Monza po raz kolejny dostarcza nam niezapomnianych przeżyć. Rok temu fantastyczna wygrana Pierre’a Gasly’ego, a tym razem wygrana Daniela Ricciardo. Różnica jest jednak taka, że McLaren nie potrzebował wcale takiej fury szczęścia, żeby ten wyścig wygrać. To jest pokaz siły i faktu, że ekipa z Woking zaczyna wracać na szczyt. Co wiemy po Grand Prix Włoch?
POMARAŃCZOWY DUBLET
Obecnie obserwujemy najlepszy sezon ery hybrydowej i nie ma co do tego wątpliwości. Poza prężącymi muskuły Lewisem Hamiltonem i Maxem Verstappenem, o których później, mamy fantastyczną walkę o trzecie miejsce. McLaren mierzy się z Ferrari i jak do tej pory była to bardzo wyrównana batalia. Trochę też ze względu na słabszą postawę Daniela Ricciardo, który wypadał zdecydowanie gorzej od swojego kolegi z zespołu, Lando Norrisa. Jednak Monza pokazała, że Australijczyk nadal potrafi tak pozytywnie zaskoczyć, jak miał to w zwyczaju w Red Bullu czy Renault. Danny popisał się dwoma rewelacyjnymi startami – najpierw w sprincie, zdobywając dzięki temu drugą pozycję na starcie, a potem w wyścigu ogrywając Verstappena. To, plus świetne tempo, brak problemów i błędów, sprawiły, że uśmiechnięty kierowca McLarena nie miał sobie równych.
Dodatkowo za jego plecami Norris zrobił wszystko, co tylko mógł aby znaleźć się na drugiej pozycji. Auto z numerem cztery nie odstawało tempem od bolidu Verstappena, a kiedy tylko u Holendra pojawił się problem w boksach, Lando był w stanie to wykorzystać. Brytyjczyk błyszczy od początku sezonu, a Monza była jedynie dodatkiem do tej wspaniałej postawy. Pewnie boli go fakt, że to nie on wygrał dla McLarena ten upragniony wyścig, ale z wypowiedzi słychać przede wszystkim radość. Radość z powodu świetnego wyniku jego zespołu, co pozwala z optymizmem patrzeć na przyszłość całej ekipy.
Jeszcze dwa lata temu trudno było uwierzyć, że pomarańczowe auta będą w stanie wrócić na szczyt. Natomiast Monza to ostateczny dowód, że mądre zarządzanie Zaka Browna i Andreasa Seidla zdaje egzamin. Panowie wyciągnęli McLarena z gigantycznego dołka, a teraz zaczynają szybować ku niebu. Wszystko wskazuje na to, że będą w stanie w niedługim czasie nawiązać realną walkę z czołówką, jeśli nic się nie zepsuje przy okazji rewolucji w przepisach. Patrząc jednak na krzywą wznoszącą i wszystkie posunięcia w Woking, powinniśmy raczej być o to spokojni.
Wielkie brawa dla McLarena! Gigantyczny sukces, bo to w końcu pierwszy dublet tego sezonu, który nie jest jedynie dziełem przypadku!
“IF YOU NO LONGER GO FOR A GAP…”
Wszyscy doskonale znamy ten cytat. Ayrton Senna tłumaczący się ze swojego wypadku z Alainem Prostem, który przypieczętował jego mistrzostwo świata. Tak samo doskonale pamiętamy Fernando Alonso krzyczącego: „all the time you have to leave a space!”. Ten wyścig kolejny raz pokazał, że te wszystkie frazesy świetnie pasują do teorii. W praktyce to tak nie działa, bo na kalkulowanie na torze nie ma zwyczajnie czasu. Senna i Prost nie pojawiają się tutaj zresztą przypadkiem, bo sytuacja na linii Verstappen – Hamilton zaczyna wyglądać dokładnie w ten sposób.
Kolejny odcinek tej rywalizacji rozpoczął się wcześnie, bo już na pierwszym okrążeniu. Doskonale startujący Lewis za wszelką cenę chciał wyprzedzić Maxa jak najszybciej to możliwe. Brytyjczyk potrzebował tego, aby wyciągnąć jak najwięcej z odwróconej strategii, na którą się zdecydował. W Curva Grande zniwelował stratę do tego stopnia, że na dohamowaniu do Variante della Roggia oba auta zrównały się ze sobą. Hamilton będąc po zewnętrznej pierwszego zakrętu miał teoretyczną przewagę w dalszej części szykany. Verstappen doskonale o tym wiedział i bezpardonowo powiózł rywala poza tor. Twarda i agresywna walka, do której przywykliśmy ze strony Holendra. Lewis odpuścił w odpowiednim momencie, bo wiedział jak skończyłoby się kontynuowanie tej próby.
