu pomocników. Efekt jest taki, że nie ma w Europie drugiego zespołu, który przechodzi tak dużą rotację i który na boisku rzadko odpowiada temu, co na papierze.
To było całkiem niedawno, gdy trener Marsylii w lutowym meczu z Niceą (1:4) wymyślił, żeby czteroosobowy blok obronny stworzyli sami środkowi obrońcy. Sampaoli ubzdurał sobie, że ten mecz rozstrzygnie się na skrzydłach i że tam najlepiej będą bronić William Saliba oraz Luan Peres.
Ostatecznie rzeczywiście Nicea nastawiła się na kontry i szybkość skrzydłowych, ale podwójna garda OM na niewiele się zdała, bo Justine Kluivert kręcił rywalem jak karuzelą. W następnym meczu z Metz (2:1) na lewej obronie zagrał już Papa Gueye, który zwykle był defensywnym pomocnikiem.
Sampaoli nie lubi, gdy zwraca mu się na to uwagę, bo system zawsze układa pod konkretnego rywala. To on, a nie dziennikarze zarywa noce w ośrodku La Commanderie. Nie analizuje przy kawce jak ostatnio podsumował francuską prasę.
To jest w tej chwili maszyna losująca: nawet Dimitri Payet nagle zaczął grać na lewym skrzydle, co powoduje, że jeszcze dalej mu do Arkadiusza Milika, a przecież w interesie wszystkich leży to, by ta para biegała blisko siebie i współpracowała tak jak wiosną minionego roku. Wtedy w Marsylii grał jeszcze Florian Thauvin. Arek nie czekał 25 minut na pierwsze podanie. W tej chwili miota się w pomysłach Sampaolego, który co mecz serwuje nam inne rozwiązania w ataku, przez co bywają sytuacje, ze Polak siada na ławce, chociaż mecz wcześniej miał hat-tricka.
Milik jest jednym z niewielu graczy, którzy głośno mówią, co myślą o kombinacjach trenera. Trudno mu się dziwić, gdy wyciska z tych meczów maksa. Strzela gole, a potem słyszy, że nie współpracuje z kolegami i nie stosuje się do założeń.
Sampaoli, gdy rok temu pierwszy raz pojawił się w Marsylii rozpoczął pracę w stylu swojego idola, Marcelo Bielsy. Zamknął piłkarzy w ciemnej sali, włączył projektor i pokazywał podstawy przesuwania. To trener, który jakość piłkarzy ocenia nie po tym, co robią z piłką, tylko jak pracują, gdy tej piłki nie ma.
Milik pod tym względem nie podoba się Argentyńczykowi. Jest typem indywidualisty. Matthieu Gregoire z L’Equipe porównał go niedawno do niepokornego kierowcy Formuły 1. A Sampaoli lubi posłusznych żołnierzy. Jak Valentin Rongier, który grał już na prawej obronie i wahadle, był środkowym defensywnym pomocnikiem, a raz, jesienią w starciu z Lille (0:2) operował za napastnikami. To znowu pokazuje pełną krasę Marsylii, drużyny, gdzie nie ma graczy przypisanych do jednej pozycji.
To był zresztą najlepszy piłkarz OM w niedawnym przegranym meczu z Clermont (0:2). Kiedy Gerson i Payet grali w piłkę ręczną, jedynie Rongier mimo przeciętnych umiejętności próbował konkretów. To po tym spotkaniu rozgorzała dyskusja o tym, że piłkarze Marsylii coraz mniej rozumieją pomysły Sampaolego. Wściekły był też Payet, którego wywiad w Amazon Prime i słowa o spuszczeniu powietrza z głów, wskazują na rosnący ferment w szatni.
Dziennikarze RMC sugerują, że Francuz nie dogaduje się z Gersonem i Milikiem. Frustrację w „AS-ie” wylał tez ostatnio odstawiony od składu Alvaro Gonzalez, a w tle jest jeszcze sprawa Steve’a Mandandy, legendy klubu, który w tym sezonie usiadł na ławce, bo Sampaoli woli Lopeza.
Wynika to pewnie z tego, o czym pisałem wyżej — bramkarz ma rozgrywać i być jednym z obrońców. Lopez dużo lepiej pasuje do takiej gry. Ale Mandanda nie miał na ten temat żadnej rozmowy, o ławce dowiedział się z dnia na dzień, co biorąc od uwagę jego status, mogło zostać lepiej wyjaśnione. Marsylia wygrała niedawno z Karabachem (3:1) w Pucharze Konferencji, ale gdyby nie świetne interwencje 36-latka, mecz mógłby diametralnie zmienić kierunek.
To dlatego drużyna przed rewanżem nie czuje spokoju. Sampaoli w ciągu roku świetnie zaaklimatyzował się w Marsylii, nazywa ją „wściekłą jak Argentyna”, a w jego pokoju w La Commanderie ciagle słychać rap latino. Relacje z Pablo Longorią ma takie, że razem niedawno byli na derbach Mediolanu. Z jednej strony czuje wsparcie klubu, ale z drugiej coś wymyka mu się spod kontroli. Dopiero co odpadł z Ligi Europy i Pucharu Francji.Całość maskuje ligą i aktualnym drugim miejsce, ale i to zaraz może się zmienić. Konkurencja dojeżdza. Wtedy znowu wyjdzie Payet i opowie o wszystkim bez hamulców.
Komentarze 0