Klub zbudowali na fugach i klejach do płytek. Dziś, gdy grają, telewizor włączają trenerzy od Krakowa po Manchester. A wraz z nimi maniacy taktyczni z całej Europy, którzy poszukują powiewów świeżości. Sassuolo kiedyś nie budziło żadnych emocji, dziś jest jednym z symboli przemiany Serie A.
Gdy Michała Probierza zapytano kiedyś, jakie drużyny europejskie najbardziej lubi oglądać w wolnym czasie, wymienił Sassuolo. To tylko pozornie zaskakująca odpowiedź. Co kilka lat w europejskiej piłce pojawia się trener jakiegoś małego klubu, którego chcą oglądać wszyscy piłkarscy hipsterzy. Sztandarowymi przykładami były FSV Mainz Thomasa Tuchela, którego taktyczni maniacy poznali jeszcze na długo przed tym, jak objął Borussię Dortmund, nie mówiąc o Paris Saint-Germain, Hoffenheim Juliana Nagelsmanna, Rayo Vallecano Paca Jemeza, czy Atalanta Bergamo, zanim stała się modna. We Włoszech już od kilku lat zainteresowanie kibiców poszukujących czegoś świeżego przyciąga US Sassuolo. Trener Cracovii wpisał się więc w pewien branżowy trend. W „The Athletic” przypomniano niedawno, że kiedy Pepa Guardiolę zapytano dwa lata temu, jak zmienił się włoski futbol od czasu, gdy sam grał w Bresci, wskazał Sassuolo jako przykład nieszablonowego, odważnego myślenia, którego dawniej w Serie A brakowało.
WŁOSKA SZWAJCARIA
Były czasy, gdy Sassuolo traktowano jako Szwajcarię ligi włoskiej. Poukładane, zorganizowane i sensownie zarządzane miejsce na mapie włoskiej piłki, ale niebudzące żadnych emocji. Neutralne i nudne. Według badań opublikowanych w „La Gazetta dello sport” klub z Emilii Romanii wciśnięty między Bolonię oraz Parmę, większe i bardziej ambitne zespoły z regionu, ma do dyspozycji najmniejszą bazę kibiców w lidze włoskiej. Jako fani Sassuolo deklaruje się ledwie 72 tysiące osób. Cała populacja tej miejscowości – 37 tysięcy – tylko w połowie zapełniłaby mediolańskie San Siro. Gdy wznawiano rozgrywki po pandemii, całkiem serio przewidywano, że Sassuolo będzie jednym z większych beneficjentów gry przy pustych trybunach, bo i tak do tego przywykło. To jednak nie przyzwyczajenie do sparingowej atmosfery sprawiło, że włoskiego średniaka tak dobrze się ogląda i tak dużo się o nim pisze. Także, a może zwłaszcza, w światowych mediach.
VILLARREAL SERIE A
Okolice Sassuolo są tak przepełnione wszystkim, co związane z branżą ceramiczną, że klub nazywa się czasem włoskim Villarrealem. To także w dużej mierze na tym biznesie wyrosło współczesne Sassuolo. Przez ponad osiemdziesiąt lat istnienia klub krążył między czwartą a piątą ligą, z rzadka pojawiając się w trzeciej. Jej sponsorem w latach 80. i 90. była mediolańska firma Mapei, produkująca przede wszystkim fugi i kleje do płytek. Jej prezes Giorgio Squinzi, syn założyciela biznesu, był odpowiedzialny za globalną ekspansję marki, która ma dziś oddziały w 31 krajach na pięciu kontynentach. Główną promocję przedsiębiorstwa stanowił przez dekadę odnoszący wielkie sukcesy zespół kolarski, noszący nazwę sponsora. Gdy jednak w 2002 roku wstrząsnął nim skandal dopingowy, rodzina Squinzich wycofała się z finansowania. Zaoszczędzone środki zainwestowała w kupienie czwartoligowego klubu, który od lat wspierała.
SOLIDNE FUNDAMENTY
To nie jest klasyczna historia o biznesmenie, który mając dużo pieniędzy, miał kaprys, by sprowadzić na prowincję wielki futbol. Squinzi przez całe życie był fanem Milanu. Jego Iphone miał nawet czerwono-czarną obudowę. Kiedy jego klub zaczął się już mierzyć w jednej lidze z Milanem, najpierw deklarował, że będzie kibicował Rossonerim, a po latach zmienił zdanie i ogłaszał neutralność. Do wznoszenia swojego klubu zabrał się jednak zdecydowanie inaczej, niż Silvio Berlusconi budował potęgę Milanu. I w ogóle w mało włoskim stylu. Po awansie do Serie A w 2013 roku wykupił stadion w pobliskim Regio nell'Emilia, sprawiając, że Sassuolo należy dziś do nielicznego grona klubów ligi włoskiej niezmuszonych do wynajmowania stadionu, na którym gra. Przed rokiem w samym Sassuolo otwarto nowoczesne i rozbudowane centrum treningowe. Klub od lat przynosi zyski i jednocześnie zwiększa budżet. Mapei wpakowało w Sassuolo ponad dwieście milionów euro w dziesięć lat. Ale – co najważniejsze – zrobiło to mądrze.
