Jest jednym z najbardziej utytułowanych graczy w historii europejskiej koszykówki. W dorobku ma także trzy tytuły mistrza NBA zdobyte u boku Michaela Jordana i Scottiego Pippena w barwach Chicago Bulls, choć ci początkowo go nienawidzili, a na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku wprost upokrzyli. To jednak właśnie przede wszystkim im w sobotę dziękował Toni Kukoč – od teraz także członek Hall of Fame.
Po latach czekania Toni Kukoč wreszcie się doczekał. W sobotę dołączył do koszykarskiej Hall of Fame, gdzie uroczyście wprowadził go Michael Jordan, były kolega z zespołu, u boku którego w latach 90. chorwacki skrzydłowy święcił największe triumfy, w tym oczywiście trzy mistrzostwa NBA z rzędu. Kukoč był jedną z kluczowych postaci tamtych zespołów. Już nie na pierwszym planie, tak jak wcześniej w Europie, lecz wciąż niezwykle wartościowy, co udowodnił m.in. jako najlepszy rezerwowy sezonu 1995/96.
Podczas ceremonii wprowadzenia do Hall of Fame dziękował wielu osobom, które pomogły mu w trakcie kariery. Nie zabrakło też słów skierowanych w stronę byłych kolegów z Chicago. – Chciałbym podziękować Jordanowi i Pippenowi za to, że skopali mi tyłek podczas igrzysk w Barcelonie, a potem motywowali mnie do jeszcze cięższej pracy, bym mógł stać się ważną częścią Bulls – oznajmił w przemowie. Bo przecież początkowo Kukoč dla Jordana i Pippena był jak znienawidzone przez nich oczko w głowie Jerry’ego Krause'a.
ZMIENIĆ OBLICZE KOSZYKÓWKI
I w sumie trudno było się Krausemu dziwić. Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku Kukoč był przecież jednym z najlepszych zawodników Europy. Wygrał wszystko, co było do wygrania. I razem z takimi zawodnikami jak Vlade Divac, Dino Radja czy Dražen Petrović dosłownie zmienił oblicze światowej koszykówki. Jugosłowiańska kadra prowadzona przez tę czwórkę do spółki z ZSRR Arvydasa Sabonisa oraz Sarunasa Marciulionisa walnie przyczyniły się wszak do powstania w 1992 roku Dream Teamu.
To te nazwiska zdominowały wtedy zarówno europejską koszykówkę, jak i rozgrywki międzynarodowe. Stany Zjednoczone tak na igrzyskach w 1988 roku, jak i na mistrzostwach światach dwa lata później musiały przecież zadowolić się ledwie brązowym medalem. W tym samym czasie Kukoč – srebrny medalista z 1988 roku oraz złoty medalista i MVP turnieju z 1990 roku – podbijał europejskie parkiety z legendarną drużyną KK Jugoplastika, rywalizując z takimi legendami jak wspomniany Sabonis czy Oscar Schmidt.
SKAZANY NA SPORT
Kukoč skazany był za sport, przede wszystkim za sprawą swojego taty. Ten w przeszłości był bramkarzem i miał po prostu bzika na punkcie sportu. Chorwat wspomniał o tym także podczas sobotniej ceremonii wprowadzenia do Hall of Fame, opowiadając jak jego ojciec (który bardzo chciał doczekać tego momentu) podczas jednego z meczów ulubionej drużyny piłkarskiej wspiął się na dach szkoły, by na bieżąco informować syna o wyniku spotkania – na złość nauczycielce, bo w klasie odbywał się właśnie sprawdzian.
Młody Toni pierwsze sukcesy święcił jednak w turniejach… tenisa stołowego. Został nawet młodzieżowym mistrzem kraju. Potem chciał iść w ślady ojca i zainteresował się piłką nożną. Ciekawie zapowiadającą się karierę przerwał nagły wzrost Toniego, który już jako 13-latek mierzył około 190 centymetrów. Dwa lata później jeden ze skautów Jugoplastiki wypatrzył wysokiego chłopaka na jednej z chorwackich plaż. Zaimponowała mu doskonała koordynacja ruchowa Kukoča. Nagle w życiu Toniego pojawiła się więc koszykówka.
MAGIC JOHNSON Z EUROPY
Szybko okazało się, że chłopak ma naturalny talent do gry. Pomimo wysokiego wzrostu był niezwykle szybki, a do tego bardzo precyzyjny i wszechstronny. Świetne panowanie nad piłką w połączeniu z dobrym rzutem oraz czuciem gry pozwalały mu dominować na parkiecie. Przez lata nazywano go m.in. „Różową Panterą” czy „Pająkiem ze Splitu”, a także „Kelnerem”, bo swoimi znakomitymi podaniami jak na tacy wystawiał piłkę kolegom z zespołu.
