Mieszkając w Europie zdążyliśmy się przyzwyczaić, że po tym, jak przez kilka miesięcy sport zniknął z naszego życia, tak teraz powoli i na coraz większą skalę do nas wraca. Pandemia koronawirusa jest mniej lub bardziej opanowana niemal w każdym miejscu na Starym Kontynencie, więc możemy już ponownie oglądać np. najlepsze ligi piłkarskie (w tym niedługo Ligę Mistrzów). To samo dzieje się w USA. Z tą różnicą, że tam sytuacja nie do końca wygląda tak dobrze.
Amerykanie wciąż są w czołówkach światowych statystyk pod względem liczby nowych czy aktywnych zakażeń, podobnie jeśli chodzi o zgony. Tymczasem w zasadzie każda z ich najważniejszych lig już wróciła albo zamierza wrócić za chwilę. Niektórzy twierdzą, że to niejako przymus, żeby odciągnąć społeczeństwo od tego, co dzieje się w kraju. A patrząc na Stany Zjednoczone, wszelkie protesty czy samą sytuację z wirusem, nie wygląda to najlepiej. Inni górnolotnie twierdzą, że powrót sportu to jeden z istotnych czynników w walce o reelekcję prezydenta Donalda Trumpa. W końcu na początku pandemii rozmawiał z władzami najważniejszych lig sportowych i zapowiedział, że zostaną one dokończone, a zaplanowany we wrześniu start NFL jest w ogóle niezagrożony. Był wręcz przekonany, że futboliści wystartują jak co roku, z pełnymi trybunami fanów.
Cóż, do tego nie dojdzie na pewno. Jednak sport jest na tyle istotny w życiu amerykańskiego społeczeństwa, że niedotrzymanie takiej obietnicy faktycznie mogłoby uderzyć w sondaże przed listopadowymi wyborami. Oczywiście to nie od polityków, a od lig, które same w sobie są wystarczająco wpływowe, zależy, czy sport wraca. I wraca, tylko na jak długo?
BAŃKA W ŚWIECIE MYSZKI MIKI
Zacznijmy od tych, którzy wydają się najlepiej panować nad sytuacją. NBA, w porównaniu do lig, o których później, nie musi zaczynać sezonu od początku. Najlepsza koszykarska liga świata została przerwana w momencie, kiedy zbliżała się do play-offów. W związku z tym ekipa komisarza Adama Silvera - uważanego przez kibiców za najlepszego sternika wśród czołowych lig amerykańskich - obmyśliła plan, który na ten moment wydaje się działać znakomicie.
22 drużyny (z 30 w całej lidze), które były jeszcze w zasięgu awansu do decydującej fazy rozgrywek, zostały zamknięte w tzw. „bańce”, czyli jednym ośrodku, z którego nikt nie może się ruszać bez pozwolenia. A skąd wzięto tak ogromny ośrodek z takimi możliwościami? Jest to Disney World na Florydzie, a konkretniej ESPN Wide World of Sport Complex. To niemal 90-hektarowy obszar z udogodnieniami dla wielu dyscyplin sportowych. Tak, dobrze czytacie - LeBron James i cała plejada gwiazd koszykówki będzie walczyła o mistrzostwo NBA w świecie Myszki Miki i Kaczora Donalda.
Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Zawodnicy przyjechali do swojej bańki, odbyli kwarantannę, regularnie się testują, trenują i grają sparingi przygotowawcze. Sezon zostanie wznowiony 30 lipca i ma potrwać aż do października.
POZYTYWNY SYGNAŁ OD MLS
W tym samym ośrodku stacjonują aktualnie piłkarze z MLS, który rozgrywają swój „turniej powrotny”, wzorowany na turnieju o mistrzostwo świata. 26 drużyn podzielono na sześć grup (w jednej jest sześć ekip), z każdej po dwie najlepsze awansują do fazy pucharowej. Ta potrwa do 11 sierpnia i wyłoni zwycięzcę i reprezentanta MLS w Lidze Mistrzów CONCACAF. Fakt, że turniej już się rozpoczął i przebiega zgodnie z planem, a od tygodni wśród piłkarzy nie było żadnego zakażenia, świadczy dobrze i dla NBA, i dla NHL.
Hokeiści bowiem także mają w planach tego typu izolację, choć nie taką samą, jak piłkarze i koszykarze. NHL jest najbardziej kanadyjską z północnoamerykańskich lig i jej władze postanowiły z tego korzystać tworząc dwie bańki właśnie w Kanadzie, a konkretniej w Edmonton i Toronto. W kwestii rozgrywek sytuacja jest bardzo podobna do tej z NBA. Sezon przerwany niedługo przed play-offami, 24 drużyny trafia do ośrodków i gra ze sobą rundę eliminacyjną, po której przejdziemy do klasycznego systemu z normalnych sezonów, gdzie co roku w decydującej fazie gra 16 najlepszych drużyn. Start jeszcze przed nami, jednak wiemy już, że na kilka tysięcy testów przeprowadzonych w dniach 18-25 lipca, żaden nie jest pozytywny. A skoro wszyscy hokeiści są już na miejscu to nic nie stoi na przeszkodzie, by podążyć drogą NBA i MLS.
