Utah Jazz weszli w ostrą przebudowę. Na jej czele stoi Danny Ainge, który już niemal dwie dekady żongluje zawodnikami i wyborami w drafcie, jak mało kto w NBA. Raz udało mu się w ten sposób zbudować mistrzowską drużynę. Czy teraz będzie podobnie?
Fani Boston Celtics często się podczas tegorocznej fazy play-off uśmiechali. Bardzo szeroko. Ich drużyna po długiej przerwie wróciła wreszcie do wielkiego finału. Po drodze odprawiła tych samych rywali, którzy w poprzednich latach wysyłali Celtów na wakacje. I choć mistrzostwa ostatecznie Celtics nie zdobyli, to jednak zespół pod wodzą Jaysona Tatuma i Jaylena Browna zdaje się ma bardzo świetlaną przyszłość. Szeroko uśmiechnąć może więc się także Danny Ainge. Bo to w dużej mierze on odpowiedzialny jest za budowę tej drużyny.
Ainge dość niespodziewanie odszedł ze stanowiska generalnego menedżera Celtics w 2021 roku. Piastował ten urząd od 2003 roku, a w tym czasie przeżył z bostońskim klubem wiele. Jego odciski palców widać także w zespole, który awansował w tym roku do finałów. To on wybierał w drafcie Browna czy Tatuma, ale również Marcusa Smarta, Roberta Williamsa III czy Granta Williamsa. Wcześniej zbudował mistrzowską ekipę z Big Three, która w 2008 roku sięgnęła po tytuł, przywracając mieście dawno niewidzianą „bostońską dumę”.
NIE DO PODROBIENIA
Danny był zawodnikiem Bostonu, gdy Celtics w 1986 roku zdobywali mistrzostwo. Potem się okazało, że to był ich ostatni tytuł mistrzów w XX wieku. Ainge jako zawodnik zrobił w NBA całkiem udaną karierę. Choć tylko raz zagrał w Meczu Gwiazd, to jednak dał się poznać jako twardy, nieustępliwy i dobrze rzucający za trzy gracz. Był zresztą wszechstronnie uzdolniony, bo przed NBA miał nawet mały epizod w bejsbolowej lidze MLB. Ostatecznie zdecydował się jednak włożyć wszystkie swoje siły w koszykówkę.
Wyszło mu to zresztą całkiem nieźle. Choćby Michael Jordan bardzo mocno doceniał jego nieustępliwość i żądze zwycięstwa. Kiedyś stwierdził nawet, że idealna drużyna to czterech takich graczy jak Ainge obok niego. Danny nie bał się nikogo – nawet MJ-a. Często wdawał się w bójki z dużo wyższymi od siebie. Charakter miał nie do podrobienia. Kibice przeciwnych drużyn go nienawidzili, a on miał z tego największą frajdę. Gdy fani Pistons ubrali koszulkę wymierzoną przeciwko niemu, on poprosił o kopię i sam w takiej paradował.
FURA SZCZĘŚCIA
Po odwieszeniu butów na kołek Ainge zaangażował się w różne zajęcia. Był trenerem, ekspertem telewizyjnym, aż wreszcie menedżerem. Gdy w 2003 roku Celtics szukali kogoś, kto odbuduje zniszczony decyzjami m.in. Ricka Pitino zespół, to właśnie Ainge dostał pracę.
Tak jak trzy dekady wcześniej, mocno postarał się o to Red Auerbach. Legendarny trener i menedżer bostońskiego klubu, który wcześniej wyciągnął Danny’ego z MLB, na początku XXI wieku był już tylko doradcą Celtów, lecz to on jako pierwszy zaproponował Ainge’a.
Miał zresztą bardzo proste uzasadnienie. – Ten gość ma po prostu furę szczęścia – stwierdził ponoć Auerbach. Sam zainteresowany nie chciał zmieniać pracy, jako że funkcja telewizyjnego eksperta pozwalała mu spędzać wreszcie więcej czasu z rodziną. Ostatecznie się jednak zdecydował, czego efektem były niemal dwie dekady pracy w Bostonie. W tym czasie Celtowie zdobyli tylko (lub aż) jeden mistrzowski tytuł, ale też począwszy od 2007 roku, aż do końca kadencji Ainge’a, wygrali 668 meczów (drugi wynik w lidze).
