Na stadionie wszystko smakuje lepiej. Okazuje się, że kluczowy nie musi być poziom spotkania, ale towarzyszący mu ładunek emocjonalny, kontekst czy historia obok samego meczu. Dołączyłem do redakcyjnej zabawy zapoczątkowanej przez Przemka Rudzkiego, a uwierzcie, że wybór 10 rywalizacji nie jest taki prosty.
Uściślijmy, że chodzi o mecze oglądane z perspektywy stadionu. Najpiękniejsze, co może być w piłce, bo zawsze wiążą się z tym podróże, opowieści, znajomości, otoczka, kibice. Sól futbolu. Sto razy bardziej wolałbym teraz usiąść na meczu A-klasy niż obejrzeć białoruską ekstraklasę w telewizji. Przede wszystkim z racji wieku nie widziałem tylu wielkich turniejów ani tylu pamiętnych spotkań co Przemek Rudzki, ale podobnie jak Michał Trela mam do opowiedzenia swoją historię życia.
Powinna ona zacząć się od ponad godzinnego wyjazdu 8-latka do Poznania na Bułgarską w 2005 roku. To była grupowa wycieczka organizowana przez księdza jakoś niedługo po pierwszej komunii świętej. Lech grał z Wisłą Kraków, czyli wybraliśmy się na hitowe spotkanie. Pierwsze ekstraklasowe w moim życiu, wcześniej takie emocje znałem jedynie z żużla. Pomyśleć, że już wtedy oglądałem na murawie Jakuba Błaszczykowskiego. Zaczęło się od trafienia Marka Zieńczuka bezpośrednio z rzutu wolnego, ale ostatecznie to Kolejorz wygrał 3:1 po trafieniach Rafała Lasockiego, Zbigniewa Zakrzewskiego oraz Piotra Reissa w ostatnich minutach. Gigantyczna radość, bo lokalny patriotyzm nakazywał wspierać drużynę z Wielkopolski. Jakaż to była ekscytacja dopingować z szalikiem, skakać po bramkach, słuchać tych wszystkich niezrozumiałych przyśpiewek z przekleństwami. Krępowałem się, bo nie wiedziałem, czy dziecku wolno je powtarzać, czy może na stadionie panują inne reguły i nikt krzywo nie patrzy na takie występki. Dla bezpieczeństwa śpiewałem co trzecią i to ciszej w miejscach, które należało wypikać.
Uwielbienie do piłki i ekscytacja nią po wyjeździe mocno wzrosły. Tamto spotkanie wyryło się w pamięci, ale nie zmieściło do zestawienia dziesięciu najbardziej sentymentalnych. Oto moja dziesiątka.
10. Flamengo – Sao Paulo, 2018
Byłem rozanielony, czerpiąc garściami z pierwszego wyjazdu do Ameryki Południowej. Ile w życiu nasłuchałem się i naczytałem o legendarnej Maracanie. To dla mnie stadion-pomnik. Na bazarze zaopatrzyłem się w domową koszulkę Flamengo, ale o samym spotkaniu nie wiedziałem. W hostelu spotkałem Italo, mojego rówieśnika z São Paulo, który dopytał, czy też jadę na mecz. A w zasadzie wydedukowałem to, bo wtedy uświadomiłem sobie, że jednak nie mówię po portugalsku. Mój portuñol, czyli mieszanka języków, na niektórych działał, na innych nie. Kontakt z Italo wyglądał tak, że każdy mówił po swojemu, a resztę sobie dopowiadaliśmy. Nie przeszkadzało to jednak we wspólnym zwiedzaniu Rio De Janeiro przez tydzień. On rozwinął angielski, ja portugalski, kontakt trwa do dziś, a przed czasami pandemii planował nawet przyjazd do Europy. Wtedy zabrał mnie na Maracanę, bo jeździł na wyjazdy za swoim klubem. Każdy mówił po swojemu, ale zobaczyłem, czym w praktyce jest gigantyczna miłość Brazylijczyków do futbolu. Klimat przed spotkaniem czy atmosfera na obiekcie były oszałamiające. Coś magicznego unosiło się w powietrzu. Przeżywali każdy aut, jakby przynajmniej to był decydujący rzut karny w końcówce meczu. Bardziej uwiedli mnie kibice oraz ich ekspresja niż wyczyny Édera Militão, Évertona Ribeiro, Diego, Paolo Guerrero czy Diego Alvesa.