– Był jak Magic Johnson z Europy – stwierdził nawet George Karl.
Były trener m.in. Bucks i Nuggets spotkał Kukoča jako szkoleniowiec Realu Madryt, a skrzydłowy zapadł w pamięć Amerykanom już w 1987 roku na mistrzostwach świata do lat 19. To właśnie wtedy Kukoč w meczu grupowym przeciwko USA zdobył 37 punktów, trafiając aż 11 z 12 trójek. Niedługo potem Jugosławia rozprawiła się z Amerykanami także w wielkim finale, a Toni został wybrany najlepszym graczem turnieju. W kolejnych latach potrafił jednak usunąć się nieco w cień, by w kadrze błyszczeć mogli Divac czy Petrović.
NA PODBÓJ USA
Pod koniec lat 90. zakochał się w nim Krause, ówczesny menadżer Bulls. Jednak pomimo wielkich sukcesów europejskich reprezentacji, gracze ze Starego Kontynentu i tak w USA traktowani byli z rezerwą. Wciąż zbyt mało czasu poświęcano na śledzenie młodych talentów z Europy, a w samej NBA wciąż zbyt mało było graczy spoza USA, by szlaki dla innych były odpowiednio mocno przetarte. To zrobiła dopiero tamta generacja, choć przecież cały ten proces trwał długo i bywał bardzo bolesny.
Przekonał się o tym m.in. wspomniany Petrović, który do NBA trafił w 1989 roku, lecz przez pierwsze dwa sezony w Portland grywał sporadycznie. Europejskie gwiazdy nie mogły w to uwierzyć. – Rozumieliśmy też jednak, że jesteśmy tak naprawdę pierwszą falą – mówił po latach Kukoč. On sam został wybrany w drafcie 1990 przez Bulls, ale został w Europie na trzy kolejne lata. Tu miał lepsze pieniądze, większy status, gwarancję gry. Dopiero gdy zdobył już wszystko, w 1993 roku zdecydował się ruszyć na podbój USA.
PUPILEK KRAUSEGO
Wtedy nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, co go czeka. Bulls bez niego radzili sobie znakomicie, wygrywając w latach 1991-1993 trzy mistrzostwa. W międzyczasie o Kukoču nie zapomniał oczywiście Krause, który wychwalał Toniego przy każdej możliwej okazji. Do tego stopnia, że zaczął tym wkurzać wszystkich naokoło – łącznie z Jordanem i Pippenem. Na domiar złego pojawiły się plotki, że Krause nie chce dać nowej wysokiej umowy Scottiemu, bo trzyma sobie w ten sposób wolne środki w oczekiwaniu na Kukoča.
Ostatecznie Pippen podpisał pięcioletnie przedłużenie kontraktu o wartości 18 milionów dolarów (z czego potem też nie był zbyt zadowolony), ale zadra pozostała. Kukoč nie był jeszcze nawet graczem Byków, a Pippen czy Jordan niemal go nienawidzili – bo w ich oczach był pupilkiem znienawidzonego Krause'a. To dlatego na igrzyskach w Barcelonie w 1992 roku chcieli wręcz upokorzyć Toniego.
– Cały czas słyszeliśmy w Chicago jaki to nie jest świetny. Dlatego zawarliśmy pakt, że nie pozwolimy mu po prostu na nic – tłumaczył MJ.
UPOKORZYĆ KUKOČA
W fazie grupowej Amerykanie (już mocarni) nie dali więc Chorwatom szans, a Kukoč (na zmianę zajmowali się nim Jordan i Pippen) zdobył tylko cztery punkty i popełnił siedem strat. – Chciałem go upokorzyć. Nie mogę przecież zmierzyć się na parkiecie z Krausem – otwarcie mówił potem Scottie. Sam zainteresowany o wszystkim dowiedział się… dwie dekady później. Z igrzysk wracał jednak ze srebrnym medalem, a w finałowym pojedynku – także z USA – spisał się już dużo lepiej, zapisując na konto 16 punktów i dziewięć asyst.
