Chcąc nie chcąc o Lube słyszał każdy fan siatkówki. To marka, która od kilkunastu lat obraca się w gronie nie tylko najlepszych klubów Włoch, ale także świata. Ostatnie dwa scudetto powędrowały do Civitanovy, więc każda osoba związana z klubem oczekuje powtórki. Ta nie wydaje się prosta. Dodatkowo wielki postrach dla zespołu Gianlorenzo Blenginiego stanowią… Polacy.
Na pierwszy rzut oka sytuacja Cucine Lube nie wygląda tragicznie. Zespół zajmuje drugie miejsce w tabeli, mając w dorobku osiemnaście zwycięstw i cztery porażki. Przekłada się to na 54 punkty. Sytuacja przybiera ciemniejsze barwy, gdy zwrócimy uwagę na stratę do lidera z Perugii. Największy krajowy rywal ostatnich lat przegrał tylko dwa mecze i prowadzi z przewagą aż dziesięciu punktów. Na pocieszenie można zacytować słowa Magdaleny Stysiak, która w rozmowie z newonce.sport stwierdziła, że „tabela jest ważna tylko w kontekście rozstawienia w play-offach”.
W Civitanovie wszystko musi być potężne. To klub, w którym siatkarze otrzymują dobre warunki, ale w zamian są zobowiązani, by prezentować poziom europejskiej czołówki. Choć w 2019 roku znaleźli się na szczycie kontynentu, wygrywając Ligę Mistrzów, to ostatnie dwie edycje przyniosły im bolesne rozczarowania już w ćwierćfinale.
POTĘGA W DNA
Rozmawiając o Lube trzeba zwrócić uwagę na trwającą już kolejną dekadę mocarność projektu. Daje to też światło na mentalność, jaka do dziś towarzyszy organizacji. Wiele świetnych zespołów powstało jako małe lokalne klubiki. W pewnym momencie ktoś postanowił zainwestować spore pieniądze, by wprowadzić je na szczyt. Skoro wspominaliśmy o Stysiak, to jej klub, Vero Volley Monza, jest doskonałym przykładem. Przez lata tułał się po regionalnych rozgrywkach, by dzięki wsparciu finansowemu w szybkim tempie znaleźć się w czołówce Serie A kobiet.
W Civitanovie, a właściwie w Trei, nie bawiono się w sponsorowanie już aktualnego klubu. Lube, firma przemysłowa produkująca meble kuchenne, chciała mieć własny autorski projekt. W 1990 roku klub z okolic Maceraty po raz przystąpił do rozgrywek Serie C. Trzy lata później grali już na zapleczu ekstraklasy. Wejście do elity zajęło im kolejne dwa sezony. Wtedy też przybrali nazwę, o której słyszał każdy fan volleya – Lube Banca Macerata.
Przez lata cierpliwie próbowali walczyć o pierwsze trofeum. Zdobyli brąz Pucharu CEV, lecz na pierwszy triumf przyszło czekać kibicom do 2001 roku. W zespole prowadzonym przez Silvano Prandiego znalazło się między innymi trzech wielkich zawodników, którzy gościli na łamach naszego portalu. Marco Meoni odpowiadał za rozegranie, Nalbert za przyjęcie, a Ivan Miljković za atak. Ten ostatni spędził w klubie siedem lat, podczas których cieszył się także z pierwszego triumfu w Lidze Mistrzów czy w Serie A. Szczególnie ten ostatni był ważny, bo pozwolił się wpisać się na karty historii najlepszej krajowej ligi świata. Legenda serbskiej siatkówki w 2020 roku wspominała o świetnej pracy wykonanej przez ówczesnego szkoleniowca zespołu, Ferdinando de Giorgiego.
– Tkwi mi w głowie jako jeden z najlepszych trenerów, jakich miałem. Zebrał niesamowity zespół z grupy różnych zawodników. Stworzył wspaniałą atmosferę do pracy. Odpłaciło to się mistrzostwem Włoch. Do dziś wykorzystuję wiele z jego fachu w codziennym życiu – mówił nam Miljković.
BEZ FAJERWEREK
Status obecnego od 27 lat w Serie A klubu widać, gdy zerknie się na wszystkie zebrane do dziś tytuły. Sześć mistrzostw Włoch, siedem pucharów kraju, dwie wygrane w Lidze Mistrzów i CEV Cupie, a także Klubowe Mistrzostwo Świata – to tak z grubsza.
Lube, grające od 2015 roku w Civitanovie, pomimo drugiego miejsca w grupie i sporej straty do Perugii, może pocieszać się także przeszłością. Przez ostatnie dziesięć lat zespół czterokrotnie wygrywał Serie A. Tylko raz, w 2014 roku, zdarzyło się, że kończyli fazę zasadniczą na pierwszym miejscu. Przeważnie przystępowali do kluczowej fazy z drugiego lub trzeciego miejsca. Tym razem problem może stanowić kadra – silna, lecz mocno wyeksploatowana.