9. Brazylia – Argentyna U17, 2019
Mam sentyment do młodzieżowej piłki. Czerpię swego rodzaju satysfakcję z odkrywania piłkarzy przed innymi, z obejrzenia kogoś, zanim trafi do powszechnego obiegu. Tu z kolei przenosimy się do Limy, stolicy Peru. W myśl zasady „zawsze rozgrywany jest jakiś mecz” wynalazłem mistrzostwa Ameryki Południowej do lat 17. Wejściówki darmowe. Gromadka fanów na trybunach, głównie ludzie na emigracji. Ale gatunek emocjonalny spory, bo to największy klasyk na kontynencie. Turniej był podzielony na dwie fazy grupowe – bez pucharowej. To był ostatni mecz pierwszej fazy. Aby awansować, Argentyna musiała wygrać trzema golami z pierwszą w tabeli Brazylią. Po długiej pogoni udało się w ostatniej akcji meczu strzelić na 3:0, obejrzyjcie ją koniecznie, bo to było wariactwo. Canarinhos zostali zamknięci na 20 minut we własnej szesnastce. I ostatecznie... odpadli. Cztery z pięciu drużyn miały 7 punktów, dalej wychodziły tylko trzy, decydował bilans bramkowy. Każde trafienie zmieniało totalnie układ tabeli. Tam dało się odczuć, jakie napięcie istnieje między Argentyńczykami a Brazylijczykami. Ci pierwsi wygrali młodzieżowe mistrzostwa kontynentu, a na stadionie dowiedziałem się, że prowadzi ich mój idol – Pablo Aimar. Zobaczyłem go z bliska po raz pierwszy. Z tych samych powodów mocno przeżywałem Euro U-21 czy mundial U-20 rozgrywane w naszym kraju. Tym bardziej, że mogłem porozmawiać z Danim Ceballosem, Marco Asensio czy Jose Gayą.
8. Ostrovia – Ruch Chorzów, 2014
Piękna przygoda, której byłem świadkiem w rodzinnym mieście. Do Ostrovii zawsze będę miał sentyment, bo występowałem tam (właśnie, nie grałem) jako junior. Śledziłem ze stadionu jej poczynania od okręgówki aż do II ligi. Nadszedł taki czas, że w ramach Pucharu Polski do Ostrowa Wielkopolskiego przyjeżdżały Ruch Chorzów czy Cracovia. W 1/16 finału na Stadionie Miejskim udało się pokonać Niebieskich 2:1, a ja wysłałem wtedy jedną z pierwszych relacji do Przeglądu Sportowego. Na kilkaset znaków – jakiś króciak. Ale czułem dumę, bo nie stawiłem się w liceum ze względu na pracę. Nagle moja ekipa pokonuje drużynę z Surmą, Zieńczukiem, Starzyńskim, Kuświkiem czy Malinowskim. Piękny sen w 1/8 finału przerwała Cracovia z debiutującym wtedy Bartkiem Kapustką, jednak to było prawdziwe święto w mieście. Wszystkie szkoły dostały przykaz, by pojawić się na stadionie w ramach lekcji. 8-tysięcy fanów, mniej więcej 1/10 miasta, oglądało pierwsze popisy 17-letniego Kapustki, który zdobył bramkę i asystował. Zespół Roberta Podolińskiego wygrał 2:1, ale to mogło skończyć się inaczej. Michał Giecz trafił w słupek, Tomasz Kempiński obił poprzeczkę, Ostrovia zmarnowała wiele wyśmienitych okazji, by dotrzeć do ćwierćfinału.