ODWAŻNA REKRUTACJA
Znakiem rozpoznawczym klubu, który od siedmiu lat nieprzerwanie utrzymuje się we włoskiej elicie, stało się zatrudnianie młodych, ambitnych i odważnie myślących trenerów. Pierwszy w historii awans do Serie B dał mu Massimiliano Allegri, później opromieniony mistrzostwami Włoch z Milanem i Juventusem Turyn. Do baraży o Serie A wprowadził Neroverdich Stefano Pioli, dziś prowadzący Milan, a awans do elity, a później do Ligi Europy wywalczył Eusebio Di Francesco, wynajęty później przez Romę. Od dwóch lat Probierze i Guardiole tego świata włączają telewizor, by oglądać drużynę Roberta De Zerbiego.
TRAMPOLINA DLA NAJLEPSZYCH
Trenerów wyszukiwanych przez Sassuolo łączyły nie tylko młody wiek i umiejętność poukładania drużyn od strony taktycznej, ale też zdolność do rozwijania zawodników młodych, albo takich, którzy przez kluby z wyższego poziomu zostały zweryfikowane negatywnie. W trakcie tylko ostatnich lat w Sassuolo wypromowali się Stefano Sensi i Matteo Politano (Inter), Merih Demiral, Luca Marrone i Simone Zaza (Juventus), Francesco Acerbi (Lazio), Kevin-Prince Boateng (Barcelona), Alfred Duncan i Pol Lirola (Fiorentina), Gregoire Defrel, Antonio Sanabria i Lorenzo Pellegrini (Roma), Sime Vrsaljko (Atletico), czy Nicola Sansone (Villarreal). W ostatnich pięciu latach klub sprzedał zawodników za 170 milionów euro. Początkowo wyróżniał się tym, że rekrutował głównie w Italii, uważając, że do ligi sprowadza się zbyt dużo przereklamowanych zawodników z zagranicy. Dziś coraz bardziej zauważalna jest też siatka dobrych międzynarodowych kontaktów, pozwalająca na takie ruchy, jak ściągnięcie z rezerw Chelsea Jeremiego Bogi, jednego z najlepszych dryblerów w lidze w trwającym sezonie.
SYMBOL BERARDI
Boga jest dziś jedną z największych gwiazd Sassuolo, ale prawdziwy symbol ekipy z północy Włoch to niewątpliwie wychowanek Domenico Berardi, który nie miał nawet zamiaru być piłkarzem, jednak podczas wizyty u brata w Modenie wziął udział w meczu o piwo na tamtejszym orliku i w ten sposób został wypatrzony przez Sassuolo. On jako jeden z nielicznych nie odszedł z klubu, mimo zainteresowania większych. Jest jeszcze wprawdzie Francesco Magnagnelli, który przeszedł z Sassuolo drogę od Serie C do Ligi Europy, ale on nie był nigdy kuszony tak, jak Berardi. Napastnika niby wykupił po rewelacyjnym wejściu do Serie A Juventus, z którym Sassuolo łączy nieformalna, ale kultywowana od wielu lat współpraca, lecz nigdy nie rozegrał w nim ani jednego meczu. Na poziomie Serie A, mimo wciąż ledwie 25 lat, ma już na koncie blisko siedemdziesiąt goli. W tym sezonie trafił do siatki już trzynaście razy. O dwa więcej niż Iworyjczyk Boga. Jednak wcale nie jest pod tym względem najlepszym zawodnikiem w zespole. Bo cała liga mówi w tym roku o tym, co wyczynia Francesco Caputo.
SNAJPER I PIWOWAR
Środkowy napastnik przed laty negatywnie zweryfikowany w Serie A przez Bari, przez lata krążył po niższych ligach, aż w barwach Empoli został królem strzelców Serie B i strzelił dla tego klubu szesnaście goli w najwyższej lidze. Zasłynął przede wszystkim tym, że wysyłał piwo ludziom, którzy wybrali go do swoich drużyn w fantasy lidze. W kraju wina, piwo stało się jego największym znakiem rozpoznawczym. Po licznych golach wykonuje rękami taki ruch, jakby otwierał butelkę, a w wywiadach opowiada o słodzie i górnej fermentacji. Jest bowiem współwłaścicielem lokalnego browaru i jego najlepszym ambasadorem. W tym sezonie zdobył już dziewiętnaście bramek. Co oznacza, że cała trójka grająca z przodu ekipy Sassuolo, ma na koncie dwucyfrową liczbę goli. A to tłumaczy, dlaczego Maurizio Sarri stwierdził, że ten klub wszedł na drogę Atalanty.