Na papierze średnia wieku wynosząca około 30 lat zdaje się sygnalizować duże doświadczenie. Perugia legitymuje się składem zaledwie o kilka miesięcy młodszym. Lube towarzyszą spore problemy zdrowotne. Osmany Juantorena, dawna gwiazda włoskiej siatki, dziś jest 37-letnim cieniem wielkiego zawodnika, którego stawiano w czołówce przyjmujących świata. Męczą go kontuzje, przez co w tym sezonie wystąpił zaledwie czterokrotnie. On sam przymierza się już do odejścia z Włoch. W ostatnich tygodniach mówiło się o potencjalnym ruchu do Skry Bełchatów, lecz wobec obecnego stanu zdrowia urodzony na Kubie gracz byłby wątpliwym i zarazem bardzo drogim wzmocnieniem polskiego zespołu. Podobne problemy ze zdrowiem trapiły Jiriego Kovara i Iwana Zajcewa. Licznik występów obu panów w obecnym sezonie Serie A zamyka się na 21 meczach. Ten drugi wrócił do podstawowego składu i powoli wraca do świetnej formy.
Ofensywa klubu z centrum Italii opiera się obecnie na trzech graczach – Ricardo Lucarellim, Robertlandy Simonie i Marlonie Yancie. Pierwszy jest najskuteczniejszym zawodnikiem klubu (256 punktów), lecz w skali ligi jest to przeciętny wynik. Jego i Kubańczyka należy szukać dopiero w trzeciej dziesiątce najlepiej punktujących. Dla porównania lider, Rok Mozić z Verony, zdobył już 444 punkty.
Kiepsko wygląda również blok Lube. W całej Serie A gorszego wyniku od Civitanovy należy u Padovy i Rawenny. Mowa tu jednak o dwóch najgorszych klubach ligi, z podkreśleniem Constaru, który do tej pory nie wygrał jeszcze ani jednego meczu. Wicelider ma jednak zaległy mecz do rozegrania, co być może sprawi, że przesuną się w wyżej w zestawieniu.
Drużyna Blenginiego wypracowała sobie bardzo dobry bilans pierwszą częścią sezonu. W listopadzie rozegrała aż osiem spotkań ligowych i każde z nich wygrała za trzy punkty. Największe wahania formy to początek rozgrywek, okres po Klubowych Mistrzostwach Świata (zakończonych porażką w finale) oraz czas obecny, w którym do porażki z Modeną doszły dwie kolejne z Jastrzębskim Węglem.
„POLAKOFOBIA”
Ostatnie kilkanaście miesięcy sprawiło, że wszystko co polskie budzi w Civitanovie strach. Zdobywca tytułu Ligi Mistrzów z 2019 roku był jedną z przeszkód, którą pokonała Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle w drodze do sukcesu w ubiegłym roku. Przed dwumeczem Lube jawiło się jako faworyt. Polsko-włoskie starcie wywróciło obraz obu zespołów. „Koziołki” stały się mocnym pretendentem do triumfu, a rozbici rywale stracili trenera. Po porażce do zera w pierwszym meczu zarząd zwolnił Ferdinando de Giorgiego, zastępując go Blenginim. Co ciekawe, kilka miesięcy później doszło do zamiany stanowisk miedzy panami w kadrze Włoch. Młodszy po igrzyskach skupił się tylko na klubie, a starszy dopiero po nich rozpoczął pracę, po chwili zdobywając nieoczekiwanie mistrzostwo Europy.
W tym sezonie znów Lube trafiło na niedawnego oprawcę, tym razem już w fazie grupowej. Ponownie każda ze stron zabrała dla siebie po zwycięstwie – Lube w Gliwicach, ZAKSA w Civitanovie. Z pierwszego miejsca wyszli Włosi, trafiając od razu na Jastrzębski Węgiel. Mistrzowie Polski w pierwszym meczu zdecydowanie zdominowali przeciwników. Trzy do zera przy skuteczności ataku na poziomie 52 procent i pozytywnego przyjęcia na poziomie 47 wypadło bardzo okazale przy Włochach popełniających grubo ponad dwadzieścia błędów. W rewanżu Lube zagrało lepiej, wygrywając dwa sety. Następne wpadły już na konto jastrzębian, przez co zapewnili sobie awans do półfinału LM.
PRZYCZAJONY TYGRYS
Civitanova straciła już szanse na trzy trofea w tym sezonie. Przegrała dotkliwie półfinał Superpucharu Włoch z Monzą i ćwierćfinał Coppa Italia z Allianzem Mediolan, tym samym nie awansując do Final Four po raz pierwszy od dwunastu lat.
Pomimo oddalających się i wracających problemów cały czas mówimy o jednym z faworytów do mistrzostwa Włoch. Perugia Nikoli Grbicia gra świetny sezon, lecz w myśl wyświechtanego frazesu, play-offy rządzą się własnymi prawami. Kolejnym konkurentem może być nieobliczalne Trentino, które w drugiej części sezonu spisuje się jeszcze lepiej niż na początku. Z kolei Modena to jeszcze większa karuzela nieobliczalności niż Lube.
Porażka w kolejnym ćwierćfinale Ligi Mistrzów to spory zawód. Kompromitacja w lidze może spowodować trzęsienie ziemi. Póki co nikt w Civitanovie nie wywiesił białej flagi, ale Blengini prawdopodobnie przestaje mieć komfort pracy.
Komentarze 0