Kamil Stoch i długo, długo nic. Tak – przynajmniej do tej pory – wygląda obraz polskich skoków narciarskich w sezonie, w którym czeka nas rywalizacja na igrzyskach olimpijskich w Pekinie. Zawodnicy są bez formy, a szans na jej poprawienie w ogóle nie widać. Jesteśmy w momencie, w którym twarda ręka lidera powinna ich naprowadzić na właściwą drogę. Problem w tym, że tego lidera nie ma.
Nie trzeba eksperta, by stwierdzić, że z polskimi skoczkami dzieje się w tym sezonie dużo złego. Tylko Kamil Stoch potrafi osiągnąć dobry wynik (jedyne podium w Klingenthal), a i on miewa spore wahania formy. Piotr Żyła skacze co najwyżej przeciętnie z pojedynczymi dobrymi skokami, Dawid Kubacki i Andrzej Stękała są w fatalnej dyspozycji, a z młodszych jedynie Paweł Wąsek wszedł w ostatnich tygodniach na nieco wyższy poziom. Na Turniej Czterech Skoczni w teorii powinniśmy zabrać sześciu zawodników. W praktyce ledwo znajdziemy trzech, którzy swoją formą na to zasługują.
Dla polskich skoczków to najgorsza zima od lat i to w sezonie olimpijskim, który niebezpiecznie ucieka im z rąk. Nie pomogło nawet magiczne Ramsau, do którego część kadry udała się na treningi. Reprezentacja bywała już w trudnych momentach, jednak wtedy zawsze coś ją z tego dołka wyciągało. Chociażby trener, bo Stefan Horngacher potrafił wyprowadzić na prostą i całą reprezentację, i pojedynczych zawodników w dołkach formy.
Tymczasem jego asystent, Michal Doleżal, który przejął po nim polską kadrę, mówi wprost, że nie wie, dlaczego nasi skoczkowie skaczą tak źle, a co więcej – nie ma pojęcia, co można zrobić, by sytuacja się zmieniła. Można w tej sytuacji zadać więc pytanie – to kto ma wiedzieć, jeśli nie trener?
W dodatku nie wiadomo, kto tak naprawdę rządzi w polskiej kadrze. Z wywiadów z osobami będącymi blisko reprezentacji można wywnioskować, że Doleżal jest nieco przytłoczony wszystkim, co na niego spadło. W części przypadków sporo do powiedzenia ma asystent Grzegorz Sobczyk, a głośno o problemach mówią też Apoloniusz Tajner i Adam Małysz, którzy byli największymi zwolennikami nieudanych ostatecznie treningów w Ramsau. W międzyczasie powodów niedyspozycji szuka się gdzie indziej, chociażby w sprzęcie. Noc przed drugim konkursem w Engelbergu polski sztab spędził na ewentualnym ulepszaniu kombinezonów i reszty stroju. Skończyło się… tak samo, a w przypadku Stocha nawet gorzej.
Sztab ciągle powtarza, że nie wie, czemu takie skoki nie dają znacznie dalszych odległości, bo według ich pomiarów i ocen zdecydowanie powinny. To chyba najgorsza z możliwych sytuacji – co innego widzieć błędy i miejsce na poprawę, a co innego uważać, że „przecież powinno działać”, kiedy zdecydowanie nie działa. Gdzie wtedy szukać rozwiązań?
Nie ma nawet punktu zaczepienia. Niektórzy wskazują na Haralda Pertnischa, trenera od przygotowania motorycznego, ale tak naprawdę nikt nic wie, a bez identyfikacji problemów nie przebrniemy nawet przez pierwszą fazę planu naprawczego. Powolny zjazd rozpoczął się już zresztą w drugiej części poprzedniego sezonu, jednak nikt nie spodziewał się, że będzie to wyglądało aż tak źle. Nasi czołowi skoczkowie nie należą do najmłodszych, ale tak absolutnego rozregulowania (np. w przypadku Kubackiego) wiekiem nie wytłumaczymy.
Fani liczący na dobre igrzyska zaczynają żądać głów i trudno im się dziwić. W polskich skokach nikt nie panuje nad sytuacją. Nawet nie wiadomo do końca kto – jeśli ktoś w ogóle – miałby tę sytuację uratować. Zwolnienie Doleżala w tym momencie sezonu zdaje się jednak niemożliwe, a przynajmniej nic na to nie wskazuje. Na pewno dojdzie do tego po popsutych igrzyskach, jednak nie po to nasi skoczkowie pracowali cztery lata, żeby od tak sobie ten sezon olimpijski odpuścić.
Jedynie Stoch ma potencjał na walkę o medale lub po prostu przyzwoite wyniki. Drużyny na medal nie mamy nawet wtedy, gdy weźmiemy najlepsze tegoroczne skoki każdego z Polaków. Bo pewnie wtedy i tak jednego by zabrakło, a przecież każdy z nich w normalnych okolicznościach skacze gorzej. Mówiąc w skrócie – problemów cała masa, pomysłów na ich rozwiązanie brak, tak samo jak osób, które mogłyby na jakiekolwiek wpaść, a to wszystko w najgorszym możliwym momencie – przed Turniejem Czterech Skoczni i igrzyskami olimpijskimi.
Wiele wskazuje na to, że biorąc pod uwagę okoliczności, to może być najgorszy z możliwych scenariuszów tego sezonu. I nie widać na razie żadnego scenarzysty, który na szybko napisze nam nowy, ratujący sytuację.