7. Napoli – Inter, 2016
Jak na 23 lata życia to kilka krajów już zjechałem. I w części z nich widziałem piłkę. Brazylia, Meksyk, Peru, Białoruś, Ukraina, Czechy, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Francja, Włochy, Hiszpania, Anglia, Niemcy, coś tam można wyliczać. Ale znowu – szczególnie urzekło mnie jak żyje się nią w Italii. Jaki to ważny element codziennego życia, folkloru ulicy, namiętnych dyskusji. Podczas pierwszej wizyty na Stadio San Paolo poczułem mieszankę dzikości z wielką piłką. Do tego wszechobecny dym oraz zapach marihuany docierający do trybuny prasowej. Trafiłem na fantastyczne zawody, bo klub z Neapolu wygrał 3:0, a już po pięciu minutach Piotr Zieliński miał gola oraz asystę z wielkim Interem Mediolan. Kiedyś nosiłem koszulki Christiana Vieriego, a teraz takie historie. Z przyjemnością można było oglądać popis Polaka, a po meczu posłuchać jaki skromny z niego gość. Trafiło mnie, jak neapolitańczycy szaleją na punkcie calcio. Później wróciłem do tego miasta jeszcze pięć razy. Poczułem namiastkę tego uczucia w innych miastach Włoch, w różnych regionach, ale zostaję przy osobistym przemyśleniu, że czym bardziej na południe, tym przyjemniej.
6. Las Palmas – Barcelona, 2017
Wypad na Wyspy Kanaryjskie wyjątkowy ze względu na przygodę. To była przedostatnia kolejka ligi. Nie chcę powiedzieć, że biedowałem, ale nie dysponowałem specjalnymi oszczędnościami. Skusiłem się na tanie bilety na Teneryfę. Oczy zaświeciły się, widząc promocję. Przyjaciel kibicujący Blaugranie podłapał to. Ekonomiczny wyjazd – róbmy to! To miały być zasłużone przecież wakacje, aby korzystać z młodzieńczego wieku i poznawać świat. Wziąłem zatem wolne i poleciałem bawić się na Kanary. Większość wyjazdu spałem na plaży nad oceanem, bo i tak kończyliśmy imprezy o wczesnych godzinach porannych. Budzili nas dopiero lokalni biznesmeni wypożyczający leżaki na plaży. Długo szukaliśmy pomysłu jak najtaniej dopłynąć na Gran Canarię, aby zobaczyć to spotkanie. Tam już wypadało wziąć nocleg. Zobaczyłem z kabiny komentatorskiej najlepszych piłkarzy świata, bo ludzie z klubu byli wniebowzięci, że przylecieliśmy aż z Polski i wiemy tyle o ich ukochanym klubie. Powód wyjazdu był jeszcze jeden – Kevin-Prince Boateng i fascynacja nim. Z szatni wyszedł jako ostatni, więc udało się z nim porozmawiać na parkingu. Ucięliśmy pogawędkę z Luisem Enrique, który widząc czerwoną opaleniznę, uderzył kumpla w plecy ze śmiechem. Zagailiśmy Quique Setiena, który częstował pizzą. Udało się porozmawiać z Alenem Haliloviciem czy Jonathanem Vierą. A w trakcie samego spotkania rozmawiać analitycznie o ruchach i zagraniach piłkarzy z najwyższej półki. Wyjazd dwóch pasjonatów zakochanych w hiszpańskim futbolu, wspaniałe chwile wspominane z rozrzewnieniem.