Jednak kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Po bardzo nieudanym pitstopie Maxa, który trwał 11 sekund, co na standardy Red Bulla można nazwać wiecznością, ten stracił pozycje na torze względem Lewisa. Panowie jednak zabrali się do kolejnej rundy w pierwszej szykanie. Sytuacja była dokładnie odwrotna i to tym razem kierowca Mercedesa dyktował warunki będąc po wewnętrznej. Verstappen próbował za wszelką cenę wcisnąć się po wewnętrznej zakrętu numer dwa, ale Hamilton zrewanżował mu się za sytuację z pierwszego okrążenia. Holender był za daleko, a przy tak minimalnej ilości miejsca jego atak można nazwać optymistycznym. Skończyło się to najgorzej jak mogło, bo atakującego Maxa podbiła w powietrze tarka i wylądował na samochodzie siedmiokrotnego mistrza świata. Na całe szczęście nic nikomu się nie stało, ale HALO kolejny raz uratowało zdrowie, a być może życie kierowcy.
Agresja Verstappena tym razem sprawiła, że obaj panowie wyścigu nie ukończyli. Trudno się mu jednak dziwić. Doskonale sobie zdawał sprawę, że jeśli wyjedzie z tej szykany za Hamiltonem to marzenia o dobrym wyniku może włożyć między bajki. Christian Horner widział tam „racing incident”, Toto Wolff celowy taktyczny faul, a sędziowie większość winy położyli po stronie Verstappena. Oczywiście czekają nas kolejne dwa tygodnie plemiennej walki, ale to Max został ukarany i straci w Rosji trzy pozycje na starcie. Czy ta sytuacja cokolwiek zmieni w jeździe obu panów? Szczerzę wątpię… i bardzo mnie to cieszy! Chleba i igrzysk!
Z NIEBA DO PIEKŁA
Odwrotne nastroje do panujących w McLarenie mogli mieć w AlphaTauri. Rok temu Pierre Gasly dokonał rzeczy niemożliwej i zwyciężył w porywającym wyścigu. Tym razem ciężary rozpoczęły się już w sobotę. Francuz znowu był zdecydowanie lepszym z dwójki kierowców włoskiej ekipy. W piątkowych kwalifikacjach kolejny raz pokazał, że Monza może dać mu bardzo dobry wynik. Niestety jeden błąd w wyścigu kwalifikacyjnym, wjechanie w McLarena i urwanie przedniego skrzydła, które wyrzuciło go z toru w Curva Grande, pogrzebały jego szansę na start z wyższej pozycji. Rozbite auto zostało naprawione przez mechaników AlphaTauri, a przynajmniej tak się wydawało.
Po drugiej stronie garażu status quo. Yuki Tsunoda po podpisaniu kontraktu nie zaczął błyszczeć, a nawet było odwrotnie. Najpierw anulowany czas w kwalifikacjach i odpadnięcie w Q1, a potem przygody w sprincie w walce z Robertem Kubicą. Finalnie Yuki do wyścigu nawet nie wystartował przez usterkę w jego aucie i to nie był koniec kłopotów zespołu z Faenzy. Już na okrążeniach wyjazdowych Pierre zgłaszał problemy z pedałem gazu w swoim odbudowanym aucie. Finalnie wyścig zakończyła mu usterka przedniego zawieszenia i już na piątym kółku włoska ekipa mogła pakować się do domu. Wielka szkoda, bo Gasly mógł ugrać dość dużo punktów, a szczególnie musi to boleć po zeszłorocznym rezultacie w świątynii prędkości.
WYŚCIG POŻEGNALNY
Z tyłu stawki byliśmy prawdopodobnie świadkami pożegnania się z F1 Roberta Kubicy. W teorii oczywiście Polak nadal ma szansę na fotel w Alfie Romeo w 2022 roku, ale te powoli stają się iluzoryczne. Antonio Giovinazzi wyglądał w ten weekend rewelacyjnie. Bardzo dobre wyniki w piątek i sobotę zaprzepaścił co prawda własnym błędem, który doprowadził do kolizji z Ferrari. Nie zmienia to jednak faktu, że Włoch, który również o ten fotel walczy, wyglądał świetnie. Dopiero z nożem na gardle jest w stanie wykrzesać z siebie 100%, ciekawe.
Oczywiście, że wejście jako kierowca rezerwowy to nic prostego. Zabrakło jednak czegoś więcej. Jakiegoś momentu, który krzyczałby z relacji w naszą stronę TU JESTEM. Z wypowiedzi samego Roberta, jak i dziennikarzy dało się jednak wyczuć, że to raczej ostatni taniec. Kubica obecnie ma swój program w ELMS i to tam najprawdopodobniej Polaka będziemy oglądać w przyszłym roku. F1 to bezlitosny świat, który stoi koneksjami i pieniędzmi, a te też u konkurentów wyglądają lepiej. Obecne ograniczenia w testowaniu też nie dają realnie więcej okazji na pokazanie się w aucie. Jednak cholernie fajnie było widzieć Polaka kolejny raz na gridzie, nawet jeśli to miał być ten ostatni raz. Może coś się odmieni? Wierzyć możemy zawsze, ale raczej będzie o to trudno.