Gdy rok później wyjeżdżał do Ameryki, w zespole Bulls spotkał tylko Pippena. Niemal w dzień przylotu Kukoča do Stanów karierę z powodu zabójstwa ojca zakończył Jordan. Kilka miesięcy w wypadku samochodowym zmarł Petrović, który miał za sobą coraz lepsze sezony w barwach New Jersey Nets. A jakby tego było mało, w tamtym czasie trwała już przecież wojna chorwacko-serbska, co doprowadziło do rozpadu Jugosławii i położyło się cieniem na wcześniej bliskie relacje reprezentantów, w tym Petrovica i Kukoča z m.in. Divacem.
NA ZŁOŚĆ PIPPENA
Kukoč do NBA trafił jako 25-latek i początkowo miał problemy z odnalezieniem się w nowej rzeczywistości. Tak naprawdę to on przecierał szlaki tym, którzy do NBA trafili w kolejnych latach. Nie było mu łatwo także dlatego, że musiał zmienić pozycję. Trójką w Chicago był przecież Pippen, czyli nowy lider Bulls po pierwszym odejściu Jordana. W związku z tym Kukoč miał grać jako czwórka. Ale do tego potrzebował więcej kilogramów, co sprawiło, że jego gra mocno zwolniła, a efektem ubocznym były problemy z plecami po latach.
W klubie szybko poznali się jednak na talencie zawodnika, a jednym z największych pomocników w pierwszych latach Kukoča w NBA był… Pippen. Co prawda łatka „chłoptasia Jerry’ego” jeszcze przez jakiś czas się go trzymała (tak nazywać go miał m.in. Jordan), ale skrzydłowy zbytnio się tym nie przejmował. Już w trakcie fazy play-off w 1994 roku udowodnił swą wartość, gdy Phil Jackson powierzył mu ostatni rzut w meczu – na złość Pippena, który odmówił wyjścia na boisko – a Kukoč z zimną krwią dał Bykom zwycięstwo.
EGO NA BOK
Gdy niedługo potem Jordan wrócił z emerytury, w Chicago nastała era jednego z najlepszych zespołów w historii dyscyplin. W sezonie, w którym Bulls wygrali 72 z 82 spotkań sezonu zasadniczego, bijąc ówczesny rekord NBA (do dziś lepsi są tylko Warriors i ich bilans 73-9 z rozgrywek 2015/16), to Kukoč był najlepszym rezerwowym w lidze, trafiając ponad 40 procent trójek. Wtedy też zdobył pierwsze z trzech kolejnych mistrzostw, a w trakcie three-peatu często był drugim lub trzecim najważniejszym ofensywnie zawodnikiem Chicago.
Wiedzieli o tym także Jordan i Pippen, którzy całkiem szybko zorientowali się, że „chłoptaś Jerry’ego” może być dla nich ogromną pomocą. A choć Kukočowi nie do końca podobało się to, jak niektóre sytuacje przedstawiono w dokumencie „The Last Dance”, to nie bez powodu na sobotniej ceremonii Chorwata do Hall of Fame wprowadzał właśnie MJ, podczas gdy Pippen w specjalnie przygotowanym na tę okazję wideo dziękował byłemu koledze m.in. za poświęcenie swojego ego na rzecz sukcesów zespołów.
WRESZCIE W HALL OF FAME
Kukoč w Ameryce tak naprawdę nie był najlepszą wersją siebie znaną z Jugoplastiki, Benettonu Treviso czy reprezentacji Jugosławii. Z różnych względów nie był chorwacką sensacją, nie grał jak europejski Magic Johnson. W innym zespole może miałby na to większe szanse, ale w Chicago nie było mu to dane, choć po „ostatnim tańcu” pokazał w NBA jeszcze sporo dobrego w barwach Chicago Bulls, Philadelphia 76ers, Atlanta Hawks czy Milwaukee Bucks. Ma jednak na w dorobku mistrzostwa NBA, które dołożył do i tak imponującej już wcześniej kolekcji.
Przez lata trochę z rozżaleniem patrzył na ten etap swojej kariery. Uważał, że mógł być doceniony nieco bardziej. Dziś jednak m.in. dzięki jego postawie w NBA z sukcesami gra kolejna fala Europejczyków (w tym Luka Doncić ze Słowenii, który pod wieloma względami przypomina młodego Kukoča dominującego w barwach Jugoplastiki na europejskich parkietach), a on sam – od lat bardziej zapalony golfista niż emerytowany koszykarz – został wreszcie odpowiednio uhonorowany za swoje zasługi dla sportu.
– Zawsze bardziej obchodziły mnie sukcesy drużynowe niż indywidualne. A teraz skoro jestem w tym miejscu, mogę oznajmić, że miałem rację – powiedział pod koniec sobotniego przemówienia Toni Kukoč, nowy członek Hall of Fame.