Atrakcja turystyczna, teatr, biblioteka. Wraz z komercyjnym rozwojem Premier League atmosfera na angielskich stadionach zaczęła umierać. – Chcesz kibicowskich przeżyć, zacznij chodzić na mecze drużyn amatorskich – mówił mi z żalem Paul, fan Chelsea. Czy uda się to zmienić? Odpowiedzią ma być kultura ultras.
Ultras? Co to za bzdury! Rozumiem, że to pytanie retoryczne? Nie, nie chcemy frajerów, którzy są ultrasami i zanieczyszczają grę głupotami niezwiązanymi z piłką nożną! – pisał jeden z angielskich kibiców, którzy przez lata nieufnie patrzyli na europejską kulturę kibicowską.
Żaden frajer nie będzie mi mówił, co mam krzyczeć – śmiał się Paul, kibic Chelsea, kiedy pytałem go o podejście do kibicowania.
Ultrasi byli dla niego czymś pasjonującym, ale mimo wszystko nienaturalnym i niepasującym do angielskiego środowiska, gdzie przed pierwszym gwizdkiem sędziego zwyczaj nakazuje odwiedzenie kilku pubów, a nie wspólne maszerowanie na stadion czy przygotowywanie banerów.
Oprawy? Race? Zorganizowany doping? – U nas to nie przejdzie – przekonywał.
Sektory stojące zmieniły niewiele
Anglicy nie są zaślepieni. Widzą problemy stadionów w Premier League, gdzie fanów coraz częściej wypierają turyści, którzy siłą rzeczy zabijają atmosferę. Jednak długo twierdzili, że rozwiązaniem będzie wprowadzenie tzw. sektorów stojących, czyli – jakby to dziwnie nie brzmiało z polskiej perspektywy – po prostu miejsc, gdzie kibice mogliby legalnie oglądać mecz, stojąc. Bowiem w Premier League “permanent standing” jest zakazany.
Latem w internecie wybuchła burza po tym, jak władze Burnley nałożyły zakaz stadionowy właśnie za stanie. Nie tylko zasłaniali innym ludziom, ale stanowili również zagrożenie dla bezpieczeństwa i naruszali przepisy na Turf Moor – napisano w oficjalnym oświadczeniu.
W końcu na początku sezonu 2022/23 grupom kibicowskim udało się przeforsować nowe prawo, które zezwala klubom na stworzenie oddzielnych sektorów stojących. To game changer! – cieszyli się niektórzy, jednak rzeczywistość okazała się brutalna. Poza brakiem kar za stanie wprowadzone regulacje nic nie zmieniły. Atmosfera wciąż jest martwa. A sam brak przymusu siedzenia nie sprawił, że turyści przestali przychodzić na stadiony. Dlatego lekarstwa trzeba było szukać gdzie indziej.
Moda ze Szkocji
Zmierzamy w stronę europejskiego stylu ultras, ale na pewno mamy w sobie brytyjski sznyt – opowiadał portalowi Ultras Tifo Ross z ekipy Union Bears, która od 15 lat organizuje ruch kibicowski Rangers FC. Nasza grupa powstała, żeby przywrócić dawny klimat i dodać trochę kolorytu – niejako podpowiadał sąsiadom z Anglii.
Sama scena ultras istnieje dopiero od kilku lat i jest cały czas dosyć mała. Istnieją dwie aktywne grupy: my i Green Brigade z Celticu. Ale reszta kraju powoli też zaczyna działać – dodał.
Cele Rangersów i Celtów były oczywiste: nie iść drogą angielskiej Premier League, nie pozwolić, żeby komercja zniszczyła ruch kibicowski. Inspiracją stały się Włochy.
Wielu z nas pierwszy raz zobaczyło ultrasów w “Football Italia” na Channel 4 w latach 90. Sam wspominam te programy nie ze względu na cudowne strzały Roberto Baggio, ale właśnie oprawy włoskich “tifosi” – mówił jeden z członków Green Brigade.
Z czasem fascynacja zmieniła się w realne działania i na początku XXI wieku ultrasi "przejęli" trybuny Ibrox i Celtic Park. Werbowali nowych członków, przygotowywali oprawy, zajęli się produkcją flag i prowadzili doping. Chcieliśmy udowadniać swoją wyższość nie tylko na boisku, ale też na trybunach, na które z przyczyn oczywistych mieliśmy większy wpływ – skwitował fan “The Bhoys”.
Crystal Palace jako prekursorzy
Mniej więcej wtedy kiedy Szkoci przejmowali włoski styl, w południowym Londynie kibice Crystal Palace rozpoczęli walkę o własną tożsamość. Klub, który przez lata niczym nie wyróżniał się na piłkarskiej mapie, dzięki trybunom zasłynął w całym kraju.
Walczymy z archaicznymi zasadami i represyjną mentalnością – czytamy na stronie Holmesdale Fanatics, którzy w 2005 roku postanowili wyłamać się z ogólnej konwencji i utworzyli pierwszą grupę ultras w Anglii. Swoją aktywność nie ograniczali tylko do robienia opraw czy produkowania gadżetów, połączyli to z działalnością charytatywną i współpracą z klubem.
W oczach rywali nie zdobyli jednak uznania, wręcz przeciwnie: stali się pośmiewiskiem. Palace? Ultras-wanna-be. Grupka dzieciaków, z których śmieje się cała Anglia – stwierdził Paul, pokazując film, na którym najprawdopodobniej kibice Brighton parodiują Holmesdale Fanatics. Będziemy mocno klaskać, żeby wzbudzić strach u przeciwników – mówili z przekąsem aktorzy ubrani w niebiesko-czerwone stroje.
The Ashburton Army, czyli jak Arsenal rozwija się też poza boiskiem
Na grupę, która pójdzie drogą londyńczyków z południa, trzeba było czekać prawie dwie dekady do momentu, kiedy w 2022 roku pojawiła się The Ashburton Army. Chcemy poprawić atmosferę na meczach Arsenalu – mówił portalowi "Pain in the Arsenal" Jack.
O jej charakterze i działaniach na razie trudno powiedzieć coś konkretnego, ale już teraz widać, jak przez lata uległo zmianie nastawienie Anglików. The Ashburton Army wzbudza zainteresowanie rywali, a nie pogardę jak w przypadku Crystal Palace. A co z trybynami na Emirates?
Zmieniło się bardziej niż myślicie – przekonywał autor konta na Twtterze “Footy Limps”. To forteca, przeciwnicy nie chcą tu przyjeżdżać, to “dwunasty zawodnik” Mikela Artety.
O to, czy tym razem angielscy fani przekonają się do ultrasów, zapytałem kibiców kilku drużyn. Wszyscy byli zgodni, że tak. Młodzież jest tym zajarana. Pirotechnika pojawia się już na większości wyjazdów. Na razie odpalają ją przed pubami, ale to kwestia czasu, kiedy przeniosą na stadiony – odparł jeden z nich.
Dla mnie to forma ekspresji, pokazania miłości do klubu – dodał inny. To też na pewno podświadome symbol “fuck off” w kierunku władz. Chociaż raczej nie myślisz o polityce, kiedy Twoja drużyna strzela bramkę w ostatniej minucie. Podekscytowany wyjmujesz racę i ją odpalasz.