ZATRUDNIONY SPADKOWICZ
Rekrutacyjną odwagę Sassuolo rodziny Squinzich być może najlepiej widać na przykładzie trenera De Zerbiego, odpowiedzialnego za ostatnie dobre wyniki i efektowną grę. Trener z Bresci i były ofensywny rozgrywający, pierwszy raz zwrócił na siebie krajową uwagę, gdy w efektownym stylu doprowadził do baraży o awans trzecioligową Foggię, czyli klub z ofensywnej krainy Zdenka Zemana. Dało mu to błyskawiczny skok do Serie A, jednak w Palermo wygrał zaledwie jeden z dwunastu meczów. W Benevento na pierwsze zwycięstwo czekał do dziesiątego meczu od momentu zatrudnienia. Obejmował jednak klub w trakcie sezonu, po dziewięciu porażkach w dziewięciu pierwszych kolejkach. Beniaminkowi groziło, że przejdzie do historii jako najgorsza drużyna w dziejach ligi. De Zerbiemu udało się wygrać aż sześć spotkań, a odważna i ofensywna gra, jaką wpoił najsłabszej drużynie ligi, zwróciła na niego uwagę Sassuolo. Już pierwszy sezon, zakończony na jedenastym miejscu, wypadł naprawdę dobrze. Jednak dopiero teraz, w drugim roku pracy, wszystko wydaje się funkcjonować znakomicie.
SZKOŁA GUARDIOLI
Przed siedmioma laty De Zerbi był w Monachium na stażu u Guardioli i stara się w Sassuolo grać futbol oparty na założeniach Katalończyka. Nawet przeciwko największym Sassuolo buduje ataki od tyłu. Często usypia przeciwnika mozolnym tkaniem akcji, by później niespodziewanie przyspieszyć grę i błyskawicznie zbliżyć się do bramki. Jest elastyczna taktycznie, często występując w różnych formacjach. De Zerbi umiejętnie rotuje składem, mimo że nie ma w nim aż takiej głębi jak czołowe drużyny i potrafi korzystać z możliwości dokonania pięciu zmian w meczu, co sprawia, że gra co trzy dni nie była dla jego zawodników większym problemem, choć nie mieli się do tego, jak przyzwyczaić. W Lidze Europy Sassuolo grało tylko raz i zakończyło w udział w niej na fazie grupowej. Po restarcie ligi Neroverdi cieszyli się serią ośmiu meczów bez porażki, mimo że w tym czasie rozgrywali wyjazdowe mecze z Interem i Lazio oraz domowy z Juventusem. Z turyńczykami nie przegrali w tym sezonie ani jednego spotkania, czego nie może o sobie powiedzieć nikt inny w Serie A. Ich marsz w kierunku pucharów zatrzymały dopiero w tym tygodniu rozpędzone Milan i Napoli. Sobotnie spotkanie w Neapolu też było jednak reklamą dezerbizmu. Faworyt musiał długo drżeć o korzystny wynik, bo goście aż cztery razy trafiali do jego bramki. Za każdym razem sędzia odgwizdywał minimalne spalone, co jednak nie zniechęcało w żaden sposób graczy Sassuolo do kolejnych ataków. A przecież mowa o zespole, który od tygodni o nic już nie walczy.
PRZETRWAĆ ŚMIERĆ PATRONA
W 2005 roku, gdy jego klub grał jeszcze w czwartej lidze, Squinzi powiedział na spotkaniu biznesmenów: „A to jest moja drużyna. Za dziesięć lat ogra Inter na San Siro”. Pomylił się tylko w jednym. Musiał na to czekać jedenaście lat. Za każdym razem, gdy to później następowało, wieszał w biurze nowy obraz. Pod koniec życia zaczynało mu już brakować ściany, bo Sassuolo wygrało siedem z czternastu spotkań z mediolańczykami. Patron klubiku z ceramicznego zagłębia Włoch zmarł w październiku zeszłego roku po długiej chorobie. Jego dzieci zamierzają jednak kontynuować zaangażowanie w Sassuolo. Kończący się sezon będzie jednym z dwóch najlepszych w stuletniej historii klubu. Wygląda na to, że jak Sassuolo potrafiło przetrwać odejścia gwiazd oraz świetnych trenerów, tak przetrwa i bez swojego patrona. Klub, który w 2013 roku był traktowany jako chwilowa ciekawostka, znalazł swoje stałe miejsce na mapie Włoch.