Cud na lodzie. Historia, jakiej NHL nie widziała

Zobacz również:Ameryka wraca do sportu. Naturalna kolej rzeczy czy nierozsądne, przyspieszone działanie?
st-louis-e1580731507649.jpg
fot. Scott Rovak/NHLI via Getty Images

Wszyscy lubią hollywoodzkie historie. Od zera do bohatera. Od pucybuta do milionera. Od ostatniego miejsca w tabeli do mistrzostwa. Historie Kopciuszka. Sport pisze ich mnóstwo, ale najlepsze zawsze są te, w których scenariusz jest najmniej oczekiwany. Najbardziej wspomina się tych, którzy zrobią coś wyjątkowego, spektakularnego, nieprawdopodobnego albo dokonają czegoś jako pierwsi.

„Do you believe in miracles?” – wierzycie w cuda? Takie pytanie komentator amerykańskiej telewizji wykrzyczał, gdy reprezentacja USA wygrała mecz z ZSRR podczas Igrzysk Olimpijskich w Lake Placid w 1980 roku. Amerykańscy amatorzy ograli radzieckich zawodowców i zdobyli złote medale olimpijskie. Dawid pokonał Goliata. W 2019 roku w światowym hokeju doszło do innego cudownego rozstrzygnięcia.

ASYSTENT BIERZE STER

Hokeiści St. Louis Blues w czerwcu zeszłego roku zdobyli Puchar Stanleya. Swój pierwszy w historii. Czekali na niego najdłużej ze wszystkich, bo aż 52 lata. Jednak nie to jest najważniejsze. Co roku ktoś przecież wygrywa. Najistotniejsze jest to, że zrobili to w stylu, jakiego nikt nigdy wcześniej nie widział. Żadnemu klubowi w czterech zawodowych ligach za Oceanem nie udało się to, co hokeistom spod znaku niebieskiej nutki.

St. Louis Blues wszedł do NHL podczas rozszerzenia (expansion) w sezonie 1967/68. Klub z Missouri nigdy jednak nie zdobył Pucharu, a najbliżej był na samym początku istnienia, kiedy 3 razy w pierwszych 3 sezonach dotarł do finału. W styczniu 2019 roku wszystko wskazywało na to, że i tym razem się nie uda. Jak miałoby się udać, skoro dokładnie 3 stycznia, po rozegraniu niemal połowy sezonu St. Louis był na ostatnim, 31 miejscu w tabeli NHL? Od tego momentu wszystko zaczęło się zmieniać. Ale co tak naprawdę się stało? Jak to możliwe, by przejść taką metamorfozę, by obrócić sezon o 180 stopni?

Rozgrywki rozpoczęli z trenerem Mike’em Yeo. Do drużyny dołączyła jedna z gwiazd Buffalo Sabres, Ryan O’Reilly. Miało być dużo lepiej niż poprzednio, gdy do play-offu zabrakło punktu. Tymczasem zespół grał fatalnie. Przegrał z najgorszym w lidze LA Kings i zajmował przedostatnie miejsce. W listopadzie zdecydowano się na zwolnienie Yeo, który zostawiał zespół z bilansem 7-9-3. Mimo początkowych zapowiedzi o poszukiwaniu nowego trenera, wybrano opcję tymczasową – drużynę przejął Craig Berube, dotychczasowy asystent, a przed laty jeden z najtwardszych graczy ligi.

BÓJKA NA TRENINGU

Sama zmiana trenera wcale nie spowodowała nagłej poprawy. Od listopada do stycznia, gdy ekipę prowadził już Berube, w 18 pierwszych meczach, zespół wciąż cześciej przegrywał niż wygrywał. Notował bilans 8-9-1. Frustracja narastała. Atmosfera w zespole była tak beznadziejna, że 10 grudnia po przegranym meczu z Vancouver na jednym z treningów Zach Sanford pobił się z obrońcą Robertem Bortuzzo.

Analitycy z serwisu Money Puck dawali w tamtym czasie drużynie 0,6% szans na mistrzostwo.

Berube prowadził zespół już 6 tygodni, a Blues nie tylko nie poprawili się, ale jeszcze osunęli na ostatnie miejsce w tabeli. Przed meczem z mistrzem NHL w Waszyngtonie trener zdecydował się na prosty zabieg. Pozbył się z szatni tablicy z tabelą i wynikami. – Od tego, gdzie jesteśmy, do tego gdzie chcemy być, jest daleka droga. Jeśli oglądasz to codziennie i nie widzisz żadnej poprawy, to daje to negatywny efekt – mówił szkoleniowiec St.Louis na dwa dni przed wizytą w Waszyngtonie. Blues wygrali ten mecz 5:2.

Udało im się wydostać z ostatniego miejsca, ale 2 dni później przegrali znowu. Tym razem w Nowym Jorku z Islanders. Kolejny mecz czekał na nich w Filadelfii. I wtedy do bramki wszedł debiutant, Jordan Binnington. Dwa tygodnie wcześniej skończył 25 lat. Sezon zaczynał jako bramkarz numer 4 i grał na farmie w AHL, ale w połowie grudnia został zmiennikiem pierwszego bramkarza Jake’a Allena. Rok wcześniej Blues nie mieli dla niego nawet miejsca w swojej organizacji. Wysłali go na wypożyczenie do Providence, farmerskiego klubu Boston Bruins. Mecz z Flyers skończył się wygraną 3:0, a Binnington obronił wszystkie 25 strzałów. W debiucie zanotował zwycięstwo i shutout.