TRADER DANNY
Psuć zaczęło się coś w sezonie 2020/21, który dla Celtics był najgorszy od lat. Wcześniej bostońska drużyna regularnie pojawiała się w finałach konferencji, ale szklanego sufitu przebić nie potrafiła. Od czasu wielkiego transferu Kevina Garnetta i Paula Pierce’a do Brooklyn Nets nie udało się jej ani razu zagrać w wielkim finale. W tym czasie Ainge krok po kroku budował jednak ekscytujący zespół. Głównie przez draft, gdzie zdarzały mu się niewypały, choć to tam znalazł trzon drużyny w naborach z 2014, 2016 i 2017 roku.
Nie bez powodu dorobił się też przydomku „Trader Danny”, bo od początku swoich rządów w Bostonie aż do 2021 roku wykonał łącznie ponad 60 transferów! To nie tylko wspomniana już wymiana z Nets, ale też m.in. ruch po Isaiah Thomasa w 2015 roku czy oddanie pierwszego numeru draftu dwa lata później. W pewnym momencie wielu zarzucało mu jednak zbyt długie „siedzenie” na zebranym kapitale – szczególnie gdy z Bostonem rok w rok łączone były duże nazwiska jak m.in. Anthony Davis, Jimmy Butler czy Paul George.
WYPALENIE ZAWODOWE
Dziś chyba jednak nikt nie ma mu tego za złe, bo przecież oczywiste jest, że do pozyskania tak dużych nazwisk Celtics musieliby oddać Jaylena Browna i/lub Jaysona Tatuma, a więc podstawowych dziś zawodników zespołu, którzy na dodatek dopiero wchodzą w swoje najlepsze lata. Mimo wszystko przez ostatnie lata stworzył się wokół Ainge’a obraz menedżera, który za wszelką cenę chce wygrać każdą wymianę. Także z tego powodu 63-latek miał wreszcie powiedzieć sobie „dość”, gdy w czerwcu 2021 roku opuścił stanowisko.
Ainge przeszedł wtedy na emeryturę, a jego miejsce zajął dotychczasowy trener Brad Stevens. W klubie pozostał też Mike Zarren, czyli prawa ręka Danny’ego, a więc człowiek współodpowiedzialny za większość ruchów Celtics. Jednym z głównych powodów decyzji Ainge’a było tymczasem wypalenie zawodowe. Chodziło też o chęć zadbania o zdrowie. Ten drugi aspekt nabrał większego znaczenia po 2019 roku, kiedy to Ainge niemal dokładnie dziesięć lat po pierwszym łagodnym ataku serca przeszedł drugi taki atak.
DO ZŁUDZENIA
Wilka szybko pociągnęło jednak z powrotem do lasu. Już w grudniu 2021 roku objął stanowisko dyrektorskie w Utah Jazz. Jako mormon doskonale się zresztą w Salt Lake City odnalazł.
Dziś razem z generalnym menadżerem Justinem Zanikiem jest odpowiedzialny za przebudowę Jazz. Jego pierwsze ruchy do złudzenia przypominają 2013 rok, kiedy to jako menadżer Celtów w krótkim czasie oddał dwie największe gwiazdy zespołu i zamienił uznanego szkoleniowca (Doca Riversa) na młodego debiutanta (Brada Stevensa).
Teraz w zespole Jazz nie ma już Rudy’ego Goberta, a trenera Quina Snydera zastąpił ledwie 34-letni Will Hardy, który na tym stanowisku debiutuje. Ainge podebrał zresztą Hardy’ego z Bostonu, bo to właśnie tam spędził on ostatni sezon w roli asystenta trenera Ime Udoki. Co więcej, teraz „na wylocie” z klubu znalazł się także Donovan Mitchell, a więc druga gwiazda zespołu. Już za Goberta udało się Danny’emu dostać od Minnesota Timberwolves aż cztery wybory w pierwszej rundzie draftu i za Mitchella chce co najmniej tyle samo.