5. Chelsea – Valencia, 2019
Liga Mistrzów i to po raz pierwszy z udziałem mojego ulubionego klubu na żywo. Jej niesamowity hymn na Stamford Bridge, klimat Londynu, to działało na wyobraźnię. Kibicuję Valencii, więc tego dnia byłem skupiony na piłkarskim rzemiośle gry w defensywie. Okrutnie gospodarze naciskali. Finalnie cieszyłem się z wygranej 1:0 na trybunie kibiców Chelsea. Gospodarze zmarnowali jeszcze rzut karny w końcówce. Należało im się więcej, lecz byłem dumny z tego cynizmu mojej drużyny. Start pięknej przygody, która zakończyła się awansem do fazy pucharowej. Umieściłem tak wysoko to spotkanie, bo oglądałem je razem z tatą, który z zasady jest przeciwnikiem piłki nożnej. Albo raczej jej biznesowego wymiaru i wszelkiego rodzaju przekrętów. Miałem wrażenie, że tamtego wieczoru był jednak dość zaangażowany, cieszyłem się, że mógł poznać nową dla siebie perspektywę stadionu. Wszystko wtedy układało się wspaniale, do tego przed pierwszym gwizdkiem mogłem porozmawiać z Miguelem Ángelem Angulo, dzięki któremu zaczynałem fascynować się futbolem. Długo czekałem na takie zwycięstwa w Champions League.
4. Legia – Real Madryt, 2016
Można powiedzieć, że byłem ekskluzywnym obserwatorem tego widowiska ze stadionu, bo zostało rozegrane bez udziału publiczności. O ile można ująć w ramy ekskluzywności bycie na liście kilkuset osób, a nie kilkudziesięciu tysięcy. Bartosz Bereszyński wyznał mi ostatnio, że pewnie nie udałoby im się osiągnąć takiego wyniku, gdyby zagrali z kibicami. Bo Królewscy się rozluźnili, dziwnie zareagowali na tę atmosferę, nie mogli się odnaleźć. Efektem szalony remis. Nagle mistrz Polski remisuje 3:3 z wielkim Realem Madryt, późniejszym zwycięzcą Ligi Mistrzów. A sam wchodzi do Ligi Europy na wiosnę, mając tak wymagającą grupę. Czułem dumę. Zawsze kibicuję polskim klubom w pucharach – czy to Lech, czy Legia, czy Piast, czy Cracovia. Wszystkim. Europejskie puchary to dla mnie szczególny wymiar emocji, tak jak wszystkie wielkie turnieje reprezentacyjne. Dlatego tak przeżywałem, że Cristiano Ronaldo i spółka nie wyjechali z Warszawy z kompletem punktów. Dodatkowo takie spotkania zawsze mają mnóstwo smaczków wokół boiska – czujesz atmosferę czegoś szczególnego, na trybunie prasowej spotykasz wszystkich najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy, wtedy dochodziło do słynnych zakładów z Pawłem Zarzecznym o końcowy rezultat. Zinedine Zidane na konferencji prasowej, gwiazdy w strefie mieszanej, po prostu czeka się na takie mecze z udziałem polskich ekip.
3. Valencia – Sevilla, 2015
W ukochanej Hiszpanii byłem już kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy. Zwiedzałem mniejsze miejscowości, robiłem objazdówki samochodem, byłem na licznych meczach Realu, Barcelony czy Atletico. Druga, trzecia, czwarta liga, na północy i południu. Zawsze najwięcej emocji wywoływała jednak Valencia – jedyny klub, do którego jeszcze dziś podchodzę emocjonalnie. Zdarzało się, że bywałem w Madrycie, ale jechałem specjalnie do Walencji na 90 minut, by nad ranem wrócić. Tak samo pędziłem sześć godzin BlaBlaCarem do Barcelony, aby zobaczyć ze stadionu wyjazdowe spotkanie z Espanyolem. I niedługo później wrócić. Sporo było takich wypadów motywowanych Nietoperzami. Choć uwielbiam klimat obu stadionów w Sewilli, to najpiękniejszym w Hiszpanii nadal jest dla mnie Estadio Mestalla. I stamtąd mam najlepsze wspomnienia. Wybrałem jeden mecz z sezonu, gdy Valencia ścigała się z Sevillą o Ligę Mistrzów. Rzutem na taśmę skończyła na czwartym miejscu z punktem przewagi. Decydujący mógł być ten bezpośredni mecz w styczniu. Koncert ekipy Nuno Espirito Santo, poczucie wyższości oraz kibice śpiewający brutalnie o powrotach Evera Banegi czy Unai'a Emery'ego. Jakoś szczególnie ucieszyło mnie to zwycięstwo nad największym rywalem. Tym bardziej, że w Walencji panował klimat odgruzowywania klubu i ambitnych planów powrotu na dawne miejsce.