WIELKI PROBLEM BASEBALLISTÓW
Problem z powrotem pojawił się w dwóch pozostałych, istotnych dla Amerykanów ligach. Baseball wrócił, jednak nie w bańkach, na które nie zgodzili się sami zawodnicy, widząc niewiele sensu i możliwości w zamknięciu tak dużej ligi na cały sezon.
Dodatkowo liga bardzo długo nie mogła się porozumieć z graczami w kwestiach formalnych i tego, jak powrót miałby wyglądać. Do tego stopnia, że niektórzy z nich zrezygnowali z gry jeszcze przed startem, jak gwiazda Los Angeles Dodgers David Price, który stwierdził, że liga w trakcie negocjacji nie traktuje zdrowia zawodników jako priorytet.
Czy tak faktycznie jest przekonany się teraz, bowiem sezon ledwie się zaczął, a kilkanaście osób z Miami Marlins, włącznie z zawodnikami, jest zakażonych koronawirusem. W ciągu paru godzin trzeba było podjąć decyzję o odwołaniu spotkań. Problem w tym, że nie bardzo jest na kiedy przy tak skróconym sezonie. Brak zamknięcia okazał się brzemienny w skutki. Co teraz zrobi liga? Zatrzyma ledwo otwarty sezon? Odwoła go całkiem? Czy znajdzie jakiś sposób, by graczy Marlins na chwilę odizolować, zastąpić lub przełożyć ich spotkania i grać normalnie dalej? Pierwsza ogromna przeszkoda na drodze do pełnego sukcesu w powrocie sportu właśnie leży na drodze Amerykanów. Od MLB aktualnie zależy bardzo wiele, nie tylko ich własny los.
GIGANT Z NFL PRZESPAŁ CZAS
Wszystkiemu przygląda się bowiem największy potentat. Najbogatszy, najpopularniejszy futbolowy brat. NFL, podobnie jak baseballiści, nie ma możliwości zamknięcia się w „bańce”. To po prostu zbyt duże przedsięwzięcie. Możliwe, że NBA, MLS i NHL nie mają w swoich ośrodkach aż tyle personelu ŁĄCZNIE, co samo NFL, szczególnie, że tu sezon startuje od początku, więc nie ma mowy o wyłączeniu z gry drużyn bez szans.
Futboliści w teorii byli jednak w komfortowej sytuacji. Skończyli sezon w lutym, następny zaczyna się dopiero we wrześniu, a pandemia na szeroką skalę wybuchła w marcu. Idealnie, sześć miesięcy obserwacji co robią inni (zarówno dobrze, jak i źle) i uczenia się na tej podstawie, by sezon ruszył pełną parą zgodnie z planem.
I co? I nic. Liga zdawała się czekać na to, aż sprawa sama się rozwiąże, a jak się nie rozwiązała, zaczęła się panika. Podobnie jak w przypadku MLB negocjacje właścicieli z zawodnikami trwały bardzo długo i przez chwilę było nawet zagrożenie, że sezon nie zacznie się o czasie. Ostatecznie jednak porozumienie udało się zawrzeć. Niektóre jego punkty świadczą o tym, jak bardzo właściciele drużyn NFL bali się o utratę swoich pieniędzy. W wielu postulatach poszli zawodnikom na rękę, zgadzając się na nie niemal od razu. To nie zdarza im się zbyt często w jakichkolwiek wspólnych rozmowach.
CZY POWRÓT MOŻE SIĘ UDAĆ?
Obozy treningowe zaczynają się jednak lada moment, a wciąż nie wiadomo, co będzie działo się w sytuacji krytycznej, czyli kiedy w którejś z drużyn pojawią się zachorowania. Każda ekipa stworzyła swój protokół na wypadek takiej sytuacji, jednak jeszcze nie wszystkie zostały zatwierdzone przez związek zawodników.
Najlepszą rzeczą, jaką może zrobić teraz komisarz Roger Goodell i jego ekipa, to obserwować, co się dzieje w MLB. Co robić lub czego nie robić, by sezon w ogóle się odbył. A jeśli NFL ponownie nie wyciągnie żadnych wniosków i sezon się nie odbędzie? Brak ukochanego sportu Amerykanów będzie niemalże tragedią narodową. I wcale nie ma w tym przesady. W Stanach naprawdę aż tak wielbi się futbol. Wystarczy powiedzieć, że w roku 2019 na 100 najchętniej oglądanych transmisji telewizyjnych, aż około dwie trzecie stanowiły mecze NFL.
Na razie sytuacja wygląda więc następująco: jedna liga wróciła i ma się dobrze, dwie następne idą w jej ślady i wygląda to co najmniej pozytywnie, a dwie pozostałe - w tym ta najważniejsza - są niczym wyciągnięty z mema pies, mówiący: „This is fine”, siedząc w samym środku wielkiego pożaru. A to od tych dwóch ostatnich będzie zależało, czy powrót się uda, czy zostanie uznany za duży błąd, który zostawi ogromną, niemal roczną wyrwę w świecie amerykańskiego sportu. Bo gdybyśmy spytali Europejczyka czy rok bez którejś z ważnych lig piłkarskich jest dla sportu rokiem straconym, odpowiedziałby pewnie, że nie. W końcu po drodze działo się tyle innych rzeczy. Jeśli jednak spytamy Amerykanina o rok bez NFL, to mogłaby paść zupełnie inna odpowiedź.