DWIE PIECZENIE
Wysokie żądania i brutalna szczerość to zresztą jego cechy rozpoznawcze jako menadżera. Oszczędza to jednak przynajmniej czasu przy negocjacjach, kiedy żadna ze stron nie owija w bawełnę. – Nie zawracajcie nam głowy waszymi graczami, bo interesują nas tylko wasze wybory w drafcie – miała kiedyś usłyszeć od Celtów jedna z drużyn.
Ainge potrafi negocjować twardo i agresywnie, a choć niekiedy ciężko się z nim dogadać, to ostatecznie jako menadżer Bostonu nie wymienił się tylko z dwoma zespołami (Spurs i Raptors).
To dobitnie pokazuje, że Ainge jak mało kto w NBA potrafi dobijać targu. Oddanie Goberta do Timberwolves należy uznać za kolejny jego majstersztyk. Bo przecież Wilki tak w zasadzie nie rywalizowały z innymi zespołami o francuskiego środkowego. Mimo to oddały aż cztery wybory w pierwszej rundzie draftu (pięć, jeśli liczyć wybranego w tegorocznym naborze Walkera Kesslera) oraz prawo do zamiany wyboru w 2026 roku. Ugotował tym samym Ainge dwie pieczenie na jednym ogniu, bo niejako ustalił też cenę wyjściową dla Mitchella.
ZAMKNIĘTE OKIENKO
Jazz po kolejnej porażce w fazie play-off – od 2007 roku ani razu nie przeszli nawet drugiej rundy – uznali bowiem, że ich mistrzowskie okienko w tym składzie się zamknęło. – To nie był dla nas fajny sezon. Draft nie był fajny, wolna agentura nie była fajna. Byliśmy nad progiem podatkowym, nie mieliśmy wyborów w drafcie, a do tego przegraliśmy w pierwszej rundzie – mówił kilka dni temu Ainge. I podkreślił, że jeśli fanom Jazz ma być fajnie, to ekipa z Salt Lake City musi mieć większą elastyczność przy podejmowaniu ruchów.
Tę elastyczność zapewnić mają właśnie pozyskiwane hurtowo wybory w drafcie. Cztery za Goberta, jeden za Royce’a O’Neala i być może nawet sześć za Mitchella, bo tyle w tej chwili oczekują Jazz od Knicks. W grę wchodzi też jeszcze paczka młodych zawodników – szczególnie mocno Jazz naciskać mają na włączenie do wymiany Quentina Grimesa. Zainteresowani podjęciem negocjacji są też Miami Heat, ale oni nie mają do zaoferowania ani tylu wyborów w drafcie, ani też aż tylu młodych i ciekawych zawodników co Knicks.
OPCJA ATOMOWA
Jazz nie ukrywają, że chcą iść śladami Celtics z 2013 roku, a sam Ainge z autopsji wie, że obrana przez nich droga może przynieść znakomite efekty. Tym bardziej że Salt Lake City to znacznie mniej atrakcyjny rynek dla wolnych agentów, choćby w porównaniu do Bostonu. Warto pamiętać, że w 2017 roku Gordon Hayward właśnie na rzecz Beantown zostawił Utah, gdy został wolnym agentem. W związku z tym Jazz stawiają na budowę drużyny przed draft. A im więcej będą mieli wyborów, tym większa szansa, że trafi im się gwiazda.
Kibice z Salt Lake City muszą więc przygotować się na nieco gorszy okres dla ich zespołu. Jazz wybrali opcję nuklearną. Patrzą w przyszłość, nie na teraźniejszość, a to oznacza, że w przyszłym sezonie (lub sezonach) mogą być jedną z najgorszych drużyn w lidze. I jest im z tym dobrze: bo im gorsza pozycja w ligowej tabeli, tym większe szanse, że ich własny wybór wyląduje gdzieś w czołówce naboru. Dodatkowo te wybory zawsze można też spróbować upchnąć do paczki transferowej i z ich wykorzystaniem poszukać uznanych już gwiazd.
A przecież Ainge już to w Bostonie świetnie robił: i transferował po gwiazdy, i budował drużynę przez draft. Teraz w Utah liczą więc na – obojętnie jaką – powtórkę z rozrywki.
Komentarze 0