2. Dnipro – Sevilla, 2015
Przed momentem wspominałem, że Sevilla jest największym wrogiem Valencii, ale nie żywię do niej żadnych negatywnych emocji. Skakałem ze szczęścia, gdy wygrała kolejną Ligę Europy w zasadzie pod moim domem. Saska Kępa, Praga Południe, Stadion Narodowy w Warszawie. Spacerem wybrałem się na finał europejskiego pucharu i zajęło mi to niespełna dziesięć minut. Niesamowite uczucie. Cała ulica Francuska była strefą kibiców przeznaczoną dla Andaluzyjczyków. Sam bawiłem się wtedy z nimi, wspaniałe święto piłki w Warszawie. I jak zwykle – największe sentymenty budzą się, gdy widzisz ile futbol wywołuje emocji i jak ludzie go przeżywają. Kupiłem bilety na trybunę Hiszpanów, a na oko 60-letni pan wyściskał mnie ze szczęścia po ostatnim gwizdku. Przyleciał z dwoma wnuczkami na ten mecz, był zachwycony stolicą Polski. Nie sądziłem, że futbol może tak zbliżać obcych ludzi. W tych wspaniałych okolicznościach triumfował też Grzegorz Krychowiak. Cieszyłem się, że mój hiszpański futbol tak dobrze zapamięta nasz kraj. Tak jak podczas Euro 2012, tylko że teraz mogłem być bliżej centrum wydarzeń.
1. Polska – Irlandia, 2015
Wystarczy zobaczyć minę Sławka Peszki, by mieć w głowie ten okrzyk. Jedziemy do Francji! Pod tą pozycją znajdą się wszystkie mecze reprezentacji Polski na Stadionie Narodowym, bo to najbardziej emocjonalne przeżycie. Połączenie dumy narodowej z wielką jednością fanów zjeżdżających ze wszystkich stron kraju. Spacer wokół obiektu, grupki pijanych fanów, narastające napięcie, oczekiwanie na zwycięstwo, ma to swój urok. Zresztą zwykle tam świętujemy. Ten obiekt stał się naszą twierdzą i miejscem przywołującym najlepsze wspomnienia. Oglądałem na nim awanse na mundial w Rosji, Euro we Francji oraz na najbliższe mistrzostwa Europy – 2020 w miejmy nadzieję 2021 roku. Do tego prawie wszystkie mecze eliminacyjne. Nic jednak nie smakowało tak dobrze jak pierwszy awans na turniej w 2016 roku. Wtedy kształtowała się ta drużyna, poznawaliśmy ją lepiej, rozkochiwaliśmy się w niej, sam zaczynałem chodzić na mecze jako dziennikarz. Punktem kulminacyjnym tych emocji były wydarzenia we Francji. Zawsze mam dreszcze, gdy uczestniczę we wspólnie odśpiewywanym hymnie na Stadionie Narodowym. Możemy być dumni, że mamy tak reprezentatywny obiekt, dom tej reprezentacji. Na wszystkie mecze kadry tuż obok Wisły, gdzie później trwają nocne Polaków rozmowy, czeka się z niecierpliwością. Nie ma ich wiele w trakcie roku, więc tym bardziej dodaje im to aury wyjątkowości.