GLORIA NATCHNĘŁA

Wydarzenia w filadelfijskiej hali były równie ważne jak to, co stało się dzień przed meczem. Trzech graczy Alex Steen, Joel Edmundson i Robert Bortuzzo spędziło wolny wieczór w klubie Jacks NYB, gdzie oglądali mecz futbolu amerykańskiego. W przerwie DJ puścił przebój z lat 80-tych. „Gloria” Laury Branigan. Bortuzzo, bohater grudniowej szamotaniny na treningu powiedział w rozmowie ze Sportsnet: – Znałem ten kawałek. Słyszałem go, gdy razem z ojcem słuchaliśmy kiedyś klasyków. Nie był specjalnie obecny w moim życiu, ale łatwo wpada w ucho. Popatrzyłem na Steena i już wiedzieliśmy, że to nasz kawałek. „Gloria” w szatni St Louis wybrzmiała po raz pierwszy po wygranej w Filadelfii. I tak było już po każdym zwycięstwie. Ten utwór stał się nieformalnym hymnem the Blues.

WYJĄTKOWY LUTY

Następnego dnia do bramki wrócił Allen. St Louis grali u siebie z Dallas. To był dokładnie półmetek sezonu. Przegrali. Trener w końcu mocniej postawił na Binningtona. Do corocznej przerwy związanej z NHL All Star Weekend, młody bramkarz wygrał 6 z 7 meczów, a po przerwie było jeszcze lepiej.

Luty był wyjątkowy. W sumie 12 zwycięstw, w tym aż 11 z rzędu. 9 z nich wygrał Binnington. Bronił ze skutecznością 94,7%. 5 razy w lutym zanotował czyste konto. „Binner”, jak nazywają go koledzy, dawał przykład innym, zarażał pewnością siebie i niespotykanym – jak na pierwszoroczniaka – spokojem. By wręcz nie powiedzieć: brakiem układu nerwowego. Większość spotkań St. Louis wygrywało jedną bramką albo w końcówkach. To wtedy po jednym ze spotkań na pytanie reportera w szatni, jak sobie radzi w tak stresujących sytuacjach, Binnington odpowiedział pytaniem: – A czy ja wyglądam na zdenerwowanego? – Nie! – No to masz odpowiedź!

Jak się okazało, Binnington był odpowiedzią na bolączki St. Louis z pierwszej połowy sezonu. Pod koniec marca, na tydzień przed końcem sezonu zasadniczego play-offy zostały zagwarantowane. Pierwszy raz od 22 lat, dokonał tego zespół, który rozpoczynał rok na dnie tabeli.

SYMBOL ODNOWY

Binnington skończył sezon z wynikiem 24-5-1. Średnią wpuszczonych goli miał najlepszą w lidze – 1,89. Młody bramkarz został nie tylko kandydatem do nagrody Calder Trophy dla najlepszego rookie, ale przede wszystkim został symbolem odnowy St. Louis Blues. „Nie mieliśmy specjalnie wyjścia. Binner był najlepszym rozwiązaniem. Teraz wszyscy wyglądamy na mądrych” – przyznał już po sezonie Generalny Menedżer Doug Armstrong.

„Nutki” w play-offach kontynuowały niezwykłą podróż. Najpierw w sześciou meczach pokonali Winnipeg Jets. Następnie w kolejnej rundzie, po dramatycznej walce w drugiej dogrywce 7 meczu, przeszli Dallas Stars. Decydujące starcie wygrali 2:1 a rozstrzygającego gola strzelił Patrick Maroon, jedyny w drużynie miejscowy. To właśnie po wygranej z Dallas jedna z lokalnych stacji puszczała „Glorię” przez 24 godziny, non stop.

Potem przyszedł wygrany finał Konferencji z San Jose Sharks, a na sam koniec finał Pucharu Stanleya z Bostonem. Wygrany w siedmiu meczach. Ten ostatni na lodowisku w Bostonie.

To co pozwoliło St. Louis sięgnąć po Puchar, to ich wyjątkowa niezłomność. W każdej serii play-off po czterech meczach był remis 2:2. Jednak następujące potem spotkania wytrzymywali dużo lepiej i łącznie wygrali je 8:2.

NAJLEPSI NA ZACHODZIE

Zespół Craiga Berube odznaczał się twardą walką. Preferował agresywny styl. Forczeking, wyniszczanie rywala, rozbijanie na bandach. St. Louis jest zespołem dużym i ciężkim. – Chciałem, żeby rywale nienawidzili przeciwko nam grać – wyznał trener w jednym z wywiadów. Blues okazali się też zespołem bardzo wyrównanym. Aż 13 graczy zdobyło dwucyfrową liczbę goli. Liderem w ofensywie był O’Reilly, który ustanowił swój osobisty rekord, 77 punktów w sezonie zasadniczym. Zdobył MVP play-offów, a w samych finałach z Bostonem zdobył gole w 4 meczach z rzędu. Ostatnim, który dokonał takiej sztuki, był Wayne Gretzky. O’Reilly sięgnął też po Selke Trophy dla najlepiej broniącego napastnika ligi.

Co ciekawe, ostatnio na łamach „The Athtletic” po czternastu miesiącach milczenia przemówił Mike Yeo. Na pytanie, co zmieniło się po jego odejściu i zadecydowało o późniejszym powodzeniu Blues odpowiedział: – Szczerze, to niewiele. Jeśli chodzi o system, wszystko wyglądało tak samo. Trochę inaczej rozwiązano role dla kilku graczy. Craig świetnie zarządzał 4 atakiem.

Berube po wygraniu Pucharu przestał być trenerem tymczasowym. Podpisał kontrakt, a St. Louis kontynuują swoją wspaniałą przygodę. W całym 2019 roku wygrali najwięcej, bo aż 72 mecze. Na dziś są najlepszą drużyną na Zachodzie i na zawsze pozostaną przykładem dla innych. Nigdy nie jest